2018-12-04, Kultura
9 listopada 2018 r. w Jazz Clubie „Pod Filarami” miał miejsce wyjątkowy koncert – stworzony z okazji 100 rocznicy odzyskania niepodległości autorski projekt gorzowskiego saksofonisty, wychowanka, a obecnie wykładowcy Małej Akademii Jazzu, Marka Konarskiego.
Miłość ojczyzny, chęć głębszego poznania polskiej muzyki ludowej, wiedza zdobyta na europejskich uczelniach oraz doświadczenie sceniczne zaowocowały tym unikatowym projektem, niezwykłego połączenia jazzu, muzyki improwizowanej i polskiej muzyki ludowej. Pomysł skrystalizował w Kopenhadze ...
Tak opowiada o tym Marek Konarski: „Pomysł narodził się tak, że Boguś Dziekański na początku 2017 r. zaproponował mi koncert na 100 rocznicę odzyskania niepodległości. Wtedy zacząłem powoli słuchać i komponować utwory inspirowane naszą muzyką ludową. Zdałem na studia podyplomowe do Odense i wybrałem jako program moich studiów Jazz and Polish Folk, bo czuję, że to jest szczere i sprawia cholernie dużo frajdy. Tak więc przez przypadek odkryłem tę drogę. Premierowy koncert odbył się 31 października 2017 r. w Jazzhus Montmartre w Kopenhadze. Skład różnił się tym, że zagraliśmy z duńskim perkusistą Lasse Funch Sørensenem i było to ciekawe doświadczenie, ponieważ on nie miał pojęcia o polskiej muzyce folkowej. Następnie zagrałem drugi koncert w Danii, podczas Copenhagen Jazz Festival 2018, na wydarzeniu Polish-Danish Jazz Days. Zagrałem tam w zupełnie innym składzie, w trio – Anders Mogensen perkusja i Johnny Amann kontrabas, czyli znana skandynawska sekcja, i brzmiało to zupełnie inaczej.”
Koncert w Gorzowie był polską premierą. Na scenie Filarów kwartet Marka Konarskiego tworzyli: Artur Tuźnik na fortepianie, Mariusz Praśniewski na kontrabasie i Kuba Gudz na perkusji. To zespół marzeń lidera w kontekście tego polskiego folkowego projektu. Każdy z muzyków wyznacza inny etap w drodze muzycznego rozwoju Marka Konarskiego. Każdy jest Polakiem, każdy więc ma polską wrażliwość i wkodowaną polską pamięć muzyczną, no i oczywiście mają zdolność starych przyjaciół do doskonałego porozumienia na scenie.
Program koncertu to m.in. wielkie standardy Krzysztofa Komedy Kattorna i Sleep Safe and Warm (Kołysanka Rosemary) oraz tradycyjne polskie melodie jak O Mój Rozmarynie i Czerwone Jabłuszko w aranżacji Marka oraz szereg kompozycji Marka – np. inspirowane polską muzyką ludową Cracovia i Highlands Blues, czy Szopenem – Chopin, i Artura Tuźnika – Polish Vibes. Nie porwę się na opisywanie poszczególnych utworów tego programu, ale już z powyższego zestawienia wynika skąd pochodzą inspiracje.
Znam Marka Konarskiego od lat, od lat obserwuję dynamiczny rozwój tego muzyka jako instrumentalisty, saksofonisty, ale od pewnego czasu na pytania – co dalej – odpowiadał, że już dorósł, że planuje zrobić coś własnego, własny program oparty na polskim folklorze.
Zawsze przy tego typu przedsięwzięciach rodzi się pytanie jak to zrobić, jakich środków stylistycznych i formalnych użyć. W przypadku tak młodego muzyka można na przykład ten materiał oprzeć o funkujący bas elektryczny, piano Fendera i analogowe syntezatory wsparte skreczowaniem dobrego didżeja, i nie powiem, że nie chciałbym tego usłyszeć. Ale Marek Konarski żyje w innym muzycznym świecie, świecie akustycznym – akustycznego fortepianu i kontrabasu, grania na setkę, bez żadnych efektów i innych wynalazków. Tradycyjny warsztat, nowoczesna wyobraźnia muzyczna i efekt wciąż intrygujący, od czasów Parkera, Coltrane’a i Milesa.
Marek ma też swój pomysł na Polish Jazz, oparty o polskie emocje, polskie tradycje – Szopen, Komeda, piosenki dwudziestolecia i polski folklor – Cracovia, Highlands Blues, wsparte przez elementy muzyki współczesnej, chyba za sprawą Artura Tuźnika, żywiołową improwizację wpadającą nawet często w wysmakowany free jazz. Muzyka oparta na tradycji, na własnym doświadczeniu wyniesionym z dorastania w polskiej kulturze, w atmosferze polskich dźwięków. Polskich, ale nie hermetycznych, zagranych w sposób zupełnie uniwersalny. Tradycja nie jest traktowana jako niewzruszalny kanon, lecz kreatywnie wykorzystana do stworzenia nowoczesnego jazzu.
Co prawda Marek twierdzi, że najlepiej ten materiał gra mu się z polskimi muzykami, którzy, podobnie tak jak on, noszą te harmonie i te melodie we własnych genach. Ale z drugiej strony przyznaje, że koncert oparty na tych samych kompozycjach zagrany w Kopenhadze został bardzo ciepło przyjęty przez tamtejszą międzynarodową publiczność. Dość wspomnieć, że dostawał pytania na znanym portalu społecznościowym o planowane koncerty w Niemczech lub we Włoszech.
Może właśnie polski jazz, z pierwiastkiem polskiej tradycji muzycznej, będzie naszym najlepszym wkładem w jazz świata. Kochamy amerykański jazz, bo jest amerykański, kochamy jazz skandynawski za jego skandynawski klimat, może świat pokocha polski jazz za szumiące w duszy wierzby i góralskie połamane tempa. Pozytywnym przykładem niech będzie amerykański sukces Michała Urbaniaka z Atmą czy Nowojorskim Bacą.
Najlepszą recenzją koncertu było wzruszenie szefa Filarów Bogusia Dziekańskiego, w pewnym sensie ojca jazzowej kariery Marka, który wyraźnie poruszony po koncercie obwieścił, że jesteśmy świadkami narodzin czegoś nowego i ważnego w polskim jazzie. W pamięci stanął mu koncert Tomasza Szukalskiego, Sławomira Kulpowicza, Pawła Jarzębskiego i Janusza Stefańskiego, czyli The Quartet, z początku lat 80. Nie chodzi o porównanie w skali 1 do 1, ale o poziom emocji i ekspresji. Zespół Marka Konarskiego nie zastąpi oczywiście legendy The Quartet, bo jest zupełnie własnym bytem, z własną narracją i kształtującą się własną wizją polskiej muzyki jazzowej.
Sam nie wiem co bardziej polecić Markowi w kwestii nagrania płyty. Czy zamknąć się w studiu i cyzelować doskonałość nagrań, czy też ponagrywać kilka koncertów i wybrać ten najlepszy. Wracając do wzorca The Quartet przypomnę, że te, dostępne co prawda w zupełnie szczątkowej ilości, grane na żywo lepiej oddają emocje improwizacji niż nagrania studyjne. Tak, czy inaczej pojawiło się kolejne coś ciekawego i wyjątkowego w młodym polskim jazzie i radzę tego nie przegapić. Jesteśmy też świadkami narodzin kolejnej gwiazdy polskiego jazzu wywodzącej się z gorzowskiego środowiska skupionego wokół „Filarów”. Kolejnej po Adamie Bałdychu, po Michale Wróblewskim i po Przemysławie Raminiaku.
PS. Wiem, że nadużyłem słowa „polski” w różnych odmianach, na usprawiedliwienie mam tylko to, że zaraziłem się od Marka uczuciem do polskiego folku.
Marek Demidowicz
Fot. Igor Andruch
Biblioteki coraz częściej pełnią rolę lokalnego centrum kulturalnego i edukacyjnego, gdzie mieszkańcy mogą nie tylko wypożyczyć książki, ale przede wszystkim mają szansę omawiać ważne dla nich kwestie społeczne czy środowiskowe.