Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Prosto z miasta »
Beniny, Filipa, Judyty , 6 maja 2024

Za porażkę nikt by głów nam nie urwał

2015-01-03, Prosto z miasta

- Siatkówka zawsze była moją pasją, choć jak każdy chłopak chciałem zostać piłkarzem  – śmieje się Marek Czubiński
medium_news_header_9934.jpg
Stilon Gorzów z Pucharem Polski 1997. Stoją od lewej: Marcin Zarzycki (II trener), Waldemar Wspaniały (trener), Zdzisław Olejnik, Nikołaj Mariaskin, Karol Hachuła, Marcin Kobiałko, Roman Bartuzi, Arkadiusz Wodniczak (masażysta), Marek Czubiński (kierownik drużyny). W dolnym rzędzie: Sebastian Świderski, Jerzy Zwierko, Radosław Maciejewicz, Eryk Matuszak, Tomasz Borczyński, Jarosław Wojczuk.

Jest to postać świetnie znana w gorzowskim środowisku sportowym, choć jako sportowiec największe sukcesy odnosił reprezentując barwy Stali-Stocznia Szczecin. – W latach 70. nie było u nas silnej drużyny, nie brakowało za to utalentowanych juniorów – mówi i zaraz dodaje, że w 1976 roku wraz z Ireneuszem Kłosem oraz Romanem Borówko wystąpił w reprezentacji województwa zielonogórskiego w mistrzostwach Polski 17-latków. – To było w Białymstoku. Wywalczyliśmy złoty medal i cała trójka została powołana do reprezentacji kraju. W sumie w reprezentacji Polski juniorów wystąpiłem w 37 meczach – przypomina.

Marek Czubiński (nr 2), Ireneusz Kłos (nr 7) i Roman Borówko (nr 8) w reprezentacji Polski juniorów w 1977 r.

Miał szczęście

Marek Czubiński urodził się 18 czerwca 1959 r. w Gorzowie. Z siatkówką pierwszy raz zetknął się w SP nr 16, gdzie do jej uprawiania zachęcił go Stanisław Wojciechowicz. Z początku była to zabawa. Z czasem wciągnął się, bo – jak zauważa – miał szczęście do trenerów. Po Wojciechowiczu był Brunon Krupa, potem Marian Świątek. I ten ostatni uznał, iż ambitny młodzieniaszek, który swoją przygodę zaczynał jako atakujący powinien zacząć szkolić się na pozycję rozgrywającego. Dodatkową dla niego motywacją były sukcesy polskiej reprezentacji, która akurat w Meksyku w 1974 roku wywalczyła mistrzostwo świata, a dwa lata później mistrzostwo olimpijskie w Montrealu.

– Nie byłem wysoki jak na siatkarza, a trener Świątek często powtarzał, że kto skacze wysoko, ten skacze krótko. Poza tym był to czas, gdy grano na dwóch rozgrywających, aczkolwiek na brak talentów na jedną z najważniejszych pozycji siatkarskich w Gorzowie nie narzekano – tłumaczy.

Rzeczywiście, obok Czubińskiego byli to wspomniani jego koledzy z zespołu Ireneusz Kłos, Roman Borówko oraz najstarszy z nich Marek Cholawo. Wszyscy byli świetnie wyszkoleni technicznie, nic dziwnego, że po udanych mistrzostwach kraju kluby zaczęły przyglądać się gorzowskim chłopakom. Najszybciej rodzinne miasto opuścił Kłos. Chcąc się rozwijać wyjechał do Gwardii Wrocław. Pozostali chcieli zostać w domu, wierzyli, że uda się tu zbudować fajny zespół, ale w pewnej chwili odpuścili. Nie mogąc wywalczyć z AZS AWF awansu do II ligi również spakowali manatki i wyjechali. – Ja uczyniłem to w ostatniej klasie technikum. Była to dosyć odważna decyzja, bo przed sobą miałem końcówkę szkoły i maturę – mówi M. Czubiński.

Mistrzostwo na obczyźnie

Wyjeżdżając w 1978 r. Czubiński, Borówko, Cholawo, a także będący z nimi Antoni Bernacki trafili do Chemika Police. Jeszcze na dobre nie zadomowili się w nowym klubie, a już musieli zmienić barwy. Był to efekt decyzji Wojewódzkiej Federacji Sportu w Szczecinie, która przekazała sekcję do Stali-Stocznia. Początkowo drużyna z gorzowianami w składzie balansowała między drugą i pierwszą ligą. Stabilizacja nastąpiła w 1982 r., a największy sukces pojawił się trzy lata później, kiedy szczecinianie sięgnęli po mistrzostwo kraju.

– Wcześniej mieliśmy brązowy medal. Potem już jako kierownik drużyny Stilonu cieszyłem się z dwóch kolejnych krążków, ale ta radość nie była tak spektakularna. Większą satysfakcję przynoszą laury wywalczone na parkiecie – uważa Czubiński, który bardzo chciał w tym okresie wyjechać do ligi zachodniej. Miał nawet propozycje, lecz władze w kraju były nieugięte i nie dały zezwolenia. Zależało mu również na większym mieszkaniu niż te, które miał w Szczecinie. Jak przypomina, akurat urodził mu się drugi syn i dotychczasowe warunki mieszkaniowe były kiepskie. W Gorzowie natomiast siatkówka przeżywała renesans. Stilon znalazł się w drugiej lidze i chciał jak najszybciej awansować do ekstraklasy. Działacze klubu zachęcili Marka Czubińskiego do powrotu, obiecując mu pomoc w załatwieniu większego mieszkania. On sam też chciał wrócić na stare śmieci i wspomóc kolegów w walce o ekstraklasę. Obie strony szybko się dogadały, choć oferta finansowa była niższa od tej, jaką miał w Szczecinie. Do dzisiaj uważa, że postąpił słusznie, bo pieniądze nie zawsze są najważniejsze.

- Stworzył się tu naprawdę fajny zespół – kontynuuje. - Przede mną ze Szczecina przyszli Jan Gumienny, Jacek Kuźmiński, wrócił Marek Cholawo. Dzięki życzliwości wielu ludzi udało się zamienić mieszkanie, z czego byłem, a przede wszystkim rodzina, bardzo zadowolony. I marzenie w postaci awansu spełniło się po dwóch latach. Szkoda tylko, że przygoda z najwyższą klasą rozgrywkową trwała tylko sezon. Coś nam nie wyszło. Mieliśmy dobry zespół, co pokazały pojedyncze mecze z ówczesnymi potentatami - Legią Warszawa czy Hutnikiem Kraków. Oba wygraliśmy przed własną publicznością, ale zawaliliśmy sprawę w potyczkach ze słabszymi. Zabrakło jeszcze jednego doświadczonego gracza. Działacze ściągnęli z Warszawy dwóch obiecujących siatkarzy, Witolda Romana i Marcina Zarzyckiego, ale ekstraklasa stanowiła dla nich jeszcze zbyt wysokie progi – tłumaczy.

Marek Czubiński w barwach Stali-Stocznia Szczecin

Kierował i trenował

Po spadku rozpoczęły się w klubie nerwowe ruchy, podziękowano kilku starszym siatkarzom, w tym Czubińskiemu. Nie pozostało mu nic innego, jak wyjechać do Piły, gdzie przez rok grał w II-ligowym Polamie. Potem razem z Cholawą zapakowali się i polecieli do Kanady. Tam występowali w Polonii Toronto oraz grywali w turniejach plażowych. Następny etap to roczne występy w Orle Międzyrzecz i powrót do Stilonu. Ale nie jako zawodnik, bo już 1990 roku Marek Czubiński postanowił zakończyć karierę sportową. I otrzymał propozycję od ówczesnego dyrektora ZKS Stilonu Marka Polskiego, żeby zajął się załatwianiem… deficytowych towarów.  

- Była to fajna praca, gdyż jeszcze nie wszystko można było kupić na rynku i moim zadaniem było zdobywanie oraz przecieranie szlaków do firm, z którymi podejmowaliśmy współpracę. W następnym roku Ryszard Świątkiewicz, który był wtedy kierownikiem zespołu, odszedł na emeryturę i mi zaproponowano tę funkcję. Był to trudny moment dla naszej drużyny, która spadła do drugiej ligi, gdyż brakowało pieniędzy na dalszą egzystencję. Pamiętam, jak dyrektor Polski powiedział do mnie krótko: ,,Marek, znajdziesz pieniądze, siatkówka zostanie uratowana" – uśmiecha się.

Marek Czubiński ostatni raz na ławce jako kierownik zespołu. Z prawej Nikołaj Maraskin, z lewej masażysta Arkadiusz Wodniczak

Z tym znajdowaniem wówczas nie było aż tak źle. Prywatny sektor gospodarki obiecująco się rozwijał i właściciele firm chętnie pomagali. Niestety, w kolejnych latach sytuacja finansowa sekcji, jak i całego klubu stawała się coraz trudniejsza. Bez pomocy zakładu macierzystego siatkówka szybko zniknęłaby znowu z gorzowskiej mapy sportu. W sumie kierownikiem sekcji był dziesięć lat. Zdarzało się, że w trudnych chwilach brał na barki odpowiedzialność za prowadzenie zespołu. Tak było w 1995 r. po nagłym odejściu Huberta Wagnera. I co ciekawe, siatkarze pod wodzą Czubińskiego zajęli piąte miejsce w ekstraklasie – najwyższe wówczas w historii klubu. Niestety, w 1995 roku zaraz po przyjściu trenera Waldemara Wspaniałego, nagle dwóch zawodników Roman Bartuzi i Jarosław Wojczuk opuściło klub i przeniosło się do Szczecina, choć klub był już z nimi dogadany w sprawach finansowych. Także przez długi czas nie grał Karol Hachuła i w efekcie w następnym roku zespół spadł do serii ,,B", ale tylko na jeden sezon.

- Co ciekawe, ten spadek był początkiem budowy najlepszej drużyny w historii sekcji, w której znalazło się miejsce też dla młodych zawodników, choćby Sebastiana Świderskiego – opowiada dalej M. Czubiński. - Dzisiaj po  prawie 20 latach od tamtego momentu możemy powiedzieć, że wyszło to nam na dobre. Szybko powrócili do nas Bartuzi, Wojczuk i Hachuła oraz Tomasz Borczyński – wylicza.

Radomska sensacja

Na początku 1997 roku nasi siatkarze byli liderami grupy B pierwszej ligi, czyli formalnie drugiego szczebla rozgrywek. Sam ich awans do finału Pucharu Polski w Radomiu był dużą niespodzianką. Kiedy w meczu o wejście do ścisłego finału przyszło im zagrać z Yawalem Częstochowa nikt im nie dawał żadnych szans. W częstochowskiej ekipie, prowadzonej przez trenera Stanisława Gościniaka (mistrza świata z Meksyku), grało sześciu ówczesnych reprezentantów Polski.

– Nie przestraszyliśmy się ich, bo czuliśmy się mocni – opowiada M. Czubiński. –  Poza tym niczym nie ryzykowaliśmy. Za porażkę nikt by głów nam nie urwał. A po wygranej byłem pewny, że zdobędziemy trofeum, gdyż chłopacy byli na fali. I zdobyliśmy ten puchar a mi od razu przypomniał się 1985 rok, kiedy to jako zawodnik przegrałem ze Stalą-Stocznia finał w Kielcach. Jechaliśmy tam w roli zdecydowanych faworytów, a skończyło się na klęsce.  Sprawę pokpiliśmy w meczu z Resursą Łódź. Przegrywając zrobiliśmy wspaniały prezent… Waldkowi Wspaniałemu, który ze swoimi siatkarzami z Płomienia Milowice był już spakowany. Po jego przyjściu do Stilonu co rusz śmiał się ze mnie, że wtedy tak frajersko oddaliśmy puchar. Ale to jest właśnie urok sportu…

Może wnuk zagra

Potem były dwa medale w lidze. Najpierw brązowy, a w 2000 roku już pod skrzydłami trenera Andrzeja Kaczmarka srebrny. Do tego doszły występy w europejskich pucharach. Po wicemistrzostwie Polski rozpoczął się okres... likwidacji klubu. M. Czubiński opowiada, że fatalnie czuł się, kiedy szukając sponsorów musiał przedstawiać się jako kierownik KS Stilon w likwidacji.

– Trochę dziwiono się, że w ogóle zawracam im głowę. Myślałem, że mając atut w postaci tego wicemistrzostwa łatwiej będzie namówić firmy do sponsorowania. W Gorzowie zawsze były trudności z pozyskiwaniem środków na sport, gdyż liczba działających tu większych firm była znikoma. Żeby walczyć o medale trzeba było mieć dwóch-trzech dużych sponsorów z Polski, a wszystkie drogi prowadziły do… Warszawy. Robiliśmy bardzo dużo, żeby kogokolwiek przekonać, lecz nie było to proste – przypomina.

To był koniec nie tylko wielkiego siatkarskiego Stilonu, ale i przygody naszego rozmówcy z siatkówką. Musiał nauczyć się żyć inaczej. Przyznaje, że łatwo nie było. Imał się różnych zajęć. Próbował działać na własną rękę. Założył nawet działalność gospodarczą, ale zrezygnował z niej. Od wielu lat pracuje w jednej z gorzowskich firm samochodowych. Ma dwóch synów, ale żaden nie poszedł w jego ślady. Tomasz kiedyś grał w piłkę, potem wyjechał do pracy w Islandii. Powrócił niedawno, po ośmiu latach i pracuje w Gorzowie jako informatyk. Michał z kolei zawsze traktował sport rekreacyjnie. Teraz mieszka w Poznaniu i pracuje w agencji reklamowej.

– Może mój wnuk, Nikodem kiedyś zainteresuje się siatkówką. Na razie, jak kiedyś ja, przejawia chęci w kierunku futbolu – mówi dziadek, którego dzisiaj próżno spotkać na meczach siatkarskich w Gorzowie. Nie oznacza to, że zapomniał o ulubionej dyscyplinie.

- Śledzę wszystkie ważniejsze wydarzenia, bardzo przeżywałem grę naszej reprezentacji podczas mistrzostw świata. Interesuję się rozgrywkami w PLS, ale tymi niższymi ligami już mniej. Różnica poziomu sportowego jest spora. Utrzymuję ponadto ciągły kontakt ze środowiskiem siatkarskim, zwłaszcza z Waldkiem Wspaniałym i Andrzejem Kaczmarkiem. I ciągle wierzę, że kiedyś wielka siatkówka wróci do Gorzowa. Warunkiem jest nowa hala, bo wówczas łatwiej będzie i zbudować drużynę, i pozyskać sponsorów – kończy.

Robert Borowy

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x