Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home »
Hugona, Piotra, Roberty , 29 kwietnia 2024

Karty na stole

2014-09-09 10:57:54, Autor: Jerzy Kułaczkowski | Kategorie: Miasto,

Właściwie to już wszystko wiadomo. Objawili się już praktycznie wszyscy kandydaci na prezydenta naszego miasta. Wniosek zasadniczy - szału nie ma.

W sytuacji gdy wielu oczekuje na poważne zmiany w Gorzowie nie widać nikogo kto mógłby takich zmian dokonać. Bo spójrzmy na poszczególnych kandydatów pod kątem możliwości spełnienia tych oczekiwań.

Rządzący Gorzowem od lat szesnastu prezydent Tadeusz Jędrzejczak demonstrował w swej kończącej się właśnie kadencji wyraźne oznaki znużenia i wypalenia. W powszechnej ocenie czterolatka 2010-2014 to najgorszy okres w historii jego prezydentury i nie usprawiedliwiają tego w żadnej mierze znane kłopoty prezydenta z wymiarem sprawiedliwości. Przede wszystkim Tadeusz Jędrzejczak stracił to, co kiedyś było jego największą siłą - dynamizm w działaniu, przemawiającą do wyobraźni gorzowian umiejętność kreślenia wizji rozwoju miasta oraz, co najważniejsze, nie potrafił skutecznie rozwiązywać tych problemów, jakie pojawiły się w ostatnim czasie. Chodzi mi tu między innymi o to, że nie zostały zahamowane procesy degradujące miasto, przyznaję często obiektywnie niezależne od prezydenta, jak również i o to, że w prezydenckich działaniach widoczna jest rutyna, posługiwanie się sprawdzonymi kiedyś metodami działania, co nie uwzględnia jednak tego, że od ich pierwszego, skutecznego zastosowania minęło sporo czasu i warunki zewnętrzne wyraźnie się zmieniły. W taki to oto sposób to co mogłoby być wielkim atutem prezydenta, czyli doświadczenie wynikające z faktu wieloletniego zarządzania miastem, staje się jego słabością, bo każda rutyna zabija oryginalność i świeżość w myśleniu i działaniu.

Zdarzało się prezydentowi to co kiedyś byłoby nie do pomyślenia. Po prostu stawał się jakby nieobecny w życiu miasta. I nie chodzi tu bynajmniej o osławione absencje na sesjach rady Miasta.

Do tego dochodzi wykazywana od dawna słaba umiejętność doboru współpracowników, co nie powinno dziwić jeśli się wie, że zasadniczym kryterium w polityce kadrowej Tadeusza Jędrzejczaka jest lojalność rozumiana jako ślepe posłuszeństwo. Z tego powodu szeregi sprzymierzeńców prezydenta opuściło wielu ludzi, którzy potrafili mieć własne zdanie i co ważniejsze potrafili się do niego przywiązywać. Polityka kadrowa oparta na zasadzie BMW przynosi coraz bardziej opłakane skutki. Spotkałem się nawet z opinią, że prezydent wybiera się po piątą kadencję z czwartym garniturem współpracowników. I nie chodzi tu bynajmniej o obśmiany przez niektórych fatalny design modowy, choć w czasach cywilizacji obrazkowej sposób ubierania się nie jest pozbawiony znaczenia. Kiedy oglądałem fotki z Parku Róż dostrzegłem różnych uciekinierów z tonących szalup, poszukiwaczy zaginionej arki, wypróbowanych weteranów fejsbukowych potyczek toczonych zresztą na żenującym poziomie intelektualnym i merytorycznym. Zaklinanie rzeczywistości poprzez powtarzanie jak mantry zapewnień o wielkości Tadeusza Jędrzejczaka i wiekopomnośći jego dokonań to wydaje się być recepta na sukces przyjęta przez jędrzejczakowską "drużynę" i jej głównego machera od propagandy. Wśród członków tej drużyny z zadziwieniem zauważyłem, wyraźnie źle czującego się  w tym towarzystwie Mariusza Erdmana, próbującego się maskować gdzieś tam w tylnych szeregach. Tak na marginesie uważam, że kandydowanie z list prezydenckich przez podległych mu pracowników z ratusza i firm komunalnych (OSiR) jest co najmniej wątpliwe etycznie.

Najpoważniejszym rywalem dla Tadeusza Jędrzejczaka do prezydenckiego stolca wydaje się być aktualnie Ireneusz Madej. Czy jednak można liczyć na to, że miasto pod jego kierownictwem zostanie przewietrzone i zyska nowe impulsy rozwojowe?  Mam w tym względzie niestety spore wątpliwości. Wynikają one przede wszystkim z tego, że kierowane przez niego stowarzyszenie oceniam jako doraźnie zwołaną grupę ludzi podporządkowanej jednemu celowi, czyli zdobyciu władzy  w mieście, co jest traktowane jako cel sam w sobie. Dla jego zrealizowania  nie jest ważne, jakie idee wyznajesz i skąd przychodzisz. Ten dziwny konglomerat ludzi, w części spod znaku Solidarności, często z poprzedniej słusznie minionej epoki, nie budzi zaufania, bo trudno go traktować jako porozumienie ponad podziałami w imię wyższych celów. Zresztą w najbliższym otoczeniu kandydata znaleźli się ludzie od lat obecni w lokalnej polityce i nie zawsze chlubnie zapisani w historii gorzowskiego samorządu. Dziś niewiele wiadomo o programie Ireneusza Madeja, poza ogólnikowymi i niestety banalnymi tezami. Na pewno gdyby właśnie on okazał się zwycięzcą listopadowego wyścigu i ewentualnej grudniowej dogrywki, to siłą rzeczy w mieście nastąpiłyby zmiany, przede wszystkim personalne, bo przecież trzeba by spłacić długi wdzięczności zaciągnięte w kampanii. Czy jednak wystarczyłoby siły i rozpędu na całe cztery lata,  albo i dłużej, na to by zmieniać i rozwijać miasto. Sądzę, że wątpię.

Marek Surmacz idzie do wyborów pod hasłem konieczności sprzątania miasta po rządach Jędrzejczaka. Czyli w przypadku jego zwycięstwa można by się spodziewać rzeczywiście głębokich zmian w Gorzowie. Już konferencja prasowa sprzed kilku dni pokazuje, w którą  stronę zamierza on pójść jako prezydent. Wzięcie na cel miejskich spółek wydaje się być przemyślanym i nie pozbawionym głębszego sensu działaniem. Tak się bowiem składa, że funkcjonują one według ustalonych przez lata schematów, nie widać prób poprawy i racjonalizacji ich pracy. Jak kiedyś ustalono zasady, wypracowano formy, tak to się toczy siłą inercji i przyzwyczajeń. Coroczna ocena działalności miejskich spółek dokonywane przez radnych też odbywa się według kiepskich schematów. Przyjęcie do akceptującej wiadomości informacji o wynikach finansowych (rytuałem stało się narzekanie na ujemny bilans Słowianki), kilka podchwytliwych pytań do prezesów i temat odfajkowano. Brakuje pogłębionej refleksji o systemie funkcjonowania spółek w ujęciu ogólnomiejskim, nie ma prób doskonalenia struktur, nie ma dyskusji o konieczności przeorientowania kierunków działań.

Skoro jakoś to wszystko działa to nie ma co przy nich majstrować, a prezydent musi mieć przecież narzędzia do sprawowania swego urzędu w postaci konfitur, czyli inaczej mówiąc dysponowania posadami dla znajomych królika, do czego spółki nadają się idealnie.

Kiedyś przywiozłem z niemieckich basenów pomysł dotyczącą funkcjonowania instytucji miejskich. Próbowałem tym zainteresować prezydenta, potem znajomych radnych. Bez powodzenia. Nikomu tak naprawdę nie zależało na wprowadzeniu tego co się świetnie sprawdzało u naszych sąsiadów, którym zazdrościmy zamożności i przysłowiowego porządku. Chodziło o to, że wszystkie firmy komunalne w mieście są obsługiwane przez jedną wyspecjalizowaną instytucję od strony księgowej i administracyjnej. Gdyby taką firmę u nas stworzyć nie trudno byłoby policzyć ile by zaoszczędzono na likwidacji stanowisk głównych księgowych i księgowych,  kadrowych, zaopatrzeniowców i wielu jeszcze innych stanowisk w poszczególnych spółkach. Tyle, że odpowiednio mniej etatów byłoby do obsadzenie, tylu odpowiednio mniej ludzi do wysłuchiwania poleceń prezesów, a wiadomo, ze tym ważniejszy prezes im więcej ludzi do kierowania.

I po co wozić urzędników do Herfordu? Ciekawe, jakie pomysły przywieziono z tej wycieczki.

Dlatego propozycje Marka Surmacza wydają się być krokiem w dobrą stroną. Słabością tego kandydata jest jednak jego bezkompromisowość, która w jego przypadku okazuje się poważną ułomnością,  jako że wytaczanie armat po to by strzelać do wróbla nie wydaje się najrozsądniejszym działaniem. Tym zapracował sobie na poważny elektorat negatywny, który uważa Surmacza za hunwejbina, czy taliba, bo i takie określenia jego osoby zdarzało mi się słyszeć.

O kandydatce rządzącej w naszym kraju od kilku lat Platformy Obywatelskiej nie można oczekiwać rewolucyjnego podejścia do problemów Gorzowa. Wydaje się bowiem, że taka postawa nie leży w kobiecej naturze Krystyny Sibińskiej. Co prawda pamiętam jej spot wyborczy, z którejś z kampanii gdy pozowała na agenta 007 Jamesa Bonda. Jej pozycja i szanse wyborcze najmocniej są chyba uzależnione od notowań samej partii. Pewnie, że dla miasta prezydent z kierującej państwem partii mógłby okazać się znaczącym kapitałem, ale wynik przyszłorocznych wyborów parlamentarnych jest jeszcze bardziej trudny do przewidzenia, jak wynik wyborów w Gorzowie. O pani Sibińskiej mówi się zresztą to, co obecnie na kandydatce na premiera, że jest politykiem nie w pełni samodzielnym, pozostającym pod zbyt mocnym wpływem S3.

Może to osąd nie do końca sprawiedliwy, ale niestety funkcjonujący w społecznym obiegu. Czy może być prezydentem na ciężkie czasy, nie czuję się na siłach ocenić. Poczekam na więcej deklaracji programowych i uporządkowanych pomysłów na miasto.

Po kandydacie PSL nie można oczekiwać niczego nadzwyczajnego. Maciej Szykuła startuje nie tyle po to by wygrać prezydenckie wybory, ile po to by pomogło mu to w tych wyborach, na których tak naprawdę mu zależy, czyli w wyścigu o mandat radnego do wojewódzkiego sejmiku, co w ostatecznym rozrachunku pozwoliłoby mu myśleć o zachowaniu posady wicemarszałka.

Jak widać z tego krótkiego przeglądu nie będę miał łatwo przy urnie w dniu 16 listopada. Zresztą chyba nie tylko ja.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x