więcej
 
Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Moto »
Longiny, Toli, Zygmunta , 2 maja 2024

Gorzowscy mistrzowie kierownicy

2013-04-13, Moto

Często słyszę pytania jak to się dzieje, że obecnie, gdy samochody i części są łatwo dostępne Gorzów prawie nie istnieje na rajdowej mapie Polski. 

medium_news_header_3424.jpg

W latach siedemdziesiątych, kiedy to zdobycie samochodu wymagało wieloletnich wyrzeczeń, a często również tzw. wejść  u funkcjonariuszy jedynej słusznej partii,  nadwarciański gród był jednym z ważniejszych ośrodków rajdowych. Podczas założycielskiego zebrania Automobilklubu Gorzowskiego niewielu brało pod uwagę sport samochodowy. Mówiono o towarzyskich spotkaniach, wspólnych wycieczkach, kołach użytkowników poszczególnych marek samochodowych i to w zasadzie wszystko. Wystąpienie jednego z założycieli inż. Zbigniewa Romanowskiego  na temat konieczności podjęcia działalności sportowej, chociażby ze względu na młodych pasjonatów i  związaną ze sportem możliwość doskonalenia techniki jazdy przyjęto bez entuzjazmu. Niestety zarażonej rajdami młodzieży nie dało się już zawrócić. W czerwcu tegoż roku wraz z Andrzejem Szyjkowskim  siedzieliśmy w amatorsko przygotowanym maluchu pokonując trasę rajdu o puchar Dni Morza w Szczecinie. Podczas krótkich przerw zaliczaliśmy wcześniej zlokalizowane ,,knajpy’’, w których były telewizory. Trudno dzisiaj uwierzyć w to, że ówczesna telewizja przekazywała relacje z 24 godzinnego wyścigu w Le Mans. Była zupełnie inna niż obecnie atmosfera, a teksty prasowe i opowieści Sobiesława Zasady interesowały ludzi bardziej niż wielka polityka. Warto dodać, że wówczas można było również oglądać relacje z wyścigów Formuły 1 chociaż nie startował żaden Polak. W kioskach Ruchu można było kupić widokówki z samochodami rajdowymi, a w salonach MPiK zachodnią prasę samochodową. Nie był to na pewno temat zastępczy przygotowany przez ówczesną władzę, a jej powolne samobójstwo.

Szczeciński rajd trzeba było zaliczyć, aby Andrzej Szyjkowski zdobył licencję rajdową i wyruszył na szerokie wody. Kilka miesięcy wcześniej oglądał w Poznaniu rajd do mistrzostw strefy, na którym zobaczył Fiata z literami ZF na tablicy. Oznaczały one, że auto zarejestrowano w powiecie gorzowskim. Niedługo trwało odszukanie kierowcy. Okazało się, że jest to mieszkaniec Łupowa Jerzy Pielecha, który ,,w cywilu’’ jest mechanikiem w Polmozbycie przy ul. Młyńskiej. Jurek od lat już jeździł w rajdach, był posiadaczem stosownej licencji i reprezentował barwy Automobilklubu Zielonogórskiego. Szybko stał się technicznym guru dla młodych adeptów i  pierwszym licencjonowanym zawodnikiem młodego Automobilklubu Gorzowskiego. Niebawem na mistrzostwach strefy i okręgu pojawił się zespół klubowy. Licencję uzyskał Andrzej Szyjkowski, Julian Taraszkiewicz i Andrzej Maresh. Pilotem Pielechy najczęściej bywał Ryszard Trojniar. Wraz z samochodem stanowili jedną z najbarwniejszych ekip. Jurek jeździł w rajdach  i wyścigach autem  nazywanym przez złośliwych telewizorem, ponieważ pomalował je zlewkami lakierów w różnych kolorach uzyskując efekt znany z ówczesnych kolorowych telewizorów marki Rubin. Samochód był nieco przyciężki lecz bardzo solidny, defekty były rzadkością. W efekcie w późniejszym warsztacie Jurka można było podziwiać pokaźną ilość pucharów. Pielechę trudno było pokonać, szczególnie na legendarnych odcinkach specjalnych poprowadzonych szutrami po łupowskich wzgórzach.

Uczeń, Andrzej Szyjkowski szybko przerósł mistrza. Rajdowego malucha budował bez żadnych kompromisów. Wspomagany przez Ursus i ówczesnego dyrektora Witolda Głowanię potrafił się odwdzięczyć pucharami z eliminacji do mistrzostw Polski. Niemal od początku zawodnicy zabrali się za organizowanie szkoleń doskonalenia techniki jazdy. Jednym z najaktywniejszych uczniów na zimowych szkółkach był Edward Jancarz. Niebawem do ekipy dołączył Marek Rada. Studiując w Gdańsku podziwiał jazdę zawodników Automobilklubu Morskiego, którzy stanowili wówczas czołówkę mistrzostw Polski. Postanowił robić to, co oni i swoim kremowym dużym Fiatem wyruszył po licencję. Już pierwszy rajd popularny pokazał, że rośnie kierowca wielkiego formatu. Z licencją w kieszeni rozpoczął starty w mistrzostwach strefy, okręgu i na wyścigach. Jechał zawsze po zwycięstwo drażniąc konkurencję niemal seryjnym autem. Bezapelacyjnie był najszybszym gorzowskim kierowcą w ekstremalnych warunkach na lodzie i błotnistych szutrach. Miałem okazję być jego pilotem na rajdzie zimowym. Rozgrywano w Kłodzku próbę wyścigową po śniegu i lodzie, a my byliśmy jednymi z nielicznych bez kolców, a nawet rzetelnych opon zimowych. Pilot na takiej próbie ma niewiele do roboty i mogłem spokojnie oglądać jak Marek rozprawia się z mocno utytułowanymi konkurentami pokonując okrążenia precyzyjnymi ślizgami. Podobną jazdę zaprezentował na oblodzonym Torze Poznań. Niestety było to na rajdzie do mistrzostw strefy i pomiar czasu wbrew wszelkim prawom faworyzował miejscowych zawodników. Na mecie okazało się, że załoga startująca za nami dołożyła nam tyle, że powinna być również przed nami na mecie. Wjechała długo za nami, niestety sędziowie nie chcieli nas nawet słuchać. Tak bywało przy ręcznym pomiarze czasu.

Marek Rada po wypadku na rajdzie w Zielonej Górze zbudował samochód grupy A. Lżejszy, mocniejszy, szybszy i bardziej kosztowny. Niestety podobnie jak dzisiaj w Gorzowie brakowało sponsorów. Przykro było patrzeć, jak zwycięstwa uciekały z powodu defektów. Doskonały kierowca i mechanik, inżynier specjalista od samochodów często przegrywał z zużytą materią. Mimo to stanowił ścisłą czołówkę mistrzostw Polski i pucharu FSO, a podobnie jak Andrzej Szyjkowski, tytułów mistrza okręgu chyba by nie zliczył.

Warto pamiętać, że w tych czasach szybkości były niewiele mniejsze od dzisiejszych. Jadący ponad 150 km/h po gliniastej dróżce maluch był ,,bombą na kołach’’ ze względu chociażby na bardzo krótki rozstaw osi. Zawodnicy nie używali ognioodpornych kombinezonów, a na głowach mieli kaski o dyskusyjnej homologacji. Często były one przeznaczone wyłącznie do motocrossu lub innych sportów motocyklowych. Początkowo nie używano nawet pałąka wewnątrz kabiny. Powoli wchodziły tzw. klatki bezpieczeństwa. Systemy przeciwpożarowe przebijały się z trudem. Nawet niżej podpisany był im przeciwny wyobrażając sobie pokonywanie odcinka specjalnego z baterią syczących gaśnic za fotelem.

Trzeba było dziesięcioleci aby w Gorzowie pojawił się kolejny talent wielkiego formatu – Łukasz Błaszkowski. Przywiózł do Gorzowa trzy tytuły wyścigowego mistrza Polski. Na następne zabrakło kasy. Brak wsparcia miasta i sponsorów spowodował, że kask Łukasza ciągle wisi na kołku. Jednakże to już zupełnie inna historia.

Ryszard Romanowski

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x