2015-08-15, Moto
Nasi prawodawcy nie marnują czasu i robią co się da, aby zapewnić dopływ pieniędzy do budżetu państwa i kieszeni pewnych grup zawodowych.
Co roku wchodzą w życie bardziej lub mniej kuriozalne modyfikacje prawa o ruchu drogowym.
Większość wprowadzanych przepisów ma na celu jedynie drążenie kieszeni kierowców. Zmianom ochoczo przyklaskują media, bo wprowadzane są pod hasłami zwiększenia bezpieczeństwa na drogach. Na razie trwa zabawa w kierowców i policjantów. Wystarczy pozostawiony przez nieuważnych robotników drogowych znak ograniczenia szybkości np. do 30 km/h, żeby zapłacić kilkaset zł mandatu lub nawet stracić prawo jazdy. Nie jest ważne, że roboty na drodze dawno się skończyły, a przy wiejskiej drodze nie ma zabudowań ani żywego ducha. Policjanci muszą wykonać plan. Na razie funkcjonariusze z radarami skutecznie odwracają uwagę zmotoryzowanych od innych przepisów, które niebawem wejdą w życie. Coraz droższe staną się uprawnienia do kierowania pojazdem. Już za rok każdy, kto zda pomyślnie egzamin i zdobędzie uprawniony dokument będzie musiał w czasie od 4 do 8 tygodni poddać się dodatkowemu szkoleniu. Będzie ono miało na celu podniesienie kwalifikacji, a prowadzone będzie w WORD-ach.
Doszkalania nigdy za dużo, a zdobycie umiejętności ratujących życie warte jest każdych pieniędzy. Z przyjemnością wspominam szkolenia, w których uczestniczyłem. Obok mnie zasiadali instruktorzy z renomowanych szkół jazdy lub testerzy firm samochodowych. Każdy z nich był czynnym lub byłym zawodnikiem rajdowym lub wyścigowym. Z wielką przyjemnością i satysfakcją starałem się opanować chociaż trochę z ich umiejętności. Tymczasem już za rok obok kursantów zasiądą faceci, którzy w większości nigdy nie mieli klasków na głowach ani numerów startowych na drzwiach. Nie twierdzę, że każdy z nich ma mgliste pojęcie o technice jazdy. Zawsze są wyjątki. Warto zwrócić uwagę, że nawet u naszych zachodnich sąsiadów w każdym większym mieście są autodromy z płytami poślizgowymi. Szkolenia prowadzi się również na torach wyścigowych, które występują głównie poza naszymi granicami. A my mamy tylko ciągle niedoinwestowany Tor Poznań, którego egzystencja jest zagrożona. Wszystko wskazuje na to, że doszkalanie odbywać się będzie głównie w salach wykładowych. Będziemy mieli wielu teoretycznych Kubiców. Być może instruktorzy zaprezentują kilka manewrów wykonywanych w żółwim tempie na placyku, które nijak się mają do prawdziwych sytuacji na drodze. Przepisom stanie się zadość i pieniądze zostaną skasowane. Pamiętam jak wiele lat temu przyglądałem się obowiązkowemu corocznemu szkoleniu kanadyjskich instruktorów i egzaminatorów prowadzonym na torze w Montrealu. Trafiłem tam, aby zobaczyć instruktorów, którymi byli gwiazdorzy amerykańskich wyścigów samochodowych. Podsumowaniem i finałem szkolenia były jazdy na torze w jednomiejscowych formułach nazywanych ostatnio ,,bolidami’’. Nikt nie musiał ustanawiać rekordów toru, ale miał nauczyć się w wyścigowym tempie pokonywać zakręty. Niektóre z nich złośliwie zalano wodą. Szkolenie musiał ukończyć każdy, kto chciał w nadchodzącym roku wykonywać swój zawód. W Ameryce nie ma obowiązku doszkalania kierowców, ale za to jest najniższy wskaźnik wypadków na 1000 km.
Jak zwykle my zrobimy wszystko lepiej, a przy okazji nauczymy adeptów mordować silniki w ramach szczególnej wersji ecodrivingu. Firmy samochodowe i mechanicy już zacierają ręce.
Ryszard Romanowski
41% uczestników badania przeprowadzonego przez multiporównywarkę rankomat.pl uważa, że młodzi kierowcy stanowią największe zagrożenie na drodze.