Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Prosto z miasta »
Józefa, Lubomira, Ramony , 1 maja 2024

Jak pan Zacharek wpłynął na moje życie osobiste

2015-10-08, Prosto z miasta

Do Gorzowa przyjechałem na początku lat pięćdziesiątych, a więc ponad sześćdziesiąt lat temu.

medium_news_header_12691.jpg

Miałem skierowanie do pracy w Szkole Podstawowej i Liceum Ogólnokształcącym Towarzystwa Przyjaciół Dzieci przy ulicy Przemysłowej, której dyrektorem był Karol Herma. Wtedy stopniowo likwidowano klasy podstawówki i szkołę przekształcano w liceum. Pierwsza matura była się dopiero w 1954 roku.

Śródmieście Gorzowa było spalone, wokół katedry same gruzy. Uchował się arsenał i pojedyncze budynki. Ulica Chrobrego kończyła się na wysokości ulicy Pocztowej. Dopiero później wyburzono arsenał i inne budynki, a ulicę Chrobrego wydłużono aż do katedry i Warty. Tak powstało główne skrzyżowanie miasta i jednocześnie zmiana układu komunikacyjnego. Zlikwidowano mijankę na zapleczu katedry, tramwaje przestały jeździć ulicą Hawelańską i Wełnianym Rynkiem, natomiast kursowały na Zawarcie aż do ulicy Koniawskiej. Tu motorniczy przechodził z przodu na tył wozu i jechał z powrotem. Tam nie było pętli.

Uczniowie z mojej klasy dojeżdżali do szkoły tramwajami. Franek uwielbiał jeździć na tzw. cycku, czyli zderzaku. Bardzo to było niebezpieczne. Żadne moje perswazje nie przynosiły skutku. Kiedyś dałem mu pieniądze na bilet. Następnego dnia zwrócił mi je i oświadczył: „Skoro panu tak zależy, żebym nie jeździł, to będę chodził piechotą”. Miał swój honor. 

W dni targowe a ulicach miasta widziało się furmanki. Ruch samochodowy był bardzo mały, a Miejska Rada Narodowa (dzisiejszy Urząd Miejski) miała na wyposażeniu parę koni i bryczkę.

Teatr był nieczynny. W jego sali odbywały się sporadycznie mecze bokserskie i występy amatorskich zespołów. Życie kulturalne miasta koncentrowało się przy kinie „Słońce”. Po bilety stało się w kolejce i nie zawsze starczało dla wszystkich.

Żyło się skromnie, ale ludzie byli pełni optymizmu, bardziej dla siebie życzliwi i chyba mniej niż obecnie narzekali na otaczającą rzeczywistość. Władza ludowa nas nie rozpieszczała, zarobki były bardzo skromne, wiele rzeczy kupowało się na raty.

Mieszkańcy Gorzowa wywodzili się z różnych regionów Polski, wielu przyjechało z Kresów. Nie przeszkadzało to jednak, żeby żyć zgodnie, zadomowić się i związać swoje losy z miastem.

Tak też było i ze mną. Zamieszkałem kątem na końcu ulicy Fabrycznej na Zawarciu. Ulica Fabryczna na całej długości obsadzona była czerwonymi kasztanowcami i prezentowała się okazale, szczególnie w maju, gdy zakwitły drzewa. Część tych drzew zachowała się do dziś. Ulica ta przebiega równolegle do Warty, a więc przez okno miałem zawsze widok na rzekę. Bliższy mojego domu most kolejowy był zburzony, a jedynym łącznikiem między dwoma częściami miasta był most przy katedrze. I choć wtedy moje nogi były młode, jednak gdy chciałem dostać się do centrum miasta, a chciałem prawie codzienni, dochodzenie do tego mostu i z powrotem okazywało się uciążliwe. Dlatego chętnie korzystałem z usług pana Zacharka, przewoźnika przez Wartę, z tytułem kapitana żeglugi śródlądowej. Od wczesnej wiosny mieszkał na barce i za symboliczne chyba 20 groszy przewoził gorzowian przez rzekę. W ten sposób nie tylko skracałem sobie drogę, ale także miałem codzienną atrakcję. Ani się obejrzałem, jak się zaprzyjaźniłem z panem Pawłem Zacharkiem, dzięki czemu niejednokrotnie płynąłem na kredyt. Czas skracaliśmy sobie przyjazną pogawędką. Był panem w średnim wieku, miał pogodne usposobienie i dużą życzliwość dla ludzi. Chętnie każdemu pomagał przy wsiadaniu i wysiadaniu z jego łodzi. Opowiadał mi o swoim życiu. Pochodził z rodziny wodniaków, kontynuował więc jej tradycje. Przed wojną pływał po Wiśle, w czasie wojny po Odrze i Łabie. Do Gorzowa trafił chyba przypadkowo, ale pozostał tu na zawsze. Czasami dopuszczał mnie do wioseł, bo nieźle wiosłowałem, ale robił to niechętnie. Prowadzenie łodzi w poprzek Warty, oprócz umiejętności, wymagało sporej siły. Jego łódź była dość duża i mieściła kilka osób. Pan Zacharek, zawsze w kapitańskiej czapce, prezentował się wspaniale i świetnie wpisywał się w krajobraz miasta nad rzeką.

Na początku naszej znajomości nie przypuszczałem, że za jego sprawą zostanę – jak Jacek Soplica – poczęstowany czarną polewką.

Rok szkolny rozpoczął się – jak zwykle – konferencją dla nauczycieli, na której dostaliśmy wytyczne do pracy. Ten dzień kończył się jednak odmiennie od innych, bo potańcówką w auli szkoły przy ul. Kosynierów Gdyńskich. Tam poznałem pannę Basię. Była uosobieniem wszystkich zalet – tak mi się wtedy wydawało. Trochę wcześniej zdała maturę i podjęła pracę na poczcie. Wtedy zacząłem często pisywać listy, by jak najczęściej chodzić na pocztę po znaczki. Kupowałem je tuż przed zamknięciem, by potem odprowadzać pannę Basię do domu. W czasie jednego z takich spacerów przypadkowo spotkaliśmy mamę Basi. Mimo zaskoczenia, zostałem przedstawiony mamie i życzliwie przyjęty.

Którąś niedzielę postanowiliśmy spędzić na łonie natury, ale każde nasze spotkanie wymagało akceptacji mamy Basi, która żelazną ręką trzymała całą rodzinę. Zgodziła się, ale w szczegółach zaplanowała przebieg tej niedzieli. Najpierw miał być spacer, o 12.00 msza w kościele przy ul. Woskowej, a następnie świąteczny obiad. Wszystko to bym zaakceptował, ale zgodnie z życzeniem mamy wszędzie miał nam towarzyszyć siedmioletni Wojtek, brat Basi. Co było robić?

Wyruszyliśmy nad Wartę do pana Zacharka, który zajmował się także wypożyczaniem kajaków. Wsadziłem Wojtka do kajaka i zrobiłem mu krótką przejażdżkę. Później wysadziłem go na brzeg i z panną Basią popłynąłem na dłuższą wycieczkę. Wojtkowi nie bardzo to się podobało, ale jako indiański wódz Milczący Kamień, przyrzekł milczenie. Do kościoła zdążyliśmy na końcowe błogosławieństwo. Szliśmy do domu Basi w przeświadczeniu, że spełniliśmy wszystkie warunki mamy, że nikt nie ucierpiał, a Pan Bóg w swojej wyrozumiałości przebaczy nam spóźnienie.

Obiad był znakomity, humory nam dopisywały, aż do momentu, gdy Wojtek powiedział: „Ja coś wiem”. Gdy powtórzył to trzeci raz, mama z miną przebiegłego lisa zarządziła: „Wojtek, chodź do kuchni”. Wróciła, ale to już nie była ujmująca pani domu, a chmura gradowa. Przy deserze rozmowa się nie kleiła. Atmosfera się zagęszczała mimo moich zachwytów nad kulinarnymi umiejętnościami mamusi i licznymi podziękowaniami za obiad. Przeczuwałem nadciągającą burzę. Przy pożegnaniu i tradycyjnym lwowskim „Całuję rączki” usłyszałem: „Pan rozumie, że nie powinien pan więcej nas odwiedzać ani spotykać się z Basią”.

Jednym słowem dostałem ARBUZA. Tak to się nazywało na Kresach, tak też u Elizy Orzeszkowej w „Nad Niemnem”.

Zacząłem szukać winnego, a nie mogąc znaleźć nikogo innego, uznałem, że sprawcą mojego nieszczęścia był pan Zacharek. Bo gdyby nie jego kajak, nie byłoby całej awantury.

Szybko jednak zmieniłem zdanie, a w modlitwie oprócz słów „od powietrza, ognia, głodu i wojny…” zacząłem dodawać „…i takiej teściowej”. I dalej normalna prośba: „Uchowaj nas, Panie”.

Czas leczy rany. Szybko znalazłem nowy obiekt moich westchnień.    

Jestem Kresowiakiem, noszę w sercu żal za utraconą krainą dzieciństwa. Mimo to zawsze twierdzę, że Gorzów to moje miasto. Tu założyłem rodzinę, wychowałem dzieci, a teraz cieszę się wnukami. Dla nich Gorzów i Ziemia Lubuska, piękne lasy, jeziora i nasza Warta są tym samym co dla mnie Kresy. Chodzę z nimi na nadwarciański bulwar, gdzie gorzowianie upamiętnili legendarnego przewoźnika przez Wartę – Pawła Zacharka. Siedzi w swojej łódce, w rękach trzyma wiosła, zawsze gotowy do przewiezienia następnych pasażerów. I choć pannę Basię wspominam z sentymentem, dziękuję panu Zacharkowi, że uchronił mnie od jej mamy, jako teściowej.

Jerzy Niewiadomski

Fot. Z archiwum Kurta Mazura

Od redakcji: Jerzy Niewidomski jest emerytowanym nauczycielem, przez wiele lat pracował w Liceum Ogólnokształcącym na Przemysłowej, teraz udziela się na Uniwersytecie Trzeciego Wieku w Gorzowie.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x