Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Prosto z miasta »
Anieli, Kasrota, Soni , 28 marca 2024

To był bardzo dobry człowiek i wspaniała kobieta

2015-03-26, Prosto z miasta

Instruktorzy harcerscy z całego regionu zjechali się na spotkanie, podczas którego wspominano harcmistrzynię Jadwigę Zasadową, legendarną pionierkę gorzowskiego harcerstwa. 

medium_news_header_10761.jpg

Odbyło się ono w gorzowskiej Bibliotece Pedagogicznej.

- Od pewnego czasu organizujemy spotkania poświęcone zmarłym już gorzowskim pedagogom, którzy zasłużyli się dla gorzowskiej oświaty. Zasłużonych jako znakomici nauczyciel, ale i też takich, którzy poświęcali swój czas nie tylko na nauczanie. Taką osobą jest naszym zdaniem właśnie Jadwiga Zasadowa – mówi Izabela Mądrzak z Biblioteki Pedagogicznej, główny organizator spotkań. I dodaje, że osobę Jadwigi Zasadowej podpowiedział jej harcmistrz Bogdan Zalewski, nauczyciel, instruktor i muzyk. Niestety, pomysłodawcy nie było na spotkaniu, ponieważ powaliła go choroba. Byli natomiast instruktorzy z całego regionu, w tym także z Zielonej Góry.

Z domu Śpiewakówna, z wyboru harcerka

Jadwiga Śpiewakówna urodziła się 14 kwietnia 1927 roku w Warszawie. Była jedynaczką. Przeżyła powstanie warszawskiej, przyrzecznie harcerskie składała w konspiracji. Do Gorzowa przyjechała w 1945 roku i od razu włączyła się w organizację zarówno gorzowskiej oświaty, jak i Związku Harcerstwa Polskiego. Była jedną z pierwszych nauczycielek w pierwszej gorzowskiej szkole powszechnej, gdzie natychmiast założyła drużynę harcerską. Dość szybko zaczęła pracować w gorzowskim Hufcu ZHP i praktycznie pracowała w nim do końca życia, po drodze pracowała także w gorzowskiej Chorągwi ZHP. Już w Gorzowie wyszła za mąż i z tego związku narodziło się czworo dzieci: Jerzy Bogdan, Teresa i Elżbieta. Miała wnuczkę Aleksandrę Czaję, dziś dorosłą kobietę.

We wrześniu 1996 roku stała się ofiarą wypadku na ul. Kosynierów Gdyńskich, z którego już nie powróciła do zdrowia. Zmarła 1 października 1996 roku i pochowana została na gorzowskim cmentarzu komunalnym przy ul. Żwirowej. Rodzina do trumny założyła jej harcerski mundur. Harcmistrzyni Jadwiga Zasada przez całe życie była wierna starej harcerskiej regule „Raz skautem, całe życie skautem”.

Mówi harcmistrzyni Beata Wykrzykacz, była komendantka gorzowskiego Hufca ZHP:

- Ja do końca pracowałam z Dziunią, jak do druhny Zasadowej mówiliśmy. Była ona dla nas takim konfesjonałem. Jako kierownik wydziału organizacyjnego miała swój pokój, w nim dwa zielone foteliki i ławę i zawsze otwarte drzwi. W trudnych chwilach szło się do Dziuni, aby jej opowiedzieć o sprawach ważnych w naszym życiu zawodowym, ale i prywatnym. Zawsze słuchała, radziła. Była bardzo życzliwa. No i jeszcze jedna rzecz, wystarczyło się przymówić – Dziunia, a te twoje placuszki ziemniaczane… I Dziunia szła do naszej szefowej, druhny Danuty Leśniewskiej, też zresztą jej wychowanki, aby się odrobinę wcześniej z pracy zwolnić. A potem w swoim mieszkaniu na osiedlu Staszica pracowicie te kartofle tarła, a myśmy po pracy tam jechali. Inna rzecz, jaka mnie się z nią kojarzy, to imieniny Jadwigi, bo to była prawdziwa celebra. Teraz już nikt takich imienin nie urządza. Ale też warto dodać, że to dzięki niej szybko w swoje szeregi przyjęli mnie starsi instruktorzy. Dzięki jej charyzmie, i te kontakty trwają do dziś.

Wspomina harcmistrzyni Jadwiga Kowaleczko:

- My, czyli ja i mój mąż Sławomir (harcmistrz, swego czasu komendant Gorzowskiej Chorągwi ZHP – red.) poznaliśmy Dziunię na obozie harcerskim w Zagórzu Śląskim w 1962 roku. Po wakacjach wróciliśmy do pracy w Szkole Podstawowej nr 8 i tam prowadziliśmy Szczep im. generała Mariusza Zaruskiego i choćby z tego powodu kontakty z Dziunią były bardzo ścisłe. I bardzo dobre, bo zawsze można było liczyć. Chciałabym jednak opowiedzieć o pewnym wydarzeniu. Otóż w 1971 roku pojechaliśmy z młodzieżą na obóz do Brodowin w NRD. Dziunia była komendantką, ja jej zastępczynią. No i jak to było w zwyczaju zabraliśmy ze sobą trochę suwenirów z Cepelii. A Dziunia do tego jeszcze kilka butelek wiśnióweczki. Prezenty dostały niemieckie dzieci, a wiśnióweczką częstowałyśmy panów organizatorów, którzy do nas zachodzili wieczorami. Tak długo, póki była ta wiśniówka. Na koniec obozu dostałyśmy z Dziunią medale (Jadwiga Kowaleczko pokazała medal z podobizną jakiegoś niemieckiego dygnitarza i stosowny dyplom do niego – red.). Ja się zdziwiłam, za co te medale. A Dziunia z prostotą – No jak to za co? Za wiśnióweczkę.

Wspomina harcmistrzyni Jolanta Gładkowska, była szefowa wydziału zuchowego Gorzowskiej Chorągwi ZHP:

- Kiedy po studiach zaczęłam pracować w 1980 roku w gastronomiku, to z marszu dostałam też polecenie poprowadzenia szczepu starszoharcerskiego.  No cóż, ja kiedyś wcześniej byłam zuchem, ale potem już z harcerstwem nie miałam styczności. Poszłam więc do Hufca po jakąś radę. I tam właśnie była Jadwiga Zasadowa. Zapytała mnie wówczas, czy muszę, czy też chcę to robić. Zgodnie z prawdą odpowiedziała, że muszę, ale też i chcę. Na co Dziunia stwierdziła - Dziecko, to ty jesteś już nasza. Potem często bywałam w Hufcu, aż po półtora roku dostałam pracę w wydziale zuchowym Chorągwi i znów zaczynałam od początku, oczywiście cały czas pomagała mi Dziunia. Była także promotorem wszystkich moich stopni instruktorskich, bo ja zaczynałam od początku instruktorską drogę. Była wspaniała.

Opowiada Zygfryd Łojko, ratownik wodny, mieszkaniec Zielonej Góry:

- Jeździłem na gorzowskie obozy w Łukęcinie właśnie z sympatii dla Dziuni, bo ona miała coś takiego, że przyciągała do siebie ludzi. No i przez to w Zielonej Górze mówili o mnie gorzowian, a tu Falubaz. Zdarzyło się kiedyś na obozie, na którym zresztą prowadziłam kurs ratowników, że odmówił pracy mój samochód. Poprosiłem więc chłopaków z kursu, żeby go popchnęli. Aż tu nagle jeden popatrzył na tablice rejestracyjne i nagle usłyszałem – Popatrzcie Falubaz. Idziemy stąd. I aż trzeba było autorytetu Dziuni, żeby jednak ten samochód popchnęli. Nie liczył się mój, szefa kursu. Ale taka była Dziunia, że potrafiła nawet zażegnać i takie animozje. (A obecna na spotkaniu Elżbieta Czaja, córka Dziuni przypomniała, że Zygfryd Łojko miał taki zwyczaj, że dzieci kadry obozowej w Łukęcinie usypiał, czytając im tygodnik „Polityka”, po to, aby kadra mogła sobie spokojnie wieczór spędzić).

Mówi harcmistrzyni Irena Mańkowska, była szefowa wydziału kultury Gorzowskiej Chorągwi ZHP, dziś mieszkanka Strzelec Krajeńskich:

- Mam coś wspólnego z druhną Jadzią. Urodziłam się bowiem, jak ona 14 marca. Ja jej zawdzięczam to, że z niezwykłą starannością wybieram prezenty dla rodziny i znajomych, bo tego między innymi się od niej nauczyłam. Bo ona przykładała do tego olbrzymią wagę. Mnie różni też jedna rzecz. Ja nigdy nie mówiłam do niej Dziunia. Zawsze była dla mnie druhną Jadzią, choć kilka razy przechodziła ze mną ty. Jakoś nigdy nie potrafiłam jednak do niej powiedzieć po imieniu. Była dla mnie autorytetem i wspaniałym człowiekiem.

Inni też dopowiedzieli słówko

- Bardzo dobrze, że się takie spotkania urządza. Bo ja się czegoś dowiedziałam o mojej babci. Byłam trochę mała, kiedy umarła – mówi wnuczka Aleksandra. Ale wcześniej w słowie o harcmistrzyni Jadwidze Zasadowej odczytanej przez pracowników Biblioteki Pedagogicznej ujawniła, że szalenie lubiła, jak mogła nocować u babci. Bo ta pozwalała jej oglądać w czwartkowe wieczory seriale kryminalne w telewizji, bo tego we własnym domu zabraniał jej tata.

Natomiast córka Dziuni, Elżbieta Czaja stwierdziła, że w jej myśleniu harcerstwo to jej mama, a mama to harcerstwo. I bardzo dziękowała za udział w spotkaniu.

Renata Ochwat

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x