Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Prosto z miasta »
Longiny, Toli, Zygmunta , 2 maja 2024

W różowych okularach wszystko widać inaczej

2015-12-24, Prosto z miasta

Pan w meloniku, pani, która zaprzyjaźniła się z łabędziem, rysownik, który kocha koty, pani z Letniej oraz śpiewak – łączy ich jedno – są niekonwencjonalni.  Zobaczyła ich i pokazała Dominka Muniak.

medium_news_header_13427.jpg

- Przez różowe okulary widzi się inaczej, radośniej, dostrzega się niepospolitych ludzi. Mnie ludzie fascynują, dlatego ich dostrzegłam – mówi Dominika Muniak, autorka filmu-dokumentu „Gorzów w różowych okularach”. I przekonuje, że w Gorzowie takich ludzi, jak jej bohaterowie jest więcej, trzeba tylko chcieć ich dostrzec.

Melonik i kręcony secesyjny wąs

Pana w meloniku raczej trudno przeoczyć. Bywa w różnych miejscach, na wystawach, w filharmonii, na ulicach miasta. Od typowych przechodniów wyróżnia go wygląd. Bo zwykle ubrany jest w strój wzorowany na ten noszony na przełomie XIX i XX wieku. Nosi bowiem surduty, fulary, melonik. Na nosie ma okrągłe okulary w drucianej oprawie, o jakich mówi się stale lenonki, ale nieco większe, niż nosił lider The Beatles. A jak do tego dołożyć charakterystyczny dla epoki cienki kręcony wąsik, to jest komplet. Tak wyglądali dżentelmeni epoki secesji. Oto Adam Lewandowski, rzeczywiście niepospolity gorzowianin.

On sam mówi, że jest nie z tego czasu, nie z czasów kanciastych mebli, szybkiego świata oglądanego przez Internet. Swój świat, świat swego mieszkania urządził też w stylu secesji. Stoją u niego stylowe meble, o których umie zajmująco opowiadać, pije czerwone wino ze stylowego kieliszka, na stole przykrytym śnieżnobiałym obrusem stoją dwa wieloramienne kandelabry. Palą się świece, a co jakiś czas odzywa się kominkowy zegar wybijający upływający czas.

Pan Adam prowadzi do swojej pracowni, gdzie na przywrócenie do życia czekają kolejne stare sprzęty. Właściciel opowiada o nich, pokazuje, co trzeba zrobić. I deklaruje, kilka razy, że nie chce żyć w naszym świecie, chciałby się przenieść do czasów, które najbardziej mu się podobają, w których, jak sądzi, czułby się najlepiej.

Dziarki i przyjaźń z łabędziem

Latem łatwo zauważyć, że oprócz warkoczyków Barbarę Latoszek wyróżniają też tatuaże, o których mówi pieszczotliwie dziarki. Jej niewielkie mieszkanie zastawione jest dziesiątkami pucharów zdobytych przez nią, jej nieżyjącego już męża Bogdana oraz córkę na zawodach wędkarskich. Bo Barbara Latoszek była kiedyś w kadrze narodowej wędkarzy sportowych. Jej mąż był spinningowcem, ona sama o sobie mówi, że była spławikowcem. Ma nawet na swoim koncie liczne tytuły mistrzowskie. Jej przygoda z wędkarstwem zaczęła się w dzieciństwie, kiedy za wędkę robiła leszczynowa witka, sznurek zastępował nylonową żyłkę, a haczykiem była przemyślnie zagięta szpileczka. Jednak od lat już nie wędkuje. Ma inne pasje.

Barbara Latoszek bowiem maluje. Jej akwarele, rysunki pokazują świat, którego już nie ma. Przypomina, jak wyglądał Gorzów jej dzieciństwa, miasto, które jak sama mówi, kocha najbardziej. Na jej pracach można zobaczyć ulicę Wał Okrężny w czasach, kiedy tam jeszcze stały kamienice. Potem te kamienice w stanie rozkładu, na chwilkę przed wyburzeniem. Ale są też i inne zaułki i uliczki. W jej pracach Gorzów staje się miastem magicznym. – Lubię to bardzo. Zawsze malowałam, kiedy byłam nieszczęśliwa. Aż moja córka zwróciła na to uwagę. Teraz maluję także i wtedy, kiedy nie czuję się nieszczęśliwa – mówi do kamery Dominiki Muniak.

I właśnie z malarstwem związana jest jej nietypowa przyjaźń z łabędziem. Mieszka on na jeziorze Reczynek w Ośnie Lubuskim, gdzie Barbara Latoszek od lat jeździ na plenery malarskie. Wystarczy, że się pojawi na plaży, zawoła, a łabędź wraz ze swoją rodziną pojawia się natychmiast. I niezwykłym jest patrzeć, jak łabędzie, te dumne i piękne ptaki jedzą chleb z jej ręki. Łabędzie, które jak mają małe, nie pozwalają się zbliżyć człowiekowi na zbyt blisko. Barbarze Latoszek się to udało. A Dominika Muniak to utrwaliła swoją kamerą. Ostatnio do różnych tatuaży, jakie ma, dołożyła dziarkę właśnie z łabędziem. – Bo wiem, że teraz za każdym razem będę mogła sobie z nim porozmawiać – mówi do kamery i pieszczotliwym gestem dotyka duży tatuaż na prawej ręce.

Ale to nie koniec niezwykłych historii, jakie się z Barbarą Latoszek wiążą. Oprócz pucharów za wędkarskie osiągnięcia, rysunków i obrazów, w jej niewielkim, jak sama mówi, mieszkaniu są albumy. A w nich fotografie zwierząt – psy z reguły mają na imię Tinka. Ale każde zdjęcie jest opatrzone historią, anegdotą, opowiastką. Bo jak mówi, chciałaby, aby kiedyś jej wnuczka sięgnęła do tych albumów i stwierdziła, że babcia dokonała niebywałej rzeczy.

Tak jest, kiedy się patrzy na Barbarę Latoszek, która w tym wszystkim ma jeszcze czas, aby czynnie działać w Robotniczym Stowarzyszeniu Twórców Kultury oraz w Kole Gospodyń Miejskich. Bo taka jest Barbara Latoszek, zakręcona, zalatana, ale jednocześnie wprowadzająca spokój. Po prostu pani z warkoczykami, ale i dziarkami, które widać, kiedy staje się ciepło i po ulicach chodzi w krótkim rękawie.

Natura kota i fascynacja szynowymi

Koty są wszędzie. Widać je na ulicach, jeżdżą tramwajami, pociągami, pojawiają się w najbardziej nieoczekiwanej scenerii. Rysuje je i maluje z upodobaniem Mikołaj Leszczyk, ilustrator i przyszły twórca komiksów. Bo ma nadzieję, że w końcu wpadnie mu do głowy ciekawy pomysł na komiks właśnie. Do kamery Dominiki Muniak wprost mówi, że lubi koty, koty go fascynują i dlatego tak często się u niego pojawiają. Wypowiada też niezmiernie ważna kwestię, że wie, iż może się wydawać dziwny, ale dobrze jest, kiedy ludzie się różnią, bo nie ma nic gorszego, aniżeli to, że wszyscy są tacy sami.

W jego domu rezyduje kot. W jego pracach także koty są głównymi bohaterami. Kolejnymi bohaterami są miasta i pojazdy na szynach. – Lubię pociągi, zwłaszcza te stare lokomotywy, parowozy, tam tyle się dzieje. To taki świat, który już niezmiernie trudno jest spotkać na żywo, ale jakiż fascynujący – mówi do kamery.

W swoich pracach łączy światy odległe, jak choćby styl miasta wzorowany na Nowym Jorku, ale nie tym znanym, tylko tym ukrytym. Z Barbarą Latoszek łączy go też i to, że uwiecznia Gorzów, te zakątki, które odchodzą w zapomnienie, ale i te, których już nie ma.

A jak ma czas, to sięga po ulubione komiksy. Lubię ten świat, jest mi bliski i mam nadzieję, że kiedyś sam coś takiego napiszę. Komiks. Cały czas czekam, żeby pomysł wpadł mi do głowy. Bo chciałbym być ilustratorem – mówi. I opowiada, jak w czasie studiów poznał zasady pracy z narzędziami malarskimi, jak się ich uczył, jak poznawał ograniczenia, ale i możliwości papieru do akwareli, różnych ołówków, kredek, pisaków. I nagle okazuje się, że ten świat jest fascynujący.

Pani na Letniej

Panią Anię znają wszyscy. Wszyscy, znaczy bywalcy Letniej, ostatniego w mieście miejsca, gdzie mogą się spotykać ludzie, którzy lubią innych, ale niekoniecznie przekonują ich inne restauracje, puby, bary czy podobne miejsca. Pani Ania, to Aniela Widera, która od ponad ćwierci wieku szefuje Letniej. A do Letniej ściągają ci, którzy niekoniecznie dali sobie radę po przełomie demokratycznym i wszystkimi zmianami, jakie wówczas zaszły. Ale do Letniej zachodzili także artyści. Bywał tam Bolesław Kowalski, zresztą jego zdjęcie miga na filmie. Zachodzili tam inni, już nieżyjący członkowie słynnego „Stolika nr 1”.

- Ja nie mam własnego życia, bo moje życie to Letnia. Wiedzą o tym wszyscy. Jak ktoś chce mnie spotkać, to wie, że ja tu jestem – mówi do kamery Dominiki Muniak.

Opowiada, jak reagują na nią klienci, w istocie bywalcy, którzy przychodzą tu najpierw na kawę i gazetę, bo gazeta czeka na nich zawsze, potem wracają na piwo, a latem na tańce. Letnia bowiem jest skrzyżowaniem kawiarni, miejsca, gdzie można coś smacznego zjeść z najdziwniejszym dancingiem na świecie. I obowiązuje mir miejsca. Tu nie ma bójek, tu nie ma zwad. Bo jak się coś dzieje, pani Ania wkracza i sytuacja się uspokaja. A jednocześnie ci sami ludzie przychodzą i opowiadają jej o sprawach najważniejszych, granicznych. A pani Ania zawsze znajdzie czas, aby ich posłuchać. Pocieszyć.

O Anieli Widerze bywalcy mówią ‒ królowa. Ona sama się z tym określeniem nie zgadza. – Jaka tam królowa. Ja nic nie mam – mówi. Ale jak ktoś słusznie zauważył, z reguły tak jest, że królowe nic nie mają.

Muzyka moje życie

„Granada” to tylko przykład. Tadeusz Woliński potrafi zaśpiewać wszystko. Zanim zaczął śpiewać, robił wszystko. Trochę łobuzował, potem strzelał z łuku, potem jeszcze coś. Ale w końcu uznał, że muzyka, a zwłaszcza śpiew to jego bajka, jego życie. Skończył klasę śpiewu u prof. Eligiusza Sowy w szkole muzycznej. Potem miał związki z chórem Cantabile, a teraz robi coś na własny rachunek. Ma w repertuarze zarówno pieśni neapolitańskie, jak i weneckich gondolierów, ale i wielkie arie. Gra na gitarze i też, jak zechce, śpiewa nieustawionym głosem. Ale wie i mówi o tym do kamery, że śpiew to coś, co jest mu najbliższe.

Pozszywani w jedno

Dominika Muniak pokazała pięcioro niezwykłych gorzowian. Zrobiła film, który warto obejrzeć ze względu na bohaterów i wyczucie reżyserki. Widać, że autorka dokładnie wie, co i jak chce pokazać, choć nie wszystko jej wyszło jak należy. Warsztat to jednak sprawa wtórna, choć ważna. Warsztatu można się nauczyć. Jak ktoś chce, oczywiście. Nie można się natomiast nauczyć wrażliwości i podejmowania tematów. Ich dostrzegania, ich wyboru. A Dominika Muniak to ma. I choćby dlatego warto ten film zobaczyć. A potem pójść na jej kolejny film i stwierdzić, no, no. To już w pełni profesjonalne jest. Nie mam złudzeń, tak będzie.

Renata Ochwat

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x