Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home »
Floriana, Michała, Moniki , 4 maja 2024

Lot ćmy do ognia

2015-03-09 10:19:17, Autor: Jerzy Kułaczkowski | Kategorie: Miasto,

Już się rozpoczęła kolejna kampania wyborcza, a ciągle słychać odgłosy wyborów samorządowych. Przed kilkoma dniami z funkcji szefa miejskiej organizacji (czy jest jeszcze cos takiego w Gorzowie?) SLD zrezygnował Marcin Kurczyna. Oficjalnym powodem jest niemożliwość pogodzenia obowiązków zawodowych z wypełnianiem funkcji przywódcy partii mieście. Na pewno tak jest w istocie, bo Marcin Kurczyna jest wziętym prawnikiem, specjalistą od prawa samorządowego, prowadzącym obsługę prawną kilku lokalnych samorządów, co związane jest z koniecznością częstych wyjazdów poza miasto. Jeśli się jeszcze weźmie pod uwagę fakt, że jest on także radnym rady miasta, szefem klubu w tej radzie, ojcem dwóch dorastających córek, to faktycznie jak na jednego człowieka obowiązków trochę zbyt wiele. Sądzę jednak, że rezygnacja Marcina Kurczyna z funkcji wynika także z poczucia odpowiedzialności za kiepski wynik partii w listopadowych wyborach do samorządu. Osiągnięcia gorzowskiego SLD w tym względzie są, mówiąc wprost bardzo słabe, bo trzech radnych w Radzie Miasta to wynik niewątpliwie mało satysfakcjonujący. Marcin Kurczyna wziął to na klatę i postanowił swoją rezygnacją stworzyć możliwość do wykazania się innym działaczom partii, tym bardziej że okazją do tego będą nie tylko nieodległe w czasie wybory prezydenta Rzeczypospolitej, ale i jesienne wybory parlamentarne.

Pewnie, że za wynik wyborczy zawsze odpowiada kierownictwo partii na każdym szczeblu jej funkcjonowania. Dlatego rozumiem i szanuję decyzję pana Kurczyny, jakoś jednak nie widzę podobnego poczucia odpowiedzialności u innych działaczy. Zamiast tego widać chęć rozliczania partyjnych kolegów zwłaszcza za skutki swoich własnych decyzji. Upieram się, bowiem przy opinii, że jednym z głównych powodów kiepskiego wyniku wyborczego gorzowskiej lewicy był fakt wystawienia dwóch konkurujących ze sobą list wyborczych odbierających sobie wzajemnie głosy. To naprawdę rzadki fenomen by z kandydatami SLD do Rady Miasta współzawodniczyli członkowie władz wojewódzkich partii, osoby funkcyjne w tej partii, wieloletni radni od zawsze kojarzeni z SLD. Efekt był taki, że 3, 5 tysiąca głosów oddanych na kandydatów z Komitetu Wyborczego Tadeusza Jędrzejczaka zostało zmarnowanych, bo żaden z nich nie zdobył mandatu. Te 3, 5 tysiąca głosów mogło przecież zasilić elektorat SLDowski, co w sposób znaczący zmieniłoby wynik wyborczy tej partii. Niewątpliwym błędem było też nie wystawienie własnego kandydata w wyborach na prezydenta miasta. Mógłby nim oczywiście zostać Tadeusz Jędrzejczak, gdyby zdecydował się wystartować pod szyldem SLD, jednak jego koncepcje i kalkulacje polityczne tej możliwości nie uwzględniały, co zresztą nie przeszkadza mu dziś sprawować radnego sejmiku wojewódzkiego z mandatu SLD. Dziwne.

Akceptację dla takich działań wyraził szef SLD w regionie, nie konsultując zresztą swych pomysłów z miejscowymi działaczami. Nie pytając nikogo w mieście szybko ogłosił, że kandydatem SLD na prezydenta Gorzowa jest Tadeusz Jędrzejczak, co wywołało opór części ogniw partii widoczny potem w trakcie kampanii wyborczej, gdy jego kandydatura była wyraźnie kontestowana w niektórych kręgach partyjnych. Dziś czołowy działacz komitetu Jędrzejczaka, jednocześnie członek władz wojewódzkich SLD twierdzi, że 17% poparcia uzyskanego przez Tadeusza Jędrzejczaka w wyborach na prezydenta Gorzowa to ewidentny sukces. Taka opinia pokazuje kompletne oderwanie od rzeczywistości i brak refleksji nad skutkami swoich decyzji. Unikanie odpowiedzialności za wynik wyborczy charakteryzuje władze partii, zarówno w centrali, jak i w regionach. Dlatego usuwa się z partii oponentów i tych, którzy ośmielają się wyrazić krytyczne zdanie o wyniku wyborczym. Przewodniczący Miler, jak i przewodniczący Wontor mają się dobrze, a ich opinia, że z oceną sytuacji w partii należy się wstrzymać do czasu wyborów parlamentarnych oznacza, że chcą zachować status quo, oznaczające możliwość decydowania o kształcie list wyborczych. Tyle, że po jesiennych wyborach może być i tak, że nie będzie czego oceniać, bo partii po prostu już nie będzie. Dzisiejsza sytuacja uwidacznia wyraźnie podziały w partii, brak pomysłów programowych i personalnych (kandydatura Magdaleny Ogórek na prezydenta RP), co słabo rokuje na przyszłość. A może rzeczywiście trzeba takiego katharsis w postaci absolutnej klęski wyborczej lewicowych formacji, by potem na gruzach zbudować coś całkiem nowego i świeżego. Czy to się może udać? Sądzę, że wątpię.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x