2015-09-04 13:28:39, Autor: Jerzy Kułaczkowski | Kategorie: Miasto,
Latoś obrodziło nam w referenda. Co prawda nie wiadomo jeszcze jak zagłosują senatorowie w sprawie referendum ogłoszonego przez prezydenta Dudę, ale sama prezydencka inicjatywa wskazuje na to, że głowa państwa, wzorem swego poprzednika, postanowiła wsłuchać się w głos, jak to lubią mówić politycy, suwerena. Niby powinniśmy się cieszyć, że mamy oto taką referendalną demokrację, że głos każdego obywatela może mieć swoje znaczenie i wagę przy podejmowaniu decyzji o sprawach najistotniejszych dla wszystkich. Tyle, że nasza demokracja ma charakter parlamentarny. Przecież wybieramy co cztery lata 560 parlamentarzystów (sejm plus senat), aby w naszym imieniu rozstrzygali o wspólnej przyszłości. Tak to sobie urządziliśmy po 1989 roku, że kosztowni w utrzymaniu posłowie i senatorzy będą ustalać najlepsze prawo ustalające jak najlepsze zasady życia społecznego bez konieczności ciągłego odwoływania się do opinii całego narodu w formie referendum. Bo to i kosztuje, i wymaga czasochłonnych przygotowań, zaangażowania całej armii urzędników, członków komisji referendalnej, przeprowadzenia kampanii edukacyjnej i informacyjnej w mediach. Żeby to wszystko miało sens i nie zakończyło się wstydliwym niepowodzeniem w postaci nikłej frekwencji sprawy podnoszone w referendum muszą mieć wymiar naprawdę zasadniczy, o charakterze ustrojowym, bo tylko takie mogą zachęcić obywateli do pofatygowania się do lokali referendalnych.
Natomiast w obecnej sytuacji mamy do czynienia z nadużyciem idei referendum do potrzeb bieżącej walki politycznej. Rozpoczął prezydent Komorowski w znanych okolicznościach, dających się streścić powiedzeniem, że tonący brzytwy się chwyta, w te same buty wszedł niestety prezydent Duda. Te zabawy z referendum prostą drogą prowadzą do ośmieszenia tej formy demokracji bezpośredniej i oby nie spowodowały w nieodległej przyszłości sytuacji, gdy naród zbojkotuje akt referendalny, wówczas gdy trzeba będzie rzeczywiście zapytać naród o opinię w sprawie naprawdę tego wymagającej.
Niestety nasi politycy w imię swoich partykularnych interesów gotowi są wykorzystać każdą, choćby największą ideę, poświęcić najważniejsze wartości.
Piszę o tym także w kontekście naszej małej ojczyzny. Ta nagła erupcja referendalna kojarzy mi się bowiem z coraz częściej ogłaszanym przez prezydenta miasta zamiarem konsultowania rozwiązań naszych gorzowskich spraw. Ktoś mógłby zapytać, czego się czepiasz człowieku, przecież wszystkim nam chodzi o to, by miejska władza podejmowała decyzje odpowiadające oczekiwaniom większości mieszkańców. Przecież jeszcze nie tak dawno nie szczędziłeś słów krytyki poprzedniej ekipie, która nie oglądała się na mieszkańców w procesach decyzyjnych, bo była przekonana o swej wszechwiedzy i nieomylności.
Wszystko to prawda, tyle, że zawsze pożądany jest umiar i zasada złotego środka, nie można przesadzać, ani w jedną, ani w drugą stronę. Konsultowanie spraw oczywistych, wymagających szybkiego reagowanie jest właśnie taką oczywistą przesadą. Poza tym władza znajdująca się blisko ludzi zawsze będzie potrafiła trafnie odczytać nastroje i oczekiwania bez konieczności konsultowania swych propozycji. Bo to, tak jak w przypadku referendum sporo kosztuje i wymaga dużo cennego czasu. Powołanie specjalnej komórki organizacyjnej w strukturze urzędu miasta do spraw konsultacji społecznych może i wygląda korzystnie wizerunkowo, tylko czy nie powoduje w efekcie tego, że zatrudnieni w niej urzędnicy dla uzasadnienia swojej w niej obecności nie będą teraz kierować każdej za przeproszeniem pierdoły do konsultowania z gorzowianami. Jest coraz więcej przesłanek potwierdzających te obawy.