2015-12-10, Prosto z miasta
W dwóch kolorowych pokojach stoją małe mebelki, leżą klocki, wycinanki i inne przybory potrzebne maluchom do nauki i zabawy. – Na razie mamy 17 podopiecznych, choć miejsc jest więcej – mówią pracownice jedynego w mieście ośrodka wsparcia małych dzieci.
- Jesteśmy jedyną placówką wsparcia dzieci od trzeciego do piątego roku życia – mówi Danuta Prościak, kierowniczka Placówki Wsparcia Dziennego dla dzieci w wieku przedszkolnym z rodzin bezrobotnych i niewydolnych wychowawczo, która jest cząstką Ośrodka Wsparcia Rodziny.
W kolorze i ze śniadankiem
Zwykły dzień w ośrodku wygląda tak. Mali podopieczni przychodzą do ośrodka przy ul. Kazimierza Wielkiego. Tu na każde dziecko czeka wieszaczek na ubrania. Potem zaczynają się zajęcia. Maluchy robią wszystko to, co w zwykłych przedszkolach, bawią się, uczą, teraz robią ozdoby świąteczne. – Niby to wygląda jak przedszkole, ale my nie jesteśmy przedszkolem. Różnimy się tym, że u nas dzieci dostają pełne wsparcie psychologiczne i pedagogiczne. Każde z nich trafia do nas z brakami, różnymi brakami i my je tu nadrabiamy – tłumaczą Danuta Prościak i Aldona Grzegorzewska, wychowawczyni w ośrodku. Oprócz nich jest jeszcze jedna osoba, która wspomaga je i przygotowuje posiłki. – U nas każde dziecko dostaje śniadanie i obiad oraz podwieczorek, bo takie jest też założenie tego miejsca – mówią opiekunki.
Pomoc całej rodzinie
Konkretna pomoc ośrodka polega na tym, że dzieci mogą się tu nauczyć jeść sztućcami, bywa, że pierwszy raz dostają do jedzenia warzywa i owoce, bo w domu tego nie było. Jak trzeba, to zostają odwszawione. Tu uczą się bajek i dostają książeczki do ręki. Jak potrzeba, to pedagodzy nauczą je innych umiejętności. Psycholog doprowadzi, że trochę zmieni im się myślenie o sobie i postrzeganie świata. To bardzo ważne, że pomagamy właśnie takim małym dzieciom, bo to jest jakieś wprowadzenie w przyszłość – tłumaczy Beata Wyrzykacz, dyrektor Ośrodka Wsparcia Rodziny.
Bo do tego miejsca trafiają dzieci z rodzin z problemami, rodzin objętych pomocą pracowników socjalnych czy innych instytucji. – To właśnie ci specjaliści kierują takie dzieci do nas – wyjaśnia dyrektor placówki.
- My zwyczajnie ogarniamy całą rodzinę, bo prowadzimy też zajęcia z rodzicami. Jak trzeba, to uzyskują u nas pomoc prawną, jak trzeba, to prowadzimy kursy kulinarne, żeby nauczyć te matki nowych smaków, w ogóle jakichś smaków – tłumaczy Aldona Grzegorzewska.
Nie tylko w ośrodku
Pomoc maluchom z rodzin z problemami to nie tylko zajęcia w ośrodku. To także wycieczki i wyjazdy. – Zbieramy na to pieniądze poprzez różnego rodzaju aukcje. Przed świętami wspólnie z dziećmi robimy ozdoby, potem je sprzedajemy. Także pracownicy ośrodka urządzają różne zbiórki – tłumaczy Danuta Prościak.
Wycieczki bywają w miejsca, które są oczywiste dla dzieciaków z rodzin bez problemów, bo to może być park, teatr, filharmonia. Ale są też wycieczki nad morze czy nad jezioro, bo tam też podopieczni wraz z opiekunami się wybierają i nierzadko na wycieczki jadą ich rodzice. – My tu obchodzimy małe uroczystości. Przy okazji urodzin czy imienin jest tort i specjalne traktowanie – mówi Danuta Prościak i opowiada, że jeden z ich wychowanków trafił do zwykłego przedszkola. Na swoje imieniny poszedł do placówki z cukierkami, poczęstował cała grupę, ale… tortu nie było. - No i dziecko nie bardzo mogło zrozumieć, dlaczego, bo przecież u nas zawsze był.
Miejsca jeszcze są
W ośrodku jest jeszcze miejsce dla dziesięciorga dzieci i pracownicy mają nadzieję, że szybko się zapełnią, bo szkoda, aby się marnowały.
- Naprawdę pomóc możemy skutecznie każdemu, kto do nas trafi, bo jak jest samotna matka, to w czasie, kiedy dziecko jest u nas, a przychodzi na pięć godzin, może w tym czasie poszukać pracy albo zwyczajnie ogarnąć dom. Ja trzeba, to wspomagamy takie rodziny także materialnie – zaznacza Beata Wykrzykacz.
Renata Ochwat
Pierwszy pochód majowy w powojennym Gorzowie odbył się w 1946, ostatni w 1988 roku. Przez te lata spontaniczne przejścia przez miasto ubarwiał albo Szymon Gięty, albo demokratyczna opozycja.