2015-10-27 14:52:20, Autor: Jerzy Kułaczkowski | Kategorie: Miasto,
Coś się kończy, coś się zaczyna - to dominujące wrażenie po niedzielnych wyborach. Nie skończył się komunizm w Polsce, jak to ogłosił jeden z tych polityków, którzy mówi co wie, ale już niekoniecznie wie co mówi. Ośmielam się tak stwierdzić, bo podzielam dość powszechne przekonanie, że tak naprawdę w Polsce komunizmu to właściwie nigdy nie było.
Za to do bezpowrotnej przeszłości przeszedł PRL, bo tak odczytuję klęskę wyborczą Zjednoczonej Lewicy. Słusznie, czy niesłusznie lewicę w Polsce kojarzy się z tym okresem naszej historii, co jest o tyle uzasadnione, że niepoślednią w niej rolę odgrywają ludzie (Leszek Miller), którzy w tamtej epoce już coś znaczyli. Głównej partii polskiej lewicy, czyli SLD, mimo ogromnych wysiłków, nigdy nie udało się pozbyć przyprawionej przez politycznych rywali, gęby tzw. postkomuny. Z każdym roku w naturalny sposób ubywa ludzi znających realia PRL, co siłą rzeczy oznacza coraz mniej resentymentów za coraz bardziej odległą przeszłością. Dawno już nie słyszałem, kiedyś popularnego zawołania "komuno wróć". Do dorosłego życia wkraczają nowe pokolenia Polaków, dla których PRL jest historią równie odległą i często nieznaną, jak nie przymierzając bitwa pod Grunwaldem. Do tego doszły problemy polskiej lewicy z samookreśleniem swej roli w zmienionej rzeczywistości społeczno-gospodarczej, z wykreowaniem programu odpowiadającego społecznym oczekiwaniom, także poważne błędy popełnione w czasach sprawowania władzy, bezsensowne swary i walki o przywództwo, co w oczywisty sposób doprowadziło do wysunięcia się na pierwszy plan ludzi posłusznych liderowi, ale przez to bezideowych, pozbawionych wizji i charyzmy. Wystarczy choćby spojrzeć na przywódcę lubuskiej organizacji partyjnej, by dojść do jedynie słusznego wniosku, że nie jest to ten rodzaj polityka, który byłby w stanie porwać tłumy i poprowadzić je do wyborczego zwycięstwa. Ot, typowy partyjny aparatczyk, bardzo skuteczny w politycznych gierkach, potrafiący "wykończyć" wszystkich rywali, dbający wyłącznie o własny interes, a nie dobro formacji, której przyszło mu przewodzić. Pod takim przywództwem partia nieustannie karlała, jej rola w regionie podlegała ciągłej marginalizacji, o czym świadczyły coraz gorsze wyniki osiągane w kolejnych wyborach.
Jako zwolennikowi lewicy w Polsce od zawsze, brakowało mi ze strony partii jakiejś pogłębionej refleksji nad wyborczymi rezultatami ostatnich lat, zamiast tego widziałem zadowolenie z faktu, że przywódcom udało się osiągnąć zamierzony cel osobisty, czyli mandat posła lub radnego. Do tego doszła nieukrywana niechęć do lewicy ze strony mediów z tzw. main streemu, co w sytuacji braku własnych mediów (takich jak PiS-owscy dziennikarze niepokorni) sprawiało, że wizerunek SLD w społeczeństwie był coraz gorszy, a ludzie tej partii sprzyjający jawili się jako niczego nie rozumiejący głupcy. Równia pochyła, na jakiej od dłuższego czasu znalazły się partie polskiej lewicy musiały w końcu doprowadzić do takiej katastrofy, jaka się wydarzyła 25 października. Na pewno nie pomogą tu żadne zaklęcia w rodzaju "Polska stała się jedynym europejskim krajem, w którym lewica nie jest reprezentowana w parlamencie". I co z tego? Nigdzie nie jest zapisane niezbywalne prawo do tego by lewica, czy prawica miała zagwarantowane z urzędu prawo do zasiadania w sejmie. Nieodległe są przecież wybory z roku 1993, kiedy w ich wyniku w polskim parlamencie nie było reprezentacji prawicy i jakoś nikt nie płakał z tego powodu.
Fakt ten winien być źródłem nadziei dla ugrupowań lewicowych, ale tylko pod warunkiem, że przejdzie bolesny i długotrwały proces odnowy i że znajdzie się ktoś, kto jak Mojżesz przeprowadzi ludzi lewicy przez przysłowiowe Morze Czerwone do Ziemi Obiecanej. Ale musi to być prawdziwy mąż stanu, a nie jakiś karzełek myślący wyłącznie o swojej karierze. Czy taką rolę może odegrać Barbara Nowacka, albo Adrian Zandberg, czas pokaże, ale to chyba nie taki rozmiar kapelusza, jaki jest wymagany do odegrania takiej roli.
Niewątpliwe jest jedno, że skończyła się epoka wielu politycznych Matuzalemów i ta konstatacja dotyczy nie tylko polityków lewicy. To, że wielu z nich kończy swą karierę w sposób mało godny, to skutek także i tego, że w naszym systemie sprawowania władzy brakuje zasady kadencyjności co sprawia, że piękne życie i wielkie dokonania kończą się w niesławie i wstydzie. Tak się stało także z Tadeuszem Jędrzejczakiem, który podjął zbyt szybko próbę powrotu do wielkiej polityki. Wydaje się, że dokonał niesłusznej oceny przyczyn ubiegłorocznej klęski w wyborach na prezydenta Gorzowa wierząc, że był to incydent i że zaufanie gorzowian już udało mu się odzyskać. Wynik w wyborach do senatu, ilość zdobytych głosów pokazały, że jest jeszcze do tego daleko. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie będzie to niemożliwe w bardziej odległej przyszłości, ale póki co wydaje się, że Tadeusz Jędrzejczak odegrał swą historyczną rolę i już.
Pojawiły się na polskiej scenie politycznej zupełnie nowe byty partyjne, niektóre z nich wcale nie ukrywające swych planów rozwalenia obecnego systemu politycznego budzącego uzasadnione niezadowolenie wielu Polaków. Czy stanie się to możliwe, to zależeć będzie w największym stopniu od sposobu sprawowania władzy przez zwycięski PiS i rezultatów tego rządzenia. Rządy w stylu IV RP oznaczać będą stworzenie warunków do rozwoju i działania partii antysystemowych i zmierzch roli i znaczenia dotychczasowych hegemonów naszej polityki, czyli Platformy i PiS, a także szansę dla nowej lewicy, której powstanie jest nieuchronne.
P.S. Tytułowe zaskoki ośmieliłem sobie pożyczyć od gwiazdy EG Reni Ochwat. O ile z zasady jestem przeciwnikiem rozmaitych językowych wynalazków, najczęstszych u młodzieży, o tyle zaskok spodobał mi się i wprowadzę go do swego słownictwa.