Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home »
Longiny, Toli, Zygmunta , 2 maja 2024

Piszę, bom smutny

2014-06-17 13:44:47, Autor: Jerzy Kułaczkowski | Kategorie: Miasto,

Wróciła Polska podsłuchowa i nagraniowa. W tej kolejnej aferze taśmowej już mnie nawet nie bulwersują te wszystkie konteksty polityczne, ile fakt, że osoby z tzw. świecznika mówią językiem knajackim, pełnym wulgaryzmów i zwrotów, którymi posługują się ludzie ze środowisk przestępczych. To jeszcze jeden dowód na to, że w ogólnym spsieniu naszego życia politycznego dochodzi także do zdziczenia obyczajów przejawiającego się w totalnym braku kultury, także językowej.

Proces degrengolady naszego ojczystego języka nie rozpoczął się wczoraj. Trwa od wielu pokoleń i poszczególne środowiska zrobiły wiele by osiągnąć dzisiejszy stan komunikacji językowej, w której nawet najostrzejsze wulgaryzmy nikogo nie rażą stając się niemal powszechnie obowiązującą normą.

Jestem człowiekiem niestety w takim już wieku, iż pamiętam czasy, które dla młodszej części naszego społeczeństwa mogą wydawać się latami niemal tuż przedpotopowymi.

Kiedy byłem jeszcze uczniem szkoły średniej, a tym bardziej podstawowej, nie do pomyślenia byłoby użycie słowa na k, czy ch przeze mnie lub któregokolwiek z moich kolegów. Były to słowa autentycznie niecenzuralne. Dbali o to nasi nauczyciele, nasi rodzice, całe nasze otoczenie. Naturalnie były środowiska gdzie mocne słowo było używane, a nawet nadużywane. Melchior Wańkowicz pisał o pewnym wachmistrzu, który za pomocą jednego uniwersalnego czasownika zaczynającego się na literkę p potrafił wyjaśnić rekrutom cały skomplikowany mechanizm działania armaty.

Standardy były jednak inne. Dlatego użycie tzw. brzydkiego wyrazu to był ewenement, a czasem nawet skandal. Mira Zimińska spotkała kiedyś na spacerze kilku Żydów, którzy poprosili ją „pani Miro, pani powie coś śmisznego”. Ta niewiele mówiąc odpaliła im grubym słowem dupa, co sprawiło, że starozakonni zaczęli pokładać się ze śmiechu. Ciekaw jestem jak by się oni zachowali gdyby w gorzowskim tramwaju posłuchali rozmowy gimnazjalistek wracających ze szkoły. Niestety dziś najczęściej używanym słowem w codziennej rozmowie Polaków wszystkich środowisk i pokoleń jest wyraz na k, traktowany niemal jak przecinek, nie mający żadnego znaczenia dla treści rozmowy, ani w żaden sposób nie wzmacniający ekspresji wypowiedzi.

Nikogo to już nie dziwi, ani nie bulwersuje. K…ją wszyscy, marszałek sejmu, ministrowie, politycy z pierwszych stron gazet, artyści i bywalcy wernisaży, eteryczne i subtelne kobiety, nastolatki i starcy, k…je cała Polska. Telewizja po godzinie 22.00 pełna jest filmów, których dialogi roją się od słów, które w normalnych okolicznościach powinny być wypikowane.

Dziś standardem są dialogi rodem z osławionych „Psów”, a piękną polszczyznę możemy znaleźć z rzadka w ekranizacjach wielkiej literatury.

Erozja polszczyzny, jak już powiedziano, to proces wieloletni, nie koniecznie związany z ideologią, czy ustrojem. Nie da się, więc powiedzieć, że to wina Peerelu, bo III RP wcale tych procesów nie zatrzymała. Czyli co? Sorry, taki mamy klimat?

Znam wiele osób publicznych z naszego miasta, które pięknie i gładko wypowiadają się do mikrofonu, a prywatne rozmowy potrafią okrasić bez żadnego skrępowania „krótkimi, żołnierskimi słowami”. Często miałem okazję rozmawiać z ludźmi mało, lub wcale mi nieznanymi, którzy w rozmowie nie unikali wulgaryzmów. Zabrakło mi cywilnej odwagi by zaprotestować przeciwko takiemu zachwaszczaniu naszego języka.

Zresztą nawet nie tylko o wulgaryzmy tu chodzi. A te wszystkie dowcipy i powiedzenia aluzyjnie nawiązujące do sfery erotycznej, często niebezpiecznie bliskie mobbingowi seksualnemu wobec kobiet, będące przejawem złego smaku i kiepskiego poczucia humoru.

Pamiętam taką sesję miejskiej rady, na której jeden z dyskutantów swoją wypowiedź ozdobił takim niewyszukanym dowcipem językowym: „zacznę od tyłu, choć nie jest to moja ulubiona pozycja”. Wówczas na całe szczęście znalazła się radna, która ostro zareagowała na tę wypowiedź rodem spod budki z piwem.

Obawiam się bardzo, że mamy do czynienia ze zjawiskiem, na zatrzymanie, którego nie ma już w tym kraju siły. Pozwoliliśmy na to, że nabrało ono zbyt szerokiego charakteru, zawracanie kijem Wisły to zadanie niewykonalne (niektórzy mówią awykonalne, żeby byłoby efektownie, a wychodzi głupio), a wtłaczanie szeroko rozlanej Wisły w normalny nurt to zadanie z gatunki misji straceńca.

Mimo to powinniśmy zrobić wszystko by ograniczyć ten rynsztokowy potop, to zadanie dla nas wszystkich, także dla policji i innych organów ucisku, które powinny karać za wulgaryzmy na ulicach i stadionach, bo przecież stosowne przepisy na to pozwalają.

Ale muszę uderzyć się także w swoje piersi i wyznać winy.

Zgrzeszyłem.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x