Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home »
Sergiusza, Teofila, Zyty , 27 kwietnia 2024

Cel uświęca środki

2014-08-08 09:45:39, Autor: Jerzy Kułaczkowski | Kategorie: Miasto,

Do wyborów jeszcze ho, ho daleko, albo i dalej, a robi się coraz ciekawiej. Kiedy niektórzy lubuscy prezydenci i burmistrzowie wymyślili projekt polityczny, Lepsze Lubuskie, tak to się chyba nazywało, to z różnych stron, a zwłaszcza ze strony partii przestrzegającej (werbalnie) wysokich norm moralnych w polityce, podniósł się krzyk, że to nieetyczne, że oszukiwanie wyborców i różne takie. Myk, bowiem miał polegać na tym, że prezydenci i burmistrzowie, jako osoby znane i szanowane w regionie będą prowadzić listy wyborcze do wojewódzkiego sejmiku, tym przyciągną wyborców, a po zdobyciu mandatu zrezygnują na rzecz figurantów z dalszych pozycji. W ten sposób mieli zachować dotychczasowe posady, bo naturalnie w wyborach na prezydentów/burmistrzów także mieli wystartować, a jednocześnie uzyskać wpływ na decyzje sejmiku. Niby to wszystko nie łamie zasad zawartych w ordynacji wyborczej, ale moralnie rzeczywiście było to mocno podejrzane.

Pomysł wcale nie nowy, zastosowany z powodzeniem w poprzednich wyborach samorządowych, kiedy to ówczesny poseł Jan Kochanowski namówił prezydenta Jędrzejczaka by stał się liderem listy SLD w wyborach do lubuskiego sejmiku. Kosztowało mnie to flaszkę koniaku w wyniku przegranego zakładu, bo nie chciało mi się wierzyć, że wyborcy dadzą się nabrać na taki gruby numer. Okazało się, że jestem człowiekiem małej wiary, bo dzięki temu fortelowi SLD w Gorzowie uzyskał dodatkowy mandat, na który normalnie nie mógłby liczyć. Było dużo gadania, narzekania na spryt posła, ale wynik był jasny i nie do podważenia.

Teraz ten „myk Kochanowskiego” (to moje autorskie określenie, niech i ja mam wkład we współczesną terminologię politologiczną) staje się powszechną metodą. Szczególnie chętnie sięga po nią partia wysokich standardów moralnych w polityce, która kokietuje popularnych prezydentów na potęgę, by tylko uratować swój stan posiadania w sejmikach. Nawet prezydent Kubicki dał się uwieść, gdyż zrozumiał, że jego niewątpliwy sukces osobisty, jakim jest projekt połączenia miasta Zielona Góra z sąsiedzkimi wioseczkami może paradoksalnie okazać się gwoździem do jego politycznej trumny. Wybory w Zielonej Górze i okolicy muszą się, bowiem odbyć w związku z tymi planami kilka miesięcy później, co oznacza, że na okres od wygaśnięcia mandatu prezydenta, co nastąpi w normalnym terminie wyborów samorządowych, do czasu rozstrzygnięcia wyborczego w dodatkowym terminie, musi być powołany komisarz wypełniający funkcje prezydenta i radnych. Ponieważ decyzja o tym, kto nim zostanie to prerogatywa premiera, mogłoby to oznaczać, że komisarzem zostanie jakiś w miarę popularny polityk PO, który czas swego komisarzowania wykorzysta nie tyle na kierowanie miastem z przyległościami, ile na lansowanie swej osoby, jako kandydata na prezydenta miasta. Doszło więc, jak fama głosi, do zawarcia dealu politycznego między zielonogórską Platformą, a prezydentem Kubickim, który w zamian za obietnicę uzyskania nominacji na komisarza miasta zgodził się kandydować do sejmiku pod szyldem PO. Wszystko to wzbudziło sporą irytację lidera lubuskiego SLD Bogusława Wontora, który miał mieć podobno jakieś (jakie to nie chciał powiedzieć) ustalenia z politykami PO w sprawie przyszłej współpracy, a który fakt skaptowania Kubickiego przez Platformę uznał za wypowiedzenie tych ustaleń. Wontor narzeka, a sam ma ponoć uzgodnione kandydowanie Tadeusza Jędrzejczaka z listy SLD w zamian za poparcie tej partii udzielone Jędrzejczakowi w wyborach prezydenckich. Wszystko to pokazuje, jak bardzo skomplikowane gierki i układanki prowadzą nasi politycy. I nie chodzi w nich bynajmniej o to, by załatwić z pożytkiem nasze wspólne sprawy, chodzi o doraźny interes polityczny poszczególnych ugrupowań i partii, o jakieś nie do końca czytelne alianse, które po wyborach rozpłyną się jak sen złoty, bo już nikomu nie będą potrzebne po osiągnięcia celu zasadniczego, czyli posad dla swoich, wysokich diet dla naszych, możliwości realizowania swoich babimojskich fantasmagorii.

Wszystko to oznacza zarazem, że politycy mają nas za kompletnych idiotów, których łatwo otumanić jakimiś obietnicami, uwieść nazwiskami popularnych samorządowców, którzy kandydują po to, żeby tak naprawdę nie kandydować.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x