Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Sport »
Agnieszki, Amalii, Czecha , 20 kwietnia 2024

Jacek Dudek – najlepszy prawy obrońca w lidze

2017-07-21, Sport

Jacek Dudek miał kilka powodów, by 1986 rok uznać za najbardziej udany w swej piłkarskiej karierze.

medium_news_header_19076.jpg

- Przede wszystkim dlatego, że myślałem już o zakończeniu kariery sportowej – mówił później. - Od kilku lat miałem kłopoty ze ścięgnem Achillesa, które szczególnie dawało mi się we znaki w okresie przygotowawczym, kiedy wysiłek fizyczny jest na granicy ludzkiej wytrzymałości. Z tego właśnie powodu nie przepracowałem zimy i skłonny byłem spasować. Trener Eugeniusz Ksol przekonał mnie jednak, że powinienem jeszcze spróbować, że jestem jeszcze potrzebny, że mogę jeszcze grać. Spróbowałem i jakoś poszło.

Wiosną wznowił treningi i na finiszu rozgrywek trzeciej ligi był znów podstawowym zawodnikiem zespołu, który wywalczył awans do drugiej ligi. Radość była ogromna, cieszyli się wszyscy, ale Jacek chyba najbardziej.

- Trenerowi Ksolowi - stwierdza - zawdzięczam powrót do zespołu, a zespół dzięki niemu powrócił do drugiej ligi. Bez trenera Ksola, nie byłoby to możliwe. Dlaczego? Drużyna była rozbita psychicznie i tylko fachowiec o twardej ręce, który wie o co w piłce chodzi mógł ją zebrać do kupy, skonsolidować i zmobilizować do walki o awans. E. Ksol umie, potrafi zmusić do wysiłku i stworzyć klimat, w którym każdy widzi sens swojej pracy.

I tak to Eugeniusz Ksol po raz drugi zrobił z Jacka Dudka piłkarza na miarę drugiej ligi. Jacek bowiem był jedynym starym stilonowcem, który już raz wcześniej przeszedł przez szkołę Ksola. Z podobnym skutkiem. Być może właśnie dlatego i tym razem zaufał wymagającemu szkoleniowcowi, którym swego czasu straszono w Stilonie trampkarzy, juniorów. Być może właśnie dlatego trener zaufał zawodnikowi, na którym wielu znawców futbolu postawiło już krzyżyk.

Bombardier z Bledzewa

Urodził się - w 1955 roku i wychował w Bledzewie, gdzie miejscowa Obra grała w ówczesnej „A”- klasie. W piłkę zaczął grać stosunkowo późno, bo dopiero pod koniec pobierania nauk w szkole podstawowej. Szybko jednak dał się poznać jako utalentowany chłopak mający smykałkę do strzelania goli. W zespole juniorów rozegrał zaledwie trzy mecze. Następne grał już w drużynie seniorów, która za przeciwników miała; m. in. Łucznika Strzelce Krajeńskie, Celulozę Kostrzyn, czyli późniejszych trzecioligowców.

- Byłem w ósmej klasie, miałem 14 lat, kiedy zacząłem grać w jednej drużynie z chłopakami, którzy byli dwa razy starsi. Pewnego dnia brałem udział w meczu juniorów, gdy przyszli nasi seniorzy i w przerwie zaproponowali mi grę w swojej drużynie. Wyszło więc tak, że pierwszą połowę zagrałem z juniorami, drugą zaś z seniorami. Od tej pory grałem na stałe w pierwszym zespole. Było z tym sporo kłopotów, bo sprzeciwiali się temu i nauczyciele w szkole, i rodzice. Za każdym razem dyrektor szkoły musiał na piśmie wyrażać zgodę na moją grę z dorosłymi.

Na szczęście nic złego mu się nie stało, dzięki czemu mógł kontynuować piłkarską przygodę. Duża w tym zasługa ówczesnego prezesa Obry, nieżyjącego już Mariana Kaczmarka, który był ojcem i matką dla swoich zawodników.

- Takich działaczy rzadko się już spotyka. Zaprzedany duszą i ciałem piłce, i klubowi, robił dosłownie wszystko. Prezesował, załatwiał tysiące spraw, jak trzeba było - kredował boisko, prał stroje. Rozwój klubu, powstanie stadionu to w głównej mierze jego dzieło.

Rozwijał się również talent Dudka, który powoli zyskiwał sobie miano czołowego bombardiera klasy „A”. Grał na pozycji skrzydłowego, ale równie dobrze radził sobie w środku ataku. W 1973 roku jedno ze spotkań Obry sędziował działacz Stilonu, Michał Putro, któremu młody napastnik przypadł do gustu. Wkrótce w Bledzewie zjawili się wysłannicy gorzowskiego klubu. W wiadomym celu. Prezes Kaczmarek nie chciał jednak słyszeć o odejściu zawodnika, z którym wiązał wielkie nadzieje. Ponieważ Stiion występował w wyższej klasie rozgrywek, w lidze okręgowej, sprawą zajął się zielono­górski OZPN, który postanowił dać Dudkowi przeniesienie z urzędu, l tak znalazł się w Stilonie.

- Chciałem tego, ale się bałem. Bałem się wielkiego miasta, wielkiej piłki, bo przecież w owym czasie okręgówka była bardzo silna, gdyż grały tam m. in. takie zespoły, jak Zastał Zielona Góra, Promień Żary, Chrobry Głogów, Polonia Nowa Sól. To było dla mnie coś wielkiego, przerażającego, ale też pociągającego. Na szczęście trafiłem na dobrych kolegów, którzy wiele mi pomogli, którzy ułatwili mi wejście do drużyny. Andrzej Szewczyk, Marek Świątczak, Adam Prusinowski, Liwiusz Sieradzki i inni. Trenerami zaś byli Tadeusz Stupiński i Edward Kassian.

Początki w Stilonie były jednak trudne. W Bledzewie zawodnicy sami trenowali, sami narzucali sobie intensywność i częstotliwość treningów, które miały przede wszystkim charakter zabawy z piłką. Najważniejsza była gra, mecz, gdzie kondycja, wytrzymałość, taktyka i technika liczyły się mniej, niż chęci, zapał i ambicja. W Stilonie natomiast zaczynała się piłka z prawdziwego zdarzenia...

Dla 18-latka nie przyzwyczajonego do takiego reżimu treningowego była to ciężka lekcja. Tym bardziej, że mieszkał w hotelu i uczył się w szkole zawodowej. Daleko od rodziny i bliskich.

- Widziałem jak Jackowi jest ciężko - mówi L. Sieradzki, wieloletni kierownik drużyny - jak bardzo przeżywa, jak walczy ze sobą. Ale wytrzymał i pozostał.

- Były jednak momenty - stwierdza J. Dudek - kiedy miałem serdecznie dość, kiedy chciałem pakować walizkę i uciekać do domu. Najgorzej było, gdy w 1975 roku przyszedł trener Ksol, który narzucił taki reżim, miał takie wymagania, że byłem bardzo blisko rezygnacji. Widziałem jednak efekty pracy i to mnie trzymało, sprawiło, że pozostałem. To właśnie w Stilonie, zwłaszcza za czasów Ksola nauczyłem się naprawdę grać w piłkę.

Najlepszy prawy obrońca

Stilonowi pozostał wierny do końca, dopóki trenerzy z jego usług nie zrezygnowali. Na początku grał jako środkowy napastnik, z czasem jako prawy obrońca. Ze Stilonem przeżywał radości i smutki porażek. Tutaj przyjmował z euforią awanse i z goryczą degradacje. Pozostał na dobre i złe. Zmieniali się trenerzy, zawodnicy, działacze, a on trwał, choć zdrowia i sił już brakowało...

- Ja nie mogłem sobie pozwolić na odpuszczanie, na miganie się na treningach, ja musiałem pracować dwa razy tyle, co młodzi, by nie odstawać, by nadążyć. To już nie były te lata. Wielu kontuzji nie miałem, ale ten Achilles... Wiem, że nie miałem już tej szybkości, że popełniałem błędy, że czasami nie nadążałem, ale nie było jeszcze najgorzej. Tak, grałem twardo, lubię twardą walkę. Są momenty, że mnie ponosi, że odpłaciłem pięknym za nadobne, ale nie mogę pozwolić rywalowi na swobodę, na nabranie pewności siebie, bo to znaczyłoby, że ja się go boję, że jestem do ogrania. Lepiej niech on boi się mnie. Przy tym nie fauluję złośliwie, czego największym dowodem jest to, że nie byłem zbyt często upomniany kartkami.

Trudno nie przyznać mu racji, aczkolwiek starcie z nim nie należało do przyjemności, o czym przekonało się wielu napastników obcych drużyn, W każdym razie w ocenie dziennikarzy katowickiego „Sportu” Jacek Dudek był najlepszym prawem obrońcą w pierwszej grupie drugiej ligi w jesiennej rundzie rozgrywek 1986 r. To o czymś świadczy. Mieli więc rację gorzowscy sympatycy sportu wybierając go jednym z laureatów plebiscytu na najlepszego sportowca 1986 roku. Jacek Dudek na ten zaszczyt zasłużył. Nie tylko swoją postawą na boisku.

- Jacek prezentuje rzetelnie podejście do wszystkiego, co robi - stwierdzał E. Ksol. -Jest wymagający względem siebie i kolegów, a przy tym bardzo koleżeński. Czasami nie panuje nad nerwami, ale potrafi szybko się uspokoić. To wynika z tego, że on bardzo wszystko przeżywa, że cały jest zaangażowany. Podchodzi do sportu bardzo poważnie, trzeźwo, nie jest skory do narzekań, świadomy jest tego, co robi i za co odpowiada. Jest przy tym bardzo przywiązany do domu, do rodziny, do żony i dzieci. Jest jednym z tych piłkarzy, których trenerzy lubią, na których mogą polegać.

- Nigdy nie był świętoszkiem - dodaje L. Sieradzki - ale nigdy nie można było mieć zastrzeżeń do jego postawy na boisku i poza nim. Jest twardy, ambitny, wytrzymały, co budzi respekt i szacunek u młodych piłkarzy, którzy mogą brać przykład z jego sposobu prowadzenia się, z jego podejścia do treningów i gry. Nie ma cech przywódczych, nie jest wodzirejem, jest trochę za impulsywny, ale on piłce podporządkował wszystko, choć nie samą piłką żyje, bo dom i rodzina są dla niego równie ważne.

„Tata! Sport”

Jacek należy do tych ludzi, którzy traktują życie bardzo serio. Nic na niby, nic na pół gwizdka. Przyznaje, że piłka stała się sensem jego życia, ale wcale nie przesłoniła mu całego świata. Dlatego ma normalny dom, normalną rodzinę składającą się z żony Hanny oraz dwóch córek; Eweliny i Kasi. Żona pracowała jako pielęgniarka w jednej z gorzowskich przychodni rejonowych, Ewelina z Kasią chodziły  do szkoły. Nienormalne w tym domu było tylko to, że kiedy przychodziła sobota i niedziela, kiedy rodzice mają najwięcej czasu dla dzieci, on najczęściej przebywał poza domem. Mecze, wyjazdy. Normalka. Do tego treningi, zgrupowania, obozy szkoleniowe, które szczególnie w okresie przy­gotowawczym do sezonu pochłaniają mnóstwo czasu. Ale w sporcie, w piłce nożnej rozłąka z rodziną stała się niemal regułą.

- Piłce podporządkowałem swoje życie, życie rodziny, bo tak być musiało. Dom był więc na głowie żony. Ona musiała zajmować się wszystkim - dziećmi, gdy były chore i tysiącem innych spraw. Żona nigdy jednak nie powiedziała mi żebym dał już spokój z piłką, że jest tym zmęczona. Po prostu wiedziała, że piłka to moje życie, które może potrwać tylko do czasu, ale właśnie dlatego, że jest ograniczone, że musi się kiedyś skończyć, tym głębiej chcę je przeżyć. A dzieci? Córki wiedziały, że tata gra w piłkę, że interesuje się sportem, choć na mecze nie chodzą. Często tylko, gdy w telewizji pokazywali jakiś mecz wołały: tata! sport!

Czasami znajomi pytają się ile na piłce zarobił, czego się dorobił. Uśmiecha się wówczas z zażenowaniem, bo tak naprawdę piłka dała mu niewiele i wiele zarazem. Na pewno łatwiej było mu o mieszkanie, na pewno materialnie wiedzie mu się lepiej, niż przeciętnemu zjadaczowi chleba, ale nie są to krocie, o jakich się słyszy w odniesieniu do pierwszoligowców. Może, gdyby śladem wielu kolegów zmieniał kluby... Nie jest przecież żadną tajemnicą, że na samym przejściu z klubu do klubu - nawet z wyższej ligi do niższej - można nieźle zarobić. Nawet trabant, którym przez wiele lat jeździł, a którego nabył na giełdzie nie był żadną oznaką zamożności. Bogaty jest w co innego.

- Dzięki piłce przeżyłem wiele radości, poznałem wielu ciekawych ludzi, uczestniczy­łem w wielu atrakcyjnych wyjazdach. Jednym słowem - dużo przeżyłem, dużo widziałem i jest to coś, co mi już pozostanie, a co bardzo sobie cenię. Niczego nie żałuję, chętnie zacząłbym jeszcze raz, ale wówczas pracowałbym intensywniej, by więcej osiągnąć. To wspaniała przygoda.

Czas pożegnań

Jackowi marzył się awans do ekstraklasy w sezonie 1986/87. To byłoby piękne: awansować i odejść z drużyny z uczuciem wielkiego wygranego. Niestety. Nic z tego nie wyszło. W 1988 roku pożegnał się jednak z drużyną, ze Stilonem. Czas zrobił swoje. Musiał ustąpić miejsca młodszym. Odszedł bez żalu, swoje już przecież w Stilonie wygrał. Ale od piłki nie odszedł od razu. Na stare lata, jak powiada, przydał się jeszcze w trzecioligowym Stoczniowcu Barlinek, gdzie trener Marek Olech bardzo go chwalił, stawiał za wzór młodszym piłkarzom.

Ale Barlinek był już tylko niewiele znaczącym epizodem, przystankiem na drodze do stacji z napisem: koniec. Dał sobie spokój z wyczynem. Praca, rodzina, dom... A piłka? O, tak! Chętnie chodzi na mecze, ogląda różne telewizyjne transmisje, czasami gra rekreacyjnie.

Jan Delijewski

Reportaż pochodzi z książki „Przygody ze sportem” wydanej w  1995 r. nakładem Agencji Dejamir. Przypominamy ten reportaż na okoliczność 70-lecia piłkarskiego Stilonu.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x