Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Prosto z miasta »
Beniny, Filipa, Judyty , 6 maja 2024

Już po kilku dniach chciałam stamtąd uciekać

2015-01-05, Prosto z miasta

- Dlaczego jeżdżę do Niemiec do pracy? – pani Krystyna spojrzała wyraźnie zaskoczona. 

medium_news_header_9943.jpg

– Jak to, dlaczego? W Gorzowie nie miałam żadnych szans na znalezienie przyzwoitego zajęcia, a żyć trzeba.....

Od dziesięciu lat, czyli z chwilą wejścia Polski do Unii Europejskiej, nasi rodacy nagminnie wyjeżdżają do bogatszych krajów. Bywa, że w celach turystycznych, ale głównie w poszukiwaniu pracy. Jak szacuje Główny Urząd Statystyczny już ponad dwa miliony naszych rodaków zamieszkało w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Irlandii, Holandii i w kilku innych unijnych krajach. Inne dane mówią, że co czwarty Polak jest gotowy na pracę poza naszymi granicami. Co gorsze, na emigracji przebywają głównie ludzie młodzi, dobrze wykształceni i wielu z nich nie myśli o powrocie. Przynajmniej w najbliższych latach.

To nie wszystko. Jest także duża grupa osób, które jeżdżą do zagranicznej pracy w ramach zatrudnienia w polskich firmach. Nie brakuje osób pracujących doraźnie, często na czarno. I tu dominują mieszkańcy z zachodniej ściany Polski, w tym mieszkańcy Gorzowa. Oni wybierają głównie kierunek niemiecki. Nie planują pozostania tam na stałe. Najczęściej nie są pierwszej młodości, dobrze wykształceni i nie widzą dla siebie perspektyw. W dużej części są to kobiety w średnim wieku lub nawet starsze, desperacko poszukujące sposobów na zarobienie paru euro. Jak już im się uda, wracają do domu szczęśliwe, że mogą włożyć rodzinie coś do garnka. Są również mężczyźni jeżdżący sezonowo na budowy czy do warsztatów samochodowych. Namówić kogokolwiek do zwierzeń nie jest proste. Jedni odmawiają, bo boją się utracić pracę. Inni się wstydzą. Tak po ludzku.

Pani Krystyna (imię zmienione – dop. aut) od siedmiu lat jeździ do Niemiec, gdzie opiekuje się osobami starszymi. Praca trudna, wymagająca cierpliwości, odporności psychicznej, wysiłku fizycznego, umiejętności koordynacji poszczególnych zadań, planowania czy umiejętności reagowania w ekstremalnych sytuacjach. Zresztą, oddajmy jej głos…

- Przez wiele lat szukałam pracy w Gorzowie i okolicach – zaczęła swoją opowieść. - Z zawodu jestem ekspedientką. Pracowałam w różnych sklepach. Potem trochę chorowałam i zajmowałam się wychowywaniem dzieci. Pewnego dnia nagle zmarł mój mąż. Zostałam praktycznie bez środków do życia. Dzieci nie były jeszcze samodzielne. Jedno studiowało, drugie chodziło do szkoły średniej. Zaczęłam na nowo szukać pracy. Oferowane płace były głodowe. Nie starczyłyby na opłaty, a co dopiero na wykarmienie trzech osób. Mijały tygodnie, zaczęłam zalegać z regulowaniem rachunków i znalazłam się w sytuacji kryzysowej. Zobaczyłam ogłoszenie o możliwości podjęcia pracy w Niemczech jako opiekunka dla osób starszych. Zgłosiłam się do firmy. Szybko okazało się, że nie nadaję się do niczego. Nie miałam żadnej praktyki, mój język niemiecki nie wystarczał nawet, żeby pójść do sklepu i zrobić drobne zakupy. Po rozmowie kwalifikacyjnej i poznaniu wszystkich szczegółów pracy byłam przekonana, że zostanę odrzucona. Ale nie. Usłyszałam, że firma jest zainteresowana moimi usługami. Może dlatego, że byłam zdesperowana i bliska płaczu. Pani w sekretariacie na drugi dzień wystawiła mi delegację na dwumiesięczny wyjazd na południe Niemiec. Do ponad 80-letniego ciężko schorowanego pana. Miałam trzy tygodnie na przygotowanie się.

- Nazajutrz pobiegłam do znajomej- kontynuuje pani Krystyna. - Pożyczyłam słownik i materiały do podstawowej nauki języka niemieckiego. Szukałam kogoś, kto by pracował w tej specjalności, ale nikogo takiego nie znalazłam. Nie dostałam również zakresu swoich obowiązków i za bardzo nawet nie wiedziałam, czym się będę zajmowała. Wiedziałam tylko, że dostanę 600 euro za miesiąc pracy i że wszystkie koszty mojego utrzymania pokrywać będzie rodzina podopiecznego. Byłam przerażona zbliżającym się wyjazdem, ale nic już nie mogłam zrobić. Pilnie potrzebowałam tych pieniędzy. Ponadto liczyłam, że jak sobie poradzę, to może będą następne delegacje już za wyższą stawkę.

- Pojechałam i ku mojemu zaskoczeniu przywitała mnie sąsiadka a nie rodzina starszego pana. Pierwsze jej słowa, wyrażone zresztą bardzo impulsywnie, brzmiały ,,proszę natychmiast podać insulinę, bo Georg źle się czuję’’. W tym momencie nie zrozumiałam o co chodzi tej kobiecie. Ta zadzwoniła gdzieś, po czym przyjechała pielęgniarka. Zbadała, dała zastrzyk i po chwili jej nie było. Podobnie jak sąsiadki. Zostałam sama z ciężko chorym człowiekiem, który – jak się później dowiedziałam – miał mocno zaawansowanego Parkinsona. Był już pacjentem leżącym. Dopiero po tygodniu pojawiła się rodzina. Zaczęła wymagać ode mnie rzeczy, które mogły wykonywać tylko pielęgniarki lub lekarze. Na pewno nie opiekunki. Byłam załamana, płakałam po nocach, a w dzień dźwigałam pacjenta, przenosząc go z łóżka na wózek inwalidzki i na odwrót. Już po kilku dniach chciałam stamtąd uciekać, ale długi w domu rosły, a dzieci musiały coś jeść. Załamałam się, kiedy rodzina mojego podopiecznego zażądała od firmy odwołania mnie i przysłanie kogoś bardziej kompetentnego. A naprawdę starałam się, sprzątałam, gotowałam, dbałam o podopiecznego na tyle, na ile umiałam. Firma odpowiedziała rodzinie, że mogą przysłać wykwalifikowaną pielęgniarkę. Nie będzie ona jednak prała, sprzątała, robiła zakupów. Do tego będzie ich to kosztowało więcej. Odpuścili. Dopiero po czasie w moje ręce wpadła umowa zawarta pomiędzy chorym i firmą. Wynikało z niej, że moje usługi to koszt 1.850 euro. Przypomnę, ja miałam z tego 600 euro!

- Najgorsze, że musiałam być do dyspozycji pacjenta przez 24 godziny na dobę. Za 600 euro, bez odpowiedniego przeszkolenia. Zaczęłam wszystkiego uczyć się na własną rękę. Przez jakiś czas do chorego przyjeżdżały pielęgniarki z Czerwonego Krzyża. Podpatrywałam je. Z czasem nauczyłam się praktycznie wszystkiego, nie zgodziłam się jedynie na podawanie zastrzyków i lekarstw. Nie mogłam bez uprawnień wziąć na siebie tak dużej odpowiedzialności. Zaczęłam intensywnie uczyć się języka. Miałam trochę szczęścia, bo mieszkająca dwa domy dalej inna sąsiadka była z pochodzenia Polką. Przychodziła do mnie codziennie na godzinę i po dwóch miesiącach już jakoś sobie radziłam w podstawowych sprawach, ale…

- Wróciłam do Gorzowa, by po trzech tygodniach przerwy ponownie pojechać do tej samej rodziny, bo zostałam w sumie zaakceptowana. Dostałam nawet podwyżkę z firmy o 50 euro. W trzecim dniu mój podopieczny na tyle fatalnie się poczuł, że musiałam pilnie wezwać pogotowie. Ale nie wiedziałam jak! Do tego moja znajomość języka nadal była słaba. Pobiegłam do sąsiadki i ona wezwała karetkę. Zrozumiałam wtedy, że bez dobrej znajomości języka mogę narazić podopiecznego na ryzyko utraty życia. Postanowiłam, że albo szybko poznam język na poziomie komunikatywnym, albo więcej nie przyjadę. I z pomocą po raz kolejny przyszła sąsiadka. Przyprowadziła emerytowaną nauczycielkę i we dwie intensywnie mnie uczyły. Po dwóch kolejnych miesiącach zaczęłam nieźle sobie radzić. Po powrocie do domu na własną rękę zrobiłam kurs opiekunki i kolejne wyjazdy były już łatwiejsze. Byłam przede wszystkim pewniejsza umiejętności oraz bardziej świadoma swoich praw i obowiązków. Powinnam je znać od samego początku, ale firmie było to nie na rękę, stąd szybko z nią się pożegnałam.

- W Niemczech pracuję już siódmy rok. Tyle, że wyzysk mojego pracodawcy skończył się pięć lat temu. Kiedy zorientowałam się na dobre, jak jestem traktowana, przeniosłam się do niemieckiej firmy. Tam od razu zostałam wysłana do specjalnej szkoły, żeby podnieść kwalifikacje. Oczywiście na koszt pracodawcy. Zaczęłam pracować 40 godzin tygodniowo, mogłam brać nadgodziny, za które płacono mi 100 procent więcej. Za weekendy miałam jeszcze wyższą stawkę. W sumie zaczęłam zarabiać wielokrotnie więcej za tę samą pracę. I to za zdecydowanie mniej godzin, bo wcześniej musiałam pracować non-stop. Nawet jak szłam spać, miałam zamontowany alarm. Jak coś się działo z podopiecznym, musiałam zaraz być przy nim…

- Powoli kończę z wyjazdami do Niemiec. Wypracowałam najniższą emeryturę za naszą zachodnią granicą, która niedługo zacznie wpływać na moje konto. Będzie ona i tak kilka razy wyższa niż tą, którą mam po kilkudziesięciu latach pracy w Polsce. Z przerażeniem patrzę jednak na młodsze koleżanki, którą są wykorzystywane do bólu. Gdzie tkwi przyczyna? Polska i Niemcy są w Unii Europejskiej. Ale u nas przymyka się oko na permanentny wyzysk. Niedawno usłyszałam, że jedna z gorzowskich firm wysyła do Niemiec opiekunki na umowę zlecenie za kilkadziesiąt euro miesięcznie, od których są odprowadzane składki społeczne. Resztę ustalonej pensji stanowią obniżone diety. I kobiety ciężko harują, bo nie mają innego wyjścia. Czy one chcą tam jeździć? Nie, wszystkie powiedzą zgodnie ,,nie’’! Praca opiekunki wypala psychicznie już po kilku latach. Do tego dochodzi rozłąka z rodziną, za którą oczywiście nie ma żadnych gratyfikacji. Dlatego do tej pracy jeżdżą tak naprawdę osoby zdesperowane, niechciane w kraju, nie mające żadnych perspektyw na przyzwoitą pracę w Polsce - kończy ze łzami w oczach.

MAD

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x