Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home »
Kornela, Lizy, Stanisława , 8 maja 2024

Trochę remanentów

2015-12-01 11:18:58, Autor: Jerzy Kułaczkowski | Kategorie: Miasto,

Chciałbym wrócić jeszcze do kilku tematów podnoszonych już na łamach EG. Wydają mi się tak interesujące, że warto im poświęcić chwilę dodatkowej uwagi. Tak się składa, że moje procesy myślowe zbyt często przypominają swoją długością przewód pokarmowy tasiemca, a jeśli do tego dochodzi moje wrodzone lenistwo, to skutek jest taki, jak widać – wracam do spraw, które dla niektórych mogą być jak odgrzewane kotlety.

Tak się złożyło, że kilka dni temu miałem okazję uczestniczyć w zorganizowanym przez Stowarzyszenie Pokolenia seminarium na temat młodzieżowych patronatów nad wielkimi budowami realizowanymi w Polsce Ludowej. Wystąpienia, jak to zwykle bywa przy takich okazjach były rozmaite, obok długich i przynudnawych, były i takie, które wyraźnie pobudzały uwagę słuchaczy dowcipem, barwnością wywodu, czy refleksyjnością wspomnień. Wśród wygłaszających referaty i komunikaty wyróżnił się Janusz Lewandowski, wieloletni komendant Ochotniczych Hufców Pracy, najpierw w stolicy, a później przez kilkanaście lat Komendant Główny. W swym brawurowym, wygłoszonym ze swadą i swobodą wystąpieniu opowiedział nie tylko o tym, jak junacy OHP przyczynili się swą wielką pracą do pomnożenia naszego wspólnego dorobku, ale i o tym, jak po przełomie 1989 roku próbowano rozwalić OHP. Tak się bowiem złożyło, że kiedy rozpoczęła się tak zwana transformacja ustrojowa wszystko co się kojarzyło z poprzednim reżimem, słusznie, czy niesłusznie wyrzucano na śmietnik historii. Tym sposobem do dziś zmagamy się ze społecznymi skutkami likwidacji PGR-ów, czy wielkich kombinatów przemysłowych. Podobnie chciano postąpić z Ochotniczymi Hufcami Pracy, tyle że znalazł się ktoś rozsądny, kto zdał sobie sprawę z tego, że „trudna młodzież” występuje niestety w każdych warunkach społeczno-gospodarczych, więc rola i zadania OHP nie skończyły się wraz z PRL-em. Naturalnie swoje zrobili działacze, związani z OHP nie tylko faktem zatrudnienia, ale i emocjami wypływającymi z wielu lat poświęconych pracy z młodzieżą.

Dziś OHP nadal są potrzebne, stanowiąc obok Urzędów Pracy jedyną instytucją aktywnie wpływającą na regulowanie rynku pracy w naszym kraju. I choć zmieniły się pewne rytuały obowiązujące w tej organizacji, bo działalność ideowo-wychowawczą zastąpiło duszpasterstwo, a rajdy szlakiem walk Ludowego Wojska Polskiego pielgrzymki do licznych w naszym kraju sanktuariów, to zasadnicze cele OHP pozostały takie same. Swoistym chichotem historii jest jednak to, że dzieło i tradycje organizacji powstałej w głębokiej komunie (rok 1958), o wyraźnych konotacjach ideowych, będzie teraz kontynuował Marek Surmacz, człowiek o jednoznacznie antykomunistycznych poglądach. Ciekaw jestem czy kierując pracami tej organizacji potrafi powstrzymać się od swoich szkodliwych fobii i uprzedzeń, tak niepożądanych w pracy z młodzieżą. Szkoda, że uratowane kiedyś Ochotnicze Hufce Pracy stały się dziś łupem w puli trofeów do podziału pomiędzy polityków aktualnie rządzącej opcji. Mam tylko nadzieję, że Marek Surmacz tego nie spieprzy i uniknie porównań z bohaterami „Wesela”, którzy nie potrafili skorzystać ze złotego rogu.

A teraz z innej mańki. Byłem wśród tłumów przybyłych na promocję książki o Cafe Voley, czyli późniejszej Wenecji. To piękna, mam nadzieję, już tradycja, że co jakiś czas pojawiają się wydawnictwa nawiązujące do mniej lub bardziej odległej przeszłości naszego miasta. To zasługa grupki ludzi, którzy nie tylko potrafią poruszać się pomiędzy pamiątkami z przeszłości i wykorzystać je w swych pracach, ale także wychodzić, czy czasem wręcz wyżebrać środki finansowe na realizację swych pomysłów. Gdy się pojawiają nowe gorzoviana to można być pewnym, że wśród autorów pojawią się nazwiska Roberta Piotrowskiego, Jerzego Zysnarskiego, czy Zbigniewa Sejwy. Tym razem ich wspólny wysiłek wsparty jeszcze przez kilka osób przyniósł kolejny sukces – wydawnictwo poświęcone legendarnej w naszym mieście kawiarni o dźwięcznej nazwie Wenecja. Dla wielu gorzowian to miejsce wręcz kultowe, tym bardziej, że już niestety nieistniejące. Bardzo dobrze się stało, że autorzy postanowili uwiecznić ten lokal w chwili, gdy jeszcze żyje wielu jej bywalców, którzy chadzali do Wenecji w czasach swej młodości, którzy zapamiętali ją z racji szampańskich zabaw do białego rana, pierwszych randek, eleganckich jak na tamte czasy dansingów. Także i ja zdążyłem zaliczyć wizytę w Wenecji, jako że w latach sześćdziesiątych studenci poznańskiego uniwersytetu mieli obowiązek uczestniczenia w obozach wojskowych organizowanych w jednostce przy ulicy Myśliborskiej. Jeden z tych obozów rozpoczął się karnym apelem dla grupy kolegów, którzy zanim trafili do koszar postanowili skorzystać z ostatnich chwil wolności i trafili, a jakże inaczej, na dansing w Wenecji. Ich tam obecność, zakończyła się wielką awanturą, czy wręcz bójką na parkiecie, bo chłopaki z Poznania (a najczęściej z jakichś wielkopolskich czy lubuskich miasteczek) postanowili pokazać miejscowym kto tu rządzi. Po tej aferze wszyscy podchorążowie zachęceni opowieściami uczestników tej draki, każdą przepustkę spędzali w Wenecji.

Takich osobistych wspomnień z Wenecji, każdy z uczestników spotkania w MOS-ie miał na pewno dziesiątki i one przede wszystkim sprawiły, że był tam prawdziwy tłum. Każdy z nas pragnął choć na chwilę wrócić do tamtych pięknych czasów, zanurzyć się w tej niepowtarzalnej atmosferze dawnej Wenecji, wypowiedzieć kilkanaście razy sławetną frazę „a pamiętasz?” , zatęsknić raz jeszcze za młodością.

Rzeczywiście powszechną uwagę zwracał brak prezydenta i jego najbliższych współpracowników, radnych na czele ze słynną Grażynką, która przecież bywa wszędzie, właściwie nie było żadnych aktualnych oficjeli. Po raz kolejny doradcom pana prezydenta zabrakło wyczucia sytuacji, ale nie powinno to dziwić, jeśli się weźmie pod uwagę fakt, że poza miejscem zatrudnienia to niewiele ich z naszym miastem łączy. Nie dziwi nieobecność Ludzi dla Miasta, bo to pokolenie trzydziesto, góra czterdziestolatków, dla których hasło Wenecja kojarzy się wyłącznie z włoskim miastem na wodzie, a nie z bywszą kawiarnią nad Kłodawką. Pokazuje to jednak i to, że obecni włodarze naszego miasta mają jeszcze wiele do zrobienia w dziele budowania swoich związków emocjonalnych z Gorzowem. Nie może być tak dłużej, że magistraccy urzędnicy po swej wyczerpującej biurokratycznej robocie wracają do swoich Bogdańców, czy Jeninów i przy weekendowym grillu odreagowują przykrości życia w Gorzowie.

W ostatni piątek w Miejskim Ośrodku Kultury byli prawdziwi gorzowianie, czasem przyszywani, ale tacy którzy są z miastem na dobre i na złe, dla których Gorzów jest najwyższą wartością.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x