Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Prosto z miasta »
Alfa, Leonii, Tytusa , 19 kwietnia 2024

Do „Bartosza” na naleśniki lub krokiety z barszczykiem

2014-09-18, Prosto z miasta

- U nas to nawet niejadki zaczynają jeść – śmieje się współwłaścicielka „Bartosza”.

medium_news_header_8816.jpg

Pierwsza i jedyna jak do tej pory w mieście naleśnikarnia cały czas cieszy się niesłabnącym powodzeniem.

 - Przecież ten bar to całe moje życie – mówi Ania Zalewska i tłumaczy, że „Bartosz” jest tylko dwa lata od niej starszy. – Odkąd pamiętam, to się ciągało tam rodziców na naleśniki, potem w szkole się samemu latało, a  i teraz bar jest zawsze fajną rezerwą, kiedy nie mam pomysłu na obiad – mówi.

A miały być tosty

„Bartosza” 35 lat temu, dokładnie 17 września 1989 r. otworzyły dwie wspólniczki Teresa Jura i Wiesława Gąsiorek. – Miałyśmy bardzo przychylnego dyrektora PSS, pana Romana Nowakowskiego, który nam wiele spraw na początku ułatwił. Choć powtarzał, że spółki rzadko przetrzymują próbę czasu. Udają się jedna na sto. Widać my tą setną byłyśmy. Bo spółka już ma 35 lat – mówi Wiesława Gąsiorek.

I opowiada, że w jej przypadku prowadzenie baru to była próba odejścia od zawodu, a z wykształcenia i zamiłowania jest technikiem architektem. Ale kiedy praca zaczęła jej zajmować dzień i noc, to postanowiła ją zmienić i tak zaczęła się przygoda z naleśnikami. I jak anegdotę dodaje, że ta 17 to ważna cyfra w jej życiu. – Bo 17 urodził się mój tata, i 17 najechali Polskę „sąsiedzi”, no i w końcu 17 otworzyłyśmy „Bartosza” – mówi. Na początku były ajentkami właśnie w PSS.

- Na początku to miał być bar krokietowy, bo taka akcja wówczas w Polsce była, stawianie na krokieciki. My wymyśliłyśmy tosty. Na dzień otwarcia przygotowałyśmy też trochę naleśników. I kiedy przyszło wielkie otwarcie, okazało się, że tosty to nieporozumienie, bo klienci chcieli tylko naleśniki. Co było robić, trzeba się było szybko przebranżowić – opowiada Wiesława Gąsiorek.

Klienci z całego świata

- Ile razy wracam na wakacje do domu, to muszę tu przyjść na naleśniki. Nawet moja włoska rodzina je lubi – opowiada Alicja Fabrizzi, która od ponad 20 lat mieszka w Rzymie, a do Polski przyjeżdża na wakacje kilka razy do roku. I tłumaczy, że jej ulubione to naleśniki z ruskim nadzieniem.

- Fakt, przyjeżdżają do nas klienci z całego świata i się zachwycają, że bar jest ciągle w tym samym miejscu, że tak samo wygląda, że ciągle smaki są takie same – potwierdza Wiesława Gąsiorek. I dodaje, że na naleśnika nadzianego różnymi przysmakami zachodzą też obcokrajowcy, którzy goszczą w mieście i chwalą. I jak się okazuje, potrafią natchnąć, jeśli chodzi o kolejne rodzaje faszerowanych przysmaków. Bo jak tłumaczy właścicielka, to między innymi z ich podszeptów powstały naleśniki nadziewane mięsem, a nawet rybą, bo jednym z hitów jest naleśnik z tuńczykiem, co prawda jest w formie krokietu, ale krokiet to też przecież jest naleśnik. Tyle, że zapieczony w panierce.

Ruskie były podejrzane

Obecnie do najczęściej zamawianych naleśników należą te z ruskim nadzieniem. – W karcie pojawiły się gdzieś tak na początku lat 90., wtedy zresztą zostałyśmy właścicielkami, bo do tej chwili byłyśmy tylko ajentkami w PSS. Znalazłam gdzieś przepis właśnie na naleśniki faszerowane ziemniakami – opowiada Wiesława Gąsiorek. I jak się okazuje, klienci na dzień dobry do nowego przysmaku podeszli nader ostrożnie. Bo jak mówi jedna z właścicielek, nadzienie było na tyle nietypowe, że smakosze musieli się przełamywać. Ale jak się przełamali, to od razu stały się popularne. – Ostatnio na topie są naleśniki faszerowane szpinakiem. I co dziwne, nawet ludzie, którzy nie lubią szpinaku, u nas jakoś nie narzekają – opowiada pani Wiesława.

A niektórzy klienci dodają, że właśnie dla tego różnego nadzienia zaglądają do naleśnikarni. – Bo generalnie jesteśmy przyzwyczajeni tylko do naleśników z serem albo na słodko, z dżemem albo owocami. A tu proszę, z czym tylko się zamarzy. Bo i z mięsem, bo na słodko, bo z parówką, no w każdym razie jest w czym wybierać. Można nawet zjeść naleśnika z tuńczykiem – mówi Andrzej Czarkowski, bywalec, który najchętniej zamawia właśnie ruskie i tuńczykowe. I dodaje, że w okolicach Bożego Narodzenia wpada na te z farszem z kapusty i grzybów, a do tego zamawia czerwony barszczyk. – No i bywa, że świąteczne tak nie smakują, jak te tutaj – śmieje się znad talerza.

Bar jak dom babci

Od samego początku też nie zmienia się wystrój baru. Nikomu w Gorzowie raczej nie trzeba opisywać wyglądu. Warto tylko zaznaczyć, że w wystroju zmienia się tylko jedno. Przybywa starego fajansu na wysokich półkach. Przy aranżacji pomieszczenia pomógł Jerzy Gąsiorek, mąż pani Wiesławy, znany gorzowski artysta i wieloletni dyrektor kiedyś Biura Wystaw Artystycznych, dziś Miejskiego Ośrodka Sztuki. – A dlaczego miałby się zmieniać wystrój? Przecież domy naszych babć też się nie zmieniały, przez lata były takie same. No i my podobnie myślimy – mówi pani Wiesława.

I dodaje, że podobnie jak babcie, „Bartosz” stawia na jakość . Bo tu zawsze wszystko jest świeże i bardzo wysokiej jakości. No i do sukcesu przyczynia się też stała ekipa. Jedna z pracownic pracuje tu już 32 lata, inne mają po kilka lub kilkanaście lat stażu. I to też przekłada się na sukces popularnego miejsca.  – Przychodzą do nas klienci i mówią, że choć starają się w domu przyrządzić podobne nadzienie, to im nie wychodzi. I wnuki ciągną ich do „Bartosza”.  Ale i tak najfajniejsze są małe dzieci, które z prostotą deklarują, że takich dobrych naleśników nigdy nie jadły a przecież dzieci nie kłamią - mówi pani Wiesława.

Cały czas na topie

Na początku działalności „Bartosz” przeżywał prawdziwe oblężenie. Bywały takie dni, że jedna pracownica stała przy patelni i non stop, przez cały dzień smażyła naleśniki. Klienci czekali na miejsce. I choć teraz się zmieniło, bo w mieście jest bardzo dużo różnych lokali gastronomicznych i z bardzo różnym jedzeniem, to jednak chwile, kiedy w barze nie ma nikogo, zdarzają się wyjątkowo i niezmiernie rzadko. Bywa tak, że wszystkie miejsca są zajęte i też trzeba chwilkę poczekać. Ale jak przyznają właścicielki, ruch jest mniejszy, choć cały czas naleśniki są popularne. – Myślę, że to ze względu na fakt, że to takie nasze polskie jedzenie, takie domowe smaki – mówi pani Wiesława.

W dniu urodzin baru, w „Bartoszu” przez cały czas był ruch. A goście, którzy się od nas dowiedzieli, że właśnie mija 35 lat od chwili otwarcia naleśnikarni serdecznie właścicielce gratulowali i życzyli kolejnych 35 i więcej lat.

- No ja tam zamierzam tu przychodzić, bo jest smacznie, na moją kieszeń i lubię ten klimat. Bo ze starych lokali w mieście, to ostał się tylko „Bartosz”. Przecież już od dawna nie ma ani Agaty, ani Okraglaka – deklaruje Ania Zalewska i dodaje, że takich jak ona jest znacznie więcej.

Renata Ochwat

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x