Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Kultura »
Marii, Marzeny, Ryszarda , 26 kwietnia 2024

Marek Konarski and Folk – narodziny gwiazdy

2018-12-04, Kultura

9 listopada 2018 r. w Jazz Clubie „Pod Filarami” miał miejsce wyjątkowy koncert – stworzony z okazji 100 rocznicy odzyskania niepodległości autorski projekt gorzowskiego saksofonisty, wychowanka, a obecnie wykładowcy Małej Akademii Jazzu, Marka Konarskiego.

medium_news_header_23453.jpg

Miłość ojczyzny, chęć głębszego poznania polskiej muzyki ludowej, wiedza zdobyta na europejskich uczelniach oraz doświadczenie sceniczne zaowocowały tym unikatowym projektem, niezwykłego połączenia jazzu, muzyki improwizowanej i polskiej muzyki ludowej. Pomysł skrystalizował w Kopenhadze ...

Tak opowiada o tym Marek Konarski: „Pomysł narodził się tak, że Boguś Dziekański na początku 2017 r. zaproponował mi koncert na 100 rocznicę odzyskania niepodległości. Wtedy zacząłem powoli słuchać i komponować utwory inspirowane naszą muzyką ludową. Zdałem na studia podyplomowe do Odense i wybrałem jako program moich studiów Jazz and Polish Folk, bo czuję, że to jest szczere i sprawia cholernie dużo frajdy. Tak więc przez przypadek odkryłem tę drogę. Premierowy koncert odbył się 31 października 2017 r. w Jazzhus Montmartre w Kopenhadze. Skład różnił się tym, że zagraliśmy z duńskim perkusistą Lasse Funch Sørensenem i było to ciekawe doświadczenie, ponieważ on nie miał pojęcia o polskiej muzyce folkowej. Następnie zagrałem drugi koncert w Danii, podczas Copenhagen Jazz Festival 2018, na wydarzeniu Polish-Danish Jazz Days. Zagrałem tam w zupełnie innym składzie, w trio – Anders Mogensen perkusja i Johnny Amann kontrabas, czyli znana skandynawska sekcja, i brzmiało to zupełnie inaczej.”

Koncert w Gorzowie był polską premierą. Na scenie Filarów kwartet Marka Konarskiego tworzyli: Artur Tuźnik na fortepianie, Mariusz Praśniewski na kontrabasie i Kuba Gudz na perkusji. To zespół marzeń lidera w kontekście tego polskiego folkowego projektu. Każdy z muzyków wyznacza inny etap w drodze muzycznego rozwoju Marka Konarskiego. Każdy jest Polakiem, każdy więc ma polską wrażliwość i wkodowaną polską pamięć muzyczną, no i oczywiście mają zdolność starych przyjaciół do doskonałego porozumienia na scenie.

Program koncertu to m.in. wielkie standardy Krzysztofa Komedy Kattorna i Sleep Safe and Warm (Kołysanka Rosemary) oraz tradycyjne polskie melodie jak O Mój Rozmarynie i Czerwone Jabłuszko w aranżacji Marka oraz szereg kompozycji Marka – np. inspirowane polską muzyką ludową Cracovia i Highlands Blues, czy Szopenem – Chopin, i Artura Tuźnika – Polish Vibes. Nie porwę się na opisywanie poszczególnych utworów tego programu, ale już z powyższego zestawienia wynika skąd pochodzą inspiracje.

Znam Marka Konarskiego od lat, od lat obserwuję dynamiczny rozwój tego muzyka jako instrumentalisty, saksofonisty, ale od pewnego czasu na pytania – co dalej – odpowiadał, że już dorósł, że planuje zrobić coś własnego, własny program oparty na polskim folklorze.

Zawsze przy tego typu przedsięwzięciach rodzi się pytanie jak to zrobić, jakich środków stylistycznych i formalnych użyć. W przypadku tak młodego muzyka można na przykład ten materiał oprzeć o funkujący bas elektryczny, piano Fendera i analogowe syntezatory wsparte skreczowaniem dobrego didżeja, i nie powiem, że nie chciałbym tego usłyszeć. Ale Marek Konarski żyje w innym muzycznym świecie, świecie akustycznym – akustycznego fortepianu i kontrabasu, grania na setkę, bez żadnych efektów i innych wynalazków. Tradycyjny warsztat, nowoczesna wyobraźnia muzyczna i efekt wciąż intrygujący, od czasów Parkera, Coltrane’a i Milesa.

Marek ma też swój pomysł na Polish Jazz, oparty o polskie emocje, polskie tradycje – Szopen, Komeda, piosenki dwudziestolecia i polski folklor – Cracovia, Highlands Blues, wsparte przez elementy muzyki współczesnej, chyba za sprawą Artura Tuźnika, żywiołową improwizację wpadającą nawet często w wysmakowany free jazz. Muzyka oparta na tradycji, na własnym doświadczeniu wyniesionym z dorastania w polskiej kulturze, w atmosferze polskich dźwięków. Polskich, ale nie hermetycznych, zagranych w sposób zupełnie uniwersalny. Tradycja nie jest traktowana jako niewzruszalny kanon, lecz kreatywnie wykorzystana do stworzenia nowoczesnego jazzu.

Co prawda Marek twierdzi, że najlepiej ten materiał gra mu się z polskimi muzykami, którzy, podobnie tak jak on, noszą te harmonie i te melodie we własnych genach. Ale z drugiej strony przyznaje, że koncert oparty na tych samych kompozycjach zagrany w Kopenhadze został bardzo ciepło przyjęty przez tamtejszą międzynarodową publiczność. Dość wspomnieć, że dostawał pytania na znanym portalu społecznościowym o planowane koncerty w Niemczech lub we Włoszech.

Może właśnie polski jazz, z pierwiastkiem polskiej tradycji muzycznej, będzie naszym najlepszym wkładem w jazz świata. Kochamy amerykański jazz, bo jest amerykański, kochamy jazz skandynawski za jego skandynawski klimat, może świat pokocha polski jazz za szumiące w duszy wierzby i góralskie połamane tempa. Pozytywnym przykładem niech będzie amerykański sukces Michała Urbaniaka z Atmą czy Nowojorskim Bacą.

Najlepszą recenzją koncertu było wzruszenie szefa Filarów Bogusia Dziekańskiego, w pewnym sensie ojca jazzowej kariery Marka, który wyraźnie poruszony po koncercie obwieścił, że jesteśmy świadkami narodzin czegoś nowego i ważnego w polskim jazzie. W pamięci stanął mu koncert Tomasza Szukalskiego, Sławomira Kulpowicza, Pawła Jarzębskiego i Janusza Stefańskiego, czyli The Quartet, z początku lat 80. Nie chodzi o porównanie w skali 1 do 1, ale o poziom emocji i ekspresji. Zespół Marka Konarskiego nie zastąpi oczywiście legendy The Quartet, bo jest zupełnie własnym bytem, z własną narracją i kształtującą się własną wizją polskiej muzyki jazzowej.

Sam nie wiem co bardziej polecić Markowi w kwestii nagrania płyty. Czy zamknąć się w studiu i cyzelować doskonałość nagrań, czy też ponagrywać kilka koncertów i wybrać ten najlepszy. Wracając do wzorca The Quartet przypomnę, że te, dostępne co prawda w zupełnie szczątkowej ilości, grane na żywo lepiej oddają emocje improwizacji niż nagrania studyjne. Tak, czy inaczej pojawiło się kolejne coś ciekawego i wyjątkowego w młodym polskim jazzie i radzę tego nie przegapić. Jesteśmy też świadkami narodzin kolejnej gwiazdy polskiego jazzu wywodzącej się z gorzowskiego środowiska skupionego wokół „Filarów”. Kolejnej po Adamie Bałdychu, po Michale Wróblewskim i po Przemysławie Raminiaku.

PS. Wiem, że nadużyłem słowa „polski” w różnych odmianach, na usprawiedliwienie mam tylko to, że zaraziłem się od Marka uczuciem do polskiego folku.

Marek Demidowicz

Fot. Igor Andruch

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x