Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Prosto z miasta »
Agnieszki, Amalii, Czecha , 20 kwietnia 2024

Weronika Kurjanowicz, czyli 88 lat pani od polskiego!

2015-10-30, Prosto z miasta

Aż trudno uwierzyć, że znana polonistka Weronika Kurjanowicz kończy właśnie 88 lat.

medium_news_header_12903.jpg

Mimo wieku cały czas się czymś aktywnie zajmuje. Ostatnio przygotowała wystawę o pierwszych nauczycielach licealnych w Gorzowie.

Weronika Kurjanowicz miała 18 lat, kiedy przyjechała z rodziną do Gorzowa. Do ciemnego, pustego i lekko chyba jednak niebezpiecznego miasta. – Mama była chora, nieprzytomna, był jeszcze młodszy brat i pies. Tak, tak przyjechaliśmy z psem – opowiada.

Całe życie z Grodna

Przyszła polonistka i dyrektorka Zespołu Szkół Ekonomicznych urodziła się 31 października 1927 r. w Grodnie. – Miałam trzy lata, kiedy zmarł mi ojciec. Mama Aleksandra ponownie wyszła za mąż za Donata Wojciechowskiego. No i się przeprowadziliśmy do Baranowicz –wspomina Weronika Kurjanowicz. Ale jak zaznacza, całe życie myśli o sobie, że jest grodnianką.

Mało kto wie, że pani Weronika z początku nie chodziła do żadnych szkół. Uczyła się w domu, ale kiedy już w końcu trafiła w 1935 roku do Baranowicz, to rodzice uznali, że coś z tym dzieckiem zrobić trzeba i dokładnie 12 maja, dokładnie w dni śmierci marszałka Józefa Piłsudskiego mała Weronika stanęła przed komisją oświatową, która miała ją sprawdzić i zakwalifikować do odpowiedniej klasy. I choć wiekowo była wówczas na poziomie klasy drugiej, jej wiedza spowodowała, że trafiła do trzeciej. – Ja całe życie byłam taki lizusek prymusek – śmieje się pani Weronika. Ale wszystkie jej świadectwa to piątki z góry na dół. No i w Baranowiczach chodziła aż do szóstej klasy podstawówki. Zdążyła też zaliczyć 17 dni gimnazjum, a potem Polskę najechali Rosjanie i skończyły się polskie szkoły. Ale w edukacyjnym życiu Weroniki Kurjanowicz był także rozdział pod tytułem prywatna pensja dla panien. Na tę szkołę, w stylu pensji pani Latter, stać ją było, ponieważ miała niewielki spadek po dziadku Lucjanie Kurjanowiczu, który miał tak właśnie zostać wydany. – Tam nauczyłam się kindersztuby, manier – śmieje się pani Weronika.

Przez całą wojnę jednak nie chodziła do żadnych szkół, ale sama w domu uczyła się z różnych książek.

W czasie II wojny groziła jej wywózka na przymusowe roboty w Niemczech. Pod presją mamy poszła więc do pracy w niemieckiej firmie handlowo-przemysłowej. Pracowała w  różnych miejscach, między innymi np. w suszarni warzyw i owoców, w makaroniarni, rozlewni wód gazowanych, kwaszarni kapusty, wytwórni kawy. No i ta praca miała bardzo dobrą stronę, można było przynieść trochę jedzenia do domu.

Przywiózł nas tu pociąg

O tym, że Weronika Kurjanowicz znalazła się w Gorzowie, zadecydował przypadek. – Pociąg nas tu przywiózł. Choć ja marzyłam o Sandomierzu. Ale w tamtych czasach nikt nikogo nie słuchał. Całe szczęcie, że po drodze nie trzeba się było przesiadać, bo zwyczajnie nie dałabym sama rady. Z chorą matką, małym bratem, psem, kufrem i kanapą oraz ciężką maszyną Singera do szycia  – wspomina. To był wrzesień, kiedy znalazła się w Gorzowie. I na dzień dobry pierwsze zaskoczenie. Architektura. – W Baranowiczach nie było murowanych domów, ani tym bardziej piętrowych. Trzeba się było przestawić. No i trzeba było sobie znaleźć jakieś lokum. Ruszyłam więc na poszukiwania. Pewno sobie tam i popłakiwałam pod nosem, ale co było zrobić. No i ruszyłam w kierunku Chopina. Tam znalazłam taki domek, pusty, choć wypełniony pierzem. Ktoś nam pomógł przewieźć nasz skromny dobytek i tak się zaczęło moje gorzowskie życie – opowiada.

Początki były bardziej niż skromne. Pani Weronika nie miała pieniędzy, ani nic na handel czy wymianę. – No i tak naprawdę to uratowały nas pobliskie ogródki działkowe, na których rosły zasadzone jeszcze przez Niemców warzywa – mówi.

Raz tak, raz tak

Wśród dokumentów ma takie z pisownią nazwiska Kurjanowicz oraz Kurianowicz. – Po zmianie zasad pisowni w 1935 roku sama sobie zmieniłam pisownię na to nowoczesne. Ale po latach zdecydowałam, że wraca do tradycyjnej pisowni. Stąd część dokumentów jest w jednym stylu, część w innym – wyjaśnia.

Inna rzecz, że dość często jeszcze do chwili obecnej zdarza się, iż ktoś pisze jej nazwisko właśnie z i a nie z j, jak powinno być.

Niezwykłe spotkanie

Ojczym pani Weroniki był w wojsku. – Szłam pewnego dnia ulicą, a tu nagle a niespodziewanie zobaczyłam swego ojczyma, który miał w Gorzowie jakąś sprawę do załatwienia. No i już życie zrobiło się lepsze – opowiada.

Mniej więcej w tym samym czasie zaczęła Kursy Maturalne dla Dorosłych. – Miałam przerwę w szkole, żadnych dokumentów, więc to był jedyny sposób na zdobycie wykształcenia – opowiada. Była na tzw. drugim kursie. Maturę zdała owszem, na samych piątkach. I poszła na studia do Poznania, na filologię polską, choć rodzice nalegali, żeby wybrała medycynę. – Nie byłabym dobrą lekarką. Mnie ta polonistyka dała bardzo dużo – wspomina. Pracę magisterską napisała o Tomaszu Teodorze Jeżu, nauczycielu pozytywiście pod okiem prof. Zygmunta Szweykowskiego.

Nauczyciel, dyrektor, pisarz

Po studiach Weronika Kurjanowicz wróciła do Gorzowa. Przez długie lata uczyła polskiego w Zespole Szkół Ekonomicznych, w którym potem była dyrektorem. Ale nie tylko to ją zajmowało.

Bo Weronika Kurjanowicz ma na koncie samouczki ortograficzne i inne książeczki oswajające uczących się z kolczastą polską ortografią czy interpunkcją. Kilka lat temu wydała tomik opowiadań, choć nie bardzo lubi o nim mówić. Poza tym przez wiele lat robiła korektę „Nadwarciańskiego Rocznika Historyczno-Archiwalnego” oraz innych wydawnictw jaki się ukazywały nakładem Archiwum Państwowego. – Teraz już nie czytam, szwankują mi oczy, teraz słucham – mówi.

Przez lata był zaangażowana w pomoc drugiemu człowiekowi, aktywnie działała bowiem w Towarzystwie Pomocy Brata Alberta.

Przez lata nie opuszczała teatralnych premier, jak tylko zaczęła działać Filharmonia Gorzowska, także bardzo często bywała na koncertach. Bo jak sama mówi, ma takie świeżbienie mózgu, że lubi i chce wiedzieć.

Jej uczniowie mówią o niej tylko w samych superlatywach, wspominają ją jako fantastyczną nauczycielkę oraz znakomitego, sprawiedliwego pedagoga.

Obecnie pani Weronika Kurjanowicz walczy o utrzymanie zapomnianego grobu państwa Kudelków, pierwszych nauczycieli w I LO przy ul. Puszkina. – Ale sama nie dam rady, potrzebuję wsparcia, bo naprawdę mam już trochę tych lat mówi. I to właśnie o nich przygotowała niewielką wystawę, jaką można było oglądać przez jakiś czas w Bibliotece Pedagogicznej przy ul. Łokietka.

Renata Ochwat

Od redakcji: Pani Profesor życzymy 100 lat! Przy okazji przypominamy wywiad z nią, który ukazał się na naszych łamach w 2013 r.

Mam zdanie identyczne jak Gombrowicz

x

Z Weroniką Kurjanowicz, emerytowaną nauczycielką języka polskiego, rozmawia Ryszard Romanowski

- Jest pani autorytetem nie tylko w dziedzinie języka polskiego. Pamięta pani początki szkolnictwa w Gorzowie, nadal dokształca nie tylko młodzież.  Dokonuje pani adiustacji i korekt wielu wydawnictw, do których również pisze teksty, wspomaga pani wiedzą autorów przeróżnych prac itd., itd. Czy można to wszystko w sposób syntetyczny podsumować?

- Jestem już trochę zmęczona wywiadami i różnymi pytaniami. Ostatnio pytano mnie oto jak przeżywałam  patriotyczne uczucia po przybyciu do Gorzowa. Tymczasem ja w ogóle nie lubię mówić o patriotycznych uczuciach. Mam zdanie identyczne jak Gombrowicz. Przecież tu nas przywieźli na tymczasowość, do kraju który był zupełnie obcy a w dodatku przyciągnął się za nami komunizm. Oczekiwano zapewne innej odpowiedzi.

- Jeżeli już na początku weszliśmy na tematy patriotyczno – polityczne to ciekawe co, jako osoba wywodząca się z kresów wschodnich, a mieszkająca od lat na kresach zachodnich, sądzi pani o Unii Europejskiej.

- Początkowo byłam wielką entuzjastką ale gdy zobaczyłam taką samą jak u nas biurokrację entuzjazm nieco osłabł.

- Sama idea Unii bliska jest przecież wielonarodowej dawnej, wielkiej Rzeczpospolitej.

-Wiele można by mówić. Doskonałym nawiązaniem do tej wielkiej Rzeczpospolitej jest niedawno wydana książka Marka Piechockiego, której bohaterką jest zagazowana w Auschwitz Melania Fogelbaum i jej poezja. Poetka z pokolenia, chyba Witkacego, której notatki odnalezione w gruzach łódzkiego getta Piechocki pieczołowicie odcyfrował. Wydanie tej książki można nazwać sensacją. Niestety media jakoś o tym milczą. Preferowani są ciągle ci sami ludzie, jakby w Gorzowie nikt inny nie mieszkał. Zajmuję się korektą Gorzowskiego Rocznika Historycznego i wpadłam na pomysł aby przedstawiać w nim rody gorzowskie. W roczniku, który niedługo będzie miał promocję opisałam ród Cierkońskich. Wyszło chyba nieźle.

- Jeżeli już zaczęliśmy rozmawiać o źródłach pisanych mam pytanie, którego nie mogę nie zadać doświadczonej nauczycielce i polonistce. Czy pani widzi duże różnice pomiędzy książką papierową a przekazem elektronicznym?

- Nie widzę zagrożenia przez elektronikę dla książek. Są ludzie, którzy lubią dotykać książki i ja to rozumiem. Dotyk papieru, zapach druku oddziałuje na zmysły. Ja z powodu wzroku korzystam z ebooków. Mogę sobie dowolnie powiększać tekst co jest niemożliwe w przypadku klasycznej książki. Jest to być może zagrożenie dla percepcji wzrokowej, bo nie trzeba wysilać mózgu do odczytania drobnego druku. Podobnie audiobooki.

- Czy aktor czytający tekst nie narzuca wyobraźni swojego sposobu odbioru książki?

- Może tak a może nie. Zależy to chyba od osobowości, od odbioru książki. Ostatnio często słucham książek, które od dawna dobrze znam. Zauważam, że gdy jest dobra interpretacja można jeszcze odkryć w nich coś nowego. Coś na co przedtem nie zwróciło się uwagi. Ostatnio odkryłam w Chłopach psa, który chodzi za Chrystusem. Wcześniej jakoś nie zwróciłam na ten fragment większej uwagi. Natomiast zdecydowanie źle odbieram głos mechaniczny.

- Jak ocenia pani zmiany zachodzące w oświacie ?

- Zmiany postępują bardzo szybko. Ktoś trafnie zauważył, że dawne pokolenie to 25 lat, ostatnio 5. Zmiany następują bardzo szybko, szczególnie tendencja którą można nazwać czytaniem oczami. Tego już nie da się zahamować. Młodzież woli korzystać ze środków elektronicznych. Poza tym teraz w oświacie, i nie chodzi tu tylko o system, jest takie założenie, żeby naukę robić lekką, łatwą i przyjemną. Dla nauki języka polskiego groźne są te książki, w których tylko się coś uzupełnia. Nie ma ciągłości pisania, nie ma ćwiczeń ręki. Poza tym groźne są naleciałości innych języków. Ostatnio np. zetknęłam się z poszukiwaniem przez zaprzyjaźnioną młodzież znaczenia polskiego słowa poprzez poszukiwanie podstawy w języku angielskim, tymczasem wywodziło się ono z łaciny. W ten sposób powstają nowe znaczenia słów. Anglicy nadali swoje nieco odmienne znaczenie, a my nadamy jeszcze inne. Powstają nowe makaronizmy. Tego nie popieram. Ostatnio bardziej irytują mnie wyższe uczelnie niż szkoły średnie. Szczególnie pisanie prac licencjackich a nawet doktorskich. Tak naprawdę często nie wiadomo kto tak naprawdę pisze te prace i czy chodzi o studiowanie czy papierek.

- Dziękuję za rozmowę

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x