Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Kultura »
Alfa, Leonii, Tytusa , 19 kwietnia 2024

Nie wiadomo, co tam pokrzykują i dlaczego

2016-09-19, Kultura

Ważne słowa o polskiej historii współczesnej padają w sztuce „New Year’s Day”. Szkoda tylko, że forma jakoś odbiera im znaczenie.

medium_news_header_16156.jpg

„New Year’s Day” napisał Piotr Rowicki. To opowieść o tym, co się wydarzyło przed 13 grudnia 1981 roku, o odpowiedzialności represyjnego państwa, ale i o tym, jak pamiętają i wspominają tamte wydarzenia byli esbecy. Oczywiście nie dosłownie, nie po kolei, ale jak mają dobre dramaty, w sposób zniuansowany, gdzie cytat, ironia, mrugnięcie okiem do widza buduje całość.

No i chciałby się, aby właśnie do tego bogatego, bardzo intrygującego tekstu reżyser dostosował formę teatralną. Aby posłużył się groteską, ową ironią, aby dostrzegł owe mrugnięcia okiem.

No i tak się nie stało. Od pierwszych chwil jest serio i na poważnie. Spektakl zaczyna się od ostrego wmaszerowania zomowców tłukących pałami o masywne tarcze. To nic, że nie ma znaków ZOMO na hełmach, ale każdy kto przeżył tamten czas, albo lubi filmy z epoki, bez trudu odczyta ten trop, że oto przyszła noc stanu wojennego. Inna rzecz, że w tych marszach, jakby żywcem zaczerpniętych z teatru Ryszarda Majora, w tłuczeniu pałami o tarcze ginie kompletnie słowo. Nie wiadomo, co tam pokrzykują i dlaczego.

Potem jest już wyraźniej, pojawi się postać Zbyszka Kowalskiego, poety i filozofa, który mówi o dwóch nacjach, jakie zamieszkały na tej ziemi i w żaden sposób nie potrafią się ze sobą dogadać, że tak było, jest i będzie. Potem jest pokojowy Nobel, są cytaty znanych tekstów, jak choćby „Janek Wiśniewski padł”. No i tu scena dzieli się na dwie części. W górnej widz ogląda cztery panny odziane jak burdelowe panienki wyginające się w lubieżnych pozach, co mnie osobiście dość mocno drażniło w kontekście choćby cytowanego już songu o Janku Wiśniewskim, który padł, a którego ponieśli Świętojańską. W dolnej części jest sugestywna inscenizacja tego songu.

A potem przenosimy się na pijacką bibę byłych esbeków, którzy wspominają minione czasy. Alkohol się leje, atmosfera gęstniej. Dowiadujemy się, że wszyscy na wszystkich donosili. Pojawia się tam pijana kobieta, która wykrzykuje opowieść o biednych dzieciach urodzonych lub też nieurodzonych przez nią i przeznaczonych na zatracenie. Całość kończy pojawienie się nowych silnych w bluzach z kapturami i maskami na twarzach. Zaczyna się totalna wojna nowych i starych. A na koniec pojawia się mały chłopczyk w bojówkach, bluzie z kapturem i koszulce z orłem. Dziecko chodzi, przygląda się pobojowisku i jednej zakapturzonej postaci, przerażonemu chłopakowi, który przycupnął gdzieś w kącie i przerażonymi oczyma patrzy na ten wir historii.

No i właśnie wybór takiej a nie innej formy powoduje, że spektakl traci. Ginie cała moc słowa. Mamy lubieżne panienki, mamy jakieś pijackie pogaduchy, mamy prześmiewczą litanię do wódki, co wcale nie jest czymś obrazoburczym, bo tak się ludzie zachowują, jak się napiją. No i w końcu ta ostateczna walka. Mnie taki wybór metody nie przekonuje, co więcej, patrzyłam na to widowisko i zastanawiałam się, po co to wszystko? Chyba jedynie po to, aby ostatecznie przywalić i przygnieść słowo.

W przedstawieniu są perełki. Znakomita jest jak zwykle Marzena Wieczorek w roli pijanej kobiety na esbeckiej popijawie, ale też nie wiadomo po co jej nagi biust, bo z reguły kobiety do eleganckiego stroju zakładają biustonosze, a te raczej trudno się ściąga.

Świetny jest Cezary Kapsa w roli esbeka. Jan Mierzyński daje sobie też radę w roli Zbyszka Kowalskiego. Na słowa uwagi zasługuje Cezary Żołyński, jak i Artur Nełkowski w monologu żywcem przejętym od Bogusława Wołoszańskiego. No i Bartosz Bandura w roli przerażonego obserwatora.

Tyle tylko, że pojedyncze paciorki kolii nie czynią.

No i jeszcze jedna kwestia. Tekst jest naszpikowany cytatami, odniesieniami symbolami czytelnymi dla tych, którzy albo przeżyli, albo znają dość dobrze historię tamtych dni. A przecież spektakl ma być pokazywany w ramach miejskiej kampanii „Obudź się”. Myślę, nauczycieli i prowadzących spotkania po spektaklu czeka bardzo dużo pracy.

Sumując, bardzo dobry tekst, ale forma niestety nie. Bo nie brawura, nie epatowanie wulgarnością w odniesieniu do bardzo ważnego przesłania, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, jakie akurat to słowo niesie, powinny się tu wydarzyć. Zabrakło właśnie groteski, ironii, oddechu, które by to słowo dodatkowo wyostrzyły. Teatr nie jest bowiem po to, aby wierni odwzorowywać paskudną rzeczywistość, ale po to, aby ją tak pokazywać, by zabolała jeszcze mocniej, niż obserwacja takich zachowań na co dzień i w rzeczywistości. Moim zdaniem, właśnie po to jest teatr.

Jednak obiektywnie należy zaznaczyć, iż spektakl zebrał brawa na stojąco.

Renata Ochwat

Piotr Nowicki, „New Year’s Day”, reżyseria Joanna Zdrada, scenograf Anna Kaczkowska, choreografia Kamil Wawrzuta, muzyka Piotr „Ziarek” Ziarkiewicz. Na cenie: Joanna Ginda, Karolina Miłkowska-Prorok, Kamila Pietrzak-Polakiewicz, Joanna Rossa, Marzena Wieczorek, Michał Anioł, Bartosz Bandura, Przemysław Kapsa, Mikołaj Kwiatkowski, Jan Mierzyński, Artur Nełkowski, Leszek Perłowski, Krzysztof Tuchalski, Damian Wiesner, Cezary Żołyński, młodzież ze Studia Teatralnego Oskar Taurogiński, Fabian Jurski, Kamil Tracz, Kamil Juściński. Premiera 17 września 2016.

Zdjęcie Teatr Osterwy/Ewa Kunicka

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x