Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Prosto z miasta »
Longiny, Toli, Zygmunta , 2 maja 2024

Wegetarianie mogą przeżyć w mieście smacznie jedząc

2016-07-29, Prosto z miasta

Konfitury ze śliwek miejskich, mus jabłkowy z jabłek zebranych w miejskiej przestrzeni.

medium_news_header_15603.jpg

Herbata z ziółek też zebranych w przestrzeni miejskiej…. Jak dowodzi kilka osób, da się przeżyć. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie rośnie coś, co się nadaje do jedzenia. Kilka osób wie.

Spotykamy się wczesnym wieczorem. Jeszcze nie jest ciemno, ale już nie na tyle jasno, żeby ktoś się mógł przyczepić. – Bo wiesz, zbieranie fruktów z miejskich zasobów zawsze budzi jakieś zadziwienie – mówi Ulka. Nie chce zdjęć ani innych informacji, które ją mogą zidentyfikować. Pracuje w dobrej gorzowskiej firmie. Ale ma fioła, albo, mówiąc jej językiem, dziwną skłonność do zagospodarowywania tego, co się marnuje, a marnować nie powinno. Ma na myśli to, co się marnuje, a można przerobić na smaczne jedzenie.

Szczawiem i pokrzywą się zaczyna

Żniwa jedzeniowe w przestrzeni miejskiej zaczynają się dość wcześnie. Bo na początku wiosny, kiedy pojawia się pierwszy szczaw i młoda pokrzywa. Ulka pokazuje miejsca, do których można dojechać miejskim autobusem. – Nikt nie patrzy podejrzliwie, kiedy ktoś przy Kanale ulgi zbiera sobie jakieś zielsko – mówi i w trawie sprawnie wyłuskuje liście szczawiu. Podaje do spróbowania. Smaczne, cierpkie, zielone. I tłumaczy – ty znasz szczaw ze słoiczków kupowanych w zieleniakach. Ja znam z tej łąki (łąka jest przy byłym brodzie na Kanale). Zbieram, gotuję zupę a resztę zaprawiam. Prosta to czynność. Szczaw trzeba zebrać, opłukać, posiekać, dodać soli, niezbyt dużo. Potem zapakować do słoiczków i jest. W spiżarce stoją i czekają na zimę. Bo jak mówi Ula, jest jak znalazł, wystarczy słoik otworzyć i zupa marzenie jest. Nie dodaje ani nie tłumaczy, skąd bierze inne składniki, bo to nie kwestia. W maju zbieramy pierwszy szczaw.

Ale w maju też zbieramy pierwszą pokrzywę. Ulka robi z niej sałatkę. – Nauczyłam się we Francji. Tam pokrzywa jest zielskiem ulubionym i rzadkim. U nas pokrzywa tylko parzy – mówi. I do plastikowej torebki ładuje kolejne pokrzywowe łodyżki z liśćmi. Część wykorzysta już jako dodatek do sałatki, część ususzy i będzie na zimę, do herbaty. Ziołowej. I tłumaczy, że pokrzywa to ma takie właściwości, że zwyczajnie szkoda, aby tego nie wykorzystać.

Przy okazji zbiera też małe liście mlecza. – Tego też jakoś nikt nie zbiera, a szkoda, bo to bardzo smaczne ziele. Francuzi z tego sałatki robią. U nas nikt – mówi. Dlatego zbieramy liście mlecza.

Czerwiec, czyli morwa

Spotykamy się kolejny raz, już jest czerwiec. Zaczyna dojrzewać morwa. To takie drzewo, o którym nikt praktycznie nie myśli, że można je wykorzystać do jedzenia. Ulka prowadzi na Zawarcie.

- Zobacz, to się zwyczajnie marnuje. Owoce morwy tylko czekają, aby je zerwać – mówi. Owoce morwy występuje w dwóch postaciach – białej i takiej fioletowej. Mocno dojrzałej. Obie są smaczne. No i zbieramy. Ula metodycznie. Dzieli owoce, które wyglądają jak maleńkie gronka. I przekonuje, spróbuj. Morwa rośnie przy ulicach, po których jeżdżą samochody. Jest ruch, ale to się nie przekłada na morwę. – Wiesz, teraz jest tak, że samochody już tak nie dają spalin, jak jakiś czas temu. Dziś można zbierać morwę bezpiecznie – mówi Ula.

Z białej i czarnej, po prawdzie granatowej morwy, można zrobić sporo rzeczy do jedzenia. Może być dżem, może być konfitura, może być nalewka. Ta ostatnia to dość droga jest, bo potrzebny jest alkohol. A Ulka nie lubi alkoholu, więc zostają dżemy i konfitury. – Wiesz, uczę się robić musztardę. Morwową musztardę. Bo to trudne  mówi.

Lipiec, sierpień, śliwki i nie tylko

Końcówka lipca. Ulka ma jedną misję. – Zbieramy śliwki z drzewek w centrum. Ubierz się tak na ciemno – mówi. Spotykamy się w rzeczywistym centrum. Bo w samym centrum rosną śliwy, śliwo coś tam, jabłonie. Zbieramy owoce. Ulka się cieszy. – Zobacz, tyle dobra się marnuje. Tyle dobrych rzeczy można na jedzenie przerobić.

Obrywamy miejskie frukta. Śliwki pod naszymi stopami zamieniają się w maź. Te co spadły. Ulka ubolewa, że tyle dobra się zmarnowało.

A potem pada krótki komunikat. Jedziemy na Stilon. I tam już sama radość dla wege. Bo i śliwki, bo i jabłka, bo i zioła.

Wege w natarciu

W mieście jest wiele różnych miejsc, gdzie można znaleźć coś do jedzenie dla wegetarian. Nie tylko miejskie skwery. To też opuszczone działki miejskie. Działki, które kiedyś uprawiali ludzie, a potem los sprawił, że ostały się same. Stale tam coś rośnie. Ulka prowadzi mnie na takie opuszczone i tłumaczy, że frukty z tych miejsc nie mogą się marnować. Nie powinny.

Nikt w mieście nie patrzy na wege, bo zwyczajnie mało ich jest. Ale są. I wykorzystują sferę miejską do zaopatrzenia własnej piwnicy. Ulka mówi, nikt nas nie rozumie. I nas przegania. Dlatego jak się z nią umawiam, to na ciemno się ubieram. Bo po co Ula ma mieć kłopoty.

Renata Ochwat 

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x