Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home »
Longiny, Toli, Zygmunta , 2 maja 2024

Gorzów – miasto moje, twoje, nasze

2014-12-05 09:45:00, Autor: Jerzy Kułaczkowski | Kategorie: Miasto,

Przyznaję, nie jestem rodowitym gorzowianinem. Takich przybyszy jak ja, w 130-tysięcznej populacji gorzowian jest zapewne całkiem sporo. Każdy z nas, „przyszywanych gorzowiaków”, musiał po swojemu budować osobiste relacje z miastem, gromadzić emocje i przeżycia, które stały się z czasem podstawą lokalnego patriotyzmu. To długi i mozolny proces, tym cięższy że trafiłem tu już jako dorosły i ukształtowany facet. Zawsze czułem się uboższy od swoich gorzowskich przyjaciół o wszystkie ich doznania i wspomnienia z dzieciństwa, z zazdrością słuchałem rozmów kolegów z jednego podwórka połączonych wspólnotą szkolnej ławy, pierwszych wzruszeń i przygód. Miałem, co prawda i ja swoją Arkadię dzieciństwa, ale opuściłem ją przed laty, a koledzy z podwórka rozpierzchli się gdzieś po świecie.

Budowanie swej gorzowskiej tożsamości rozpoczynałem tak jak pionierzy z roku 1945, od nauki poruszania się w nieznanym labiryncie ulic. Potem przyszedł czas poznawania ludzi tu żyjących, bo przecież miasto to ludzie. Gorzów zawsze miał tę niespotykaną wszędzie cechę – akceptacji i szybkiej asymilacji ludzi z zewnątrz, obcy bardzo szybko stawali się swoi. Pewnie wynikało to z tradycji miasta, którego społeczność stanowili wędrowcy z różnych stron świata, repatrianci „zza Buga”, przesiedleńcy z Akcji Wisła, pierwszy kolejarski zaciąg z wielkopolskiego Wągrowca, Romowie, dla których to miasto stało się przystanią dla ich taborów.

Ulepienie tych wszystkich ludzi różniących się właściwie wszystkim, od wierzeń religijnych poczynając, a na obyczajach i upodobaniach kulinarnych kończąc, to pasjonujący proces socjologiczny i materiał na wielowątkową powieść.

Problemem dla wszystkich przybyszy, i tych z roku 1945, i tych którzy przyjechali tutaj zwabieni ofertą zatrudnienia w powstających wielkich zakładach produkcyjnych, i tych z wojewódzkiego zaciągu roku 1975, czy tych, którzy postanowili swą edukację odbyć w renomowanych gorzowskich ogólniakach było oswojenie miasta, tak by można je uznać za swoje. Najtrudniej było zaraz po wojnie, gdy miasto było zrujnowane nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim zostało kompletnie pozbawione jakichkolwiek cech szczególnych, takich które mogłoby być jakimś znakiem rozpoznawczym, tak jak dla poznaniaków jest ich oszczędność, dla warszawiaków etos powstania i stołeczności, a dla Krakowa magia cudownego miasta o wielkiej historii. Stąd właśnie biorą te często rozpaczliwe próby określenia „gorzowskowości”, co jednak okazuje się ułudą i poszukiwaniem nieistniejącego jednorożca.

Dlatego puchniemy z dumy, gdy „rycerze czarnego toru” (to poetyka sportowych sprawozdawców) zdobywają tytuł krajowego mistrza, cieszymy się z sukcesów gorzowskich rodaków, choć ich sukcesy zawodowe i artystyczne to najczęściej wynikają wyłącznie z ich pracy i talentu. Chyba jednak nie można mówić o gorzowskim genius loci, który mógłby przyczynić się do osiągnięć Krystyny Prońko, Kazimierza Marcinkiewicza, Katarzyny Zawidzkiej, czy wielu innych naszych krajan, którym powidło się w wielkim świecie. Fakt, że w ich życiorysach został odnotowany kiedyś gorzowski adres nie miał zwykle żadnego związku z ich karierą.

Zbyt często nękał nas kompleks prowincjonalnego miasta położonego gdzieś tam na dzikim zachodzie, kiepsko skomunikowanego z resztą kraju, a w dodatku bezczelnie wykorzystywanego i eksploatowanego niczym afrykańska kolonia przez cwanych sąsiadów z południa.

Pojawiły się jednak oznaki zmiany sposobu myślenia o naszych gorzowskich sprawach. Coraz częściej i powszechniej staramy się inspirować przeszłością naszego miasta, również tymi latami, gdy Gorzów był Landsbergiem am Warthe, szukając w historii powodów do dumy, że właśnie tutaj znaleźliśmy swoje miasto na ziemi. Piękna wystawa starych fotogramów przygotowana przez Alinę Czyżewską i jej przyjaciół, stała ekspozycja w spichlerzu pokazująca widoki z przedwojennego Gorzowa pokazuje walory pięknego, klimatycznego, pełnego zieleni i urokliwych zakątków miasta. Tak się złożyło, że w tym samym czasie wpadły mi w ręce dwa piękne wydawnictwa o niedawnej przeszłości Gorzowa, wydany w roku 2012 zbiór prywatnych fotografii gorzowian i tak właśnie zatytułowany „Z albumu gorzowian” oraz pachnący świeżością album wydany z okazji „100 lat Parku Róż”.

Ze starych fotografii uśmiechają się do nas mieszkańcy zarówno Landsberga, jak Gorzowa lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Ten uśmiech to nie tylko poza na potrzeby fotografa, mam wrażenie iż przez ten uśmiech przebija radość z życia w tym mieście, umiłowanie Heimatu, ale także i małej ojczyzny. To wspaniale przesłanie dla potomnych; cieszmy się swoim miastem, kochajmy jego piękne zakątki i ulubione miejsca. Nauczmy się uśmiechać tak jak to robili nasi rodzice, dziadkowie, czy też starzy landsberczycy. To nie tani sentymentalizm, to raczej życiowa filozofia, którą winniśmy się kierować w tych niełatwych czasach. Może nam to wyjść tylko na dobre.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x