Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Prosto z miasta »
Balladyny, Lilli, Mariana , 30 kwietnia 2024

Cygańskie życie pod urzędowym przymusem

2014-03-27, Prosto z miasta

W poniedziałek 31 marca o godz. 10.00  w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej przy ul. Chopina 52  odbędzie się Ogólnopolska konferencja naukowa „Przymusowe osiedlenie Cyganów w Polsce. Pół wieku po zakazie wędrówki 1964-2014”. 

medium_news_header_6918.jpg

Organizatorem konferencji jest Akademickie Centrum Badań Euroregionalnych PWSZ, przy udziale IPN Oddział w Szczecinie, Archiwum Państwowego w Gorzowie, Miejskiego Ośrodka Sztuki, Stowarzyszenia Twórców i Przyjaciół Kultury Cygańskiej im. Papuszy.   Z tej okazji przypominamy reportaż Bogdana Kunickiego o Papuszy i jej cygańskim życiu, który ukazał się w książce „W przestrzeni tęczy” w 1995 roku nakładem Agencji Dejamir.

 

Córka ziemi leśnej

 

Z maleńkiego gorzowskiego panteonu - spośród tych, którzy ważnymi dokonaniami zapisali się w ogólnopolskiej kulturze - największy rozgłos zyskała postać najmniej w gruncie rzeczy gorzowska - Papusza.

To prawda, że spędziła wśród nas spory fragment swego życia, grubo ponad ćwierć wieku. Ale część ani nie najdłuższą, tę bowiem wypeł­niło koczowanie, ani nie najważniejszą dla dorobku artystycznego, bo wszystkie, lub prawie wszystkie, pieśni ułożyła wcześniej, przed osiedleniem się nad Wartą. W jej wierszach brak jakiegokolwiek śladu Gorzowa, gdyż lud z którego się wywodziła w ogóle nie znał przywiązania do konkretnego miejsca na ziemi: jego własnością było wszystko wokół, a anonimową i krótkotrwałą - na parę dni, na czas postoju taboru - namiastką tego, co patetycznie nazywamy ojczyzną, stanowiła każda przestrzeń pod słońcem. Powiedzieć tedy można - z pewnym, łatwo dającym się wybaczyć, uproszczeniem - że twórczość Papuszy pozostaje bez wyraźnych związków z naszym miastem. Ani się tu urodziła, ani nawet nie została w nim pochowana.

A mimo to słusznie szczycimy się Papusza, chętnie ją do gorzowskiej historii wpisu­jemy, upamiętniając tablicami, nazywając jej imieniem ulice. Jakie mamy do tego pra­wo? Czy daje je banalny w końcu fakt, że tu mieszkała, gdy ukazały się jej tomiki? Czy to, że do Gorzowa była przypisana, kiedy została członkiem ZLP? No bo cóż, mówiąc szczerze, poza tym? Co takiego szczególnego uczyniło dla niej miasto, w jaki sposób wspomogło, ułatwiało codzienną egzystencję, aby teraz unikalny dorobek cygańskiej poetki dla siebie anektować? Nie będzie odpowiedzi na te pytania, bo nie w tym celu zostały postawione. Raczej po to, aby pobudzić refleksję, jak łatwo każda społeczność zawłaszcza sobie zasługi jednostki, jak rzadko zaś wspiera ją, choćby pośrednio, w realizacji ambicji, których najudatniejszymi owocami dekoruje później własną historię. Dotyczy to w zasadzie każdego - nauczyciela, inżyniera, artysty. Jednak w przypadku Papuszy - osoby z najwyższym trudem oswajającej inną, nową a obcą, rzeczywistość i z tego powodu niemal zupełnie wobec bezdusznych realiów nieporadnej - pytanie to przy­biera wymiar wręcz symboliczny.

Cokolwiek wiązało się z Papusza - wszystko wokół jej postaci, życia, wierszowania - od początku otoczone było gęstą atmosferą zagadki. Cygańska mentalność, surowa obyczajowość, odmienność ukorzeniona w twardych prawach egzystencji niełatwo pod­dają się naszemu szkiełku i oku. Bo też miary do nich stosowane ułożone są wedle wadliwych kryteriów, podług naszych mniemań i schematów. Ludziom z zewnątrz trud­no wczuć się w psychikę wyrastającą z taboru, zrozumieć zjawiska naturalnie mu towa­rzyszące, pojąć całą egzotyczną dla innych kulturową otoczkę, dzięki której Romowie, wszędzie izolowani, zawsze odrzucani, nierzadko nawet pogardzani, przetrwali stule­cia, zachowując godne pozazdroszczenia poczucie wzajemnej bliskości i etnicznej wspól­noty. Atrakcyjniej pisać o klanowych przesądach, rytualnych odwetach, irracjonalnych uprzedzeniach, wrogości wobec obcych. Impresje licznych autorów, jakie wynosili ze spotkań z samą Papuszą bądź z jej otoczeniem, na takich założeniach konstrukcyjnych z reguły bazowały i dodatkowo gmatwały sytuację. Ich dociekliwość rzadko mogła być, i rzadko też bywała, zaspokajana, w puste miejsca wpisywali więc półprawdy, domysły, które wyjaśnieniu czegokolwiek bynajmniej nie służyły. Nanizane, niczym paciorki róż­nobarwnych korali, na jeden wspólny sznur, komponowały legendę Papuszy, pełną tajemniczych zaułków i wieloznacznych zawiłości, karmiły publiczność niezdrowymi domniemaniami, udawanymi niedomówieniami.

Zdarzyło mi się niegdyś, wiele lat temu, leżeć w poznańskim szpitalu w jednej sali z jakimś prominentnym, starszym już Cyganem. Musiał to być ktoś bardzo ważny w tym kręgu, bo o każdej porze dnia, a nierzadko również nocy, defilowały przed łóżkiem tabuny współbraci, na jego stoliku piętrzyły się delikatesy znane mi jedynie z telewizji, mężczyźni wysłuchiwali jego uwag wysztywnieni na baczność, w pozycji zdradzającej niekwestionowany szacunek, leciwe Cyganki na odchodne całowały rękę dostojnika. Kiedyś, jak twierdził, mieszkał w Gorzowie i z tego rzekomo powodu traktował mnie bardziej przyjaźnie, niż pozostałych towarzyszy niedoli, dawał proste - tyle, że dla skro­mnie uposażonego naukowca zgoła niewykonalne - wskazówki, jak zapewnić sobie lep­sze traktowanie przez personel, bo sam traktowany był jak udzielny książę. Zagadną­łem go w pewnym momencie o Papuszę, powołując się na znajomość z nią, zachwyca­jąc się jej poezją, i nagle jego wyraźna dotąd sympatia uleciała, skończyło się dzielenie frykasami, a ja nie śmiałem dociekać powodów, zapytać o przyczyny nieoczekiwanego zwrotu. Przypisałem je, po prostu, niechęci cygańskiego środowiska do Papuszy, choć w rzeczywistości może o coś zupełnie innego szło. Tak rodzą się mity.

Dwa są zasadnicze ogniwa legendy Papuszy. Jedno - to pierwszorzędne - powstało bodaj ze zdumienia. Z zadziwienia poezją dojmująco świeżą, niebotycznie prawdziwą, odległą od jakichkolwiek konwenansów obecnych we współczesnej poezji. Papuszą była poetką samorodną - jeśli temu, wypolerowanemu przez nadużywanie określeniu przywrócić niegdysiejszy sens - w najpierwotniejszym znaczeniu. Innej poezji, poza swo­im i swych leśnych braci śpiewaniem nie znała, nigdy się jej nie uczyła, nikogo i niczego nie mogła więc naśladować. Chyba nie do końca zdając sobie sprawę ze swego poezjowania - a przynajmniej niezupełnie dowierzając w wartość własnych pieśni, co ustawicznie, bez cienia minoderii, podkreślała w obfitej korespondencji z Julianem Tuwimem - intuicyjnie sięgała po cygańskie archetypy, nadając im bardzo osobiste wcielenie poe­tyckie. Prostota skojarzeń ocierająca się często o naiwność, metaforyka człowieka ubo­giego w słowa, pewna nieporadność w zestawianiu pojęć abstrakcyjnych, brak wyrobie­nia w ustawianiu słów we właściwym porządku - wszystko to dało efekt niespotykany. Jej wiersze są wzruszająco autentyczne: gdyby zawierały choć odrobinę fałszu, choćby nutę naśladownictwa natychmiast znalazłyby się poza - w tym wypadku zupełnie wyra­źnie się rysującą - granicą poezji, w obszarze pospolitego wierszoklectwa, do którego odnosilibyśmy się z takim samym lekceważącym dystansem, jak do bezguścia często­chowskich rymów, sztuczności cepeliowskiego folkloru. Szczerość sięgająca calizny duszy decyduje o uroku i emocjonalnym ładunku pieśni Papuszy.

Drugie ogniwo legendy ukute zostało z innego materiału i zupełnie sfery artystycznej nie tykało. Na fenomen społecznej popularności Papuszy złożyła się wyjątkowość po­staci oraz egzotyka świata, który reprezentowała. Niewiele ważyła tutaj sama sztuka poetycka, choćby najwspanialsza, pobudzała natomiast wyobraźnię przede wszystkim nietypowość osoby i atmosfera tajemniczości, którą karmią się wszelkie mity a bez której istnieć zupełnie nie mogą. Pod tym względem zainteresowanie cygańską poetką przypominało nieco niezwykłą karierę krynickiego Nikifora. Z tą wszakże różnicą, że Krynickich mogły być dziesiątki, wystarczyło obwołać kogoś Nikiforem, opleść woalem zagadki i tak spreparowanego oddać w obróbkę mass mediom, a te już same potrafiły wylansować bohatera. Papusza była wprawdzie jedna, jedyna i niepowtarzalna, lecz mimo to również i ją usiłowano poddać nikiforyzacji.

A zagadek - tych rzeczywistych, i tych urojonych - doszukiwano się na każdym kroku. Ileż sensacyjnych rzekomo incydentów zdołano wydobyć z dosyć banalnego, w gruncie rzeczy, życiorysu Papuszy? Często błahych - jakieś areszty za kradzież kury, jakieś wyroki za przywłaszczenie królików - jakby to równie bulwersujące zachowania były czymś zupełnie wyjątkowym wśród naszej artystycznej bohemy, jakby nie znano narkotycznych wizji Witkacego, chorób Wyspiańskiego, pijaństwa Gałczyńskiego, seksualnej odmien­ności Gombrowicza i tych wszystkich trwałych lub chwilowych ludzkich słabości, od których nikt nie jest naprawdę wolny. Cóż więc wspólnego ma cudza kura z nośnością poetyckiej strofy? Niekiedy zwyczajnie nieludzkich, barbarzyńsko wkradających się w najintymniejsze obszary, jak budowanie klimatu sensacji wokół chorób i stanu psy­chicznego Papuszy. Kiedy brakowało sensacyjnych faktów sięgano po zagadki wyimagi­nowane: taki posmak miały namiętnie rozbudzane, bzdurne - wbrew oczywistym dowo­dom - wątpliwości, czy Papusza w ogóle umiała stawiać litery, bądź cyniczne podejrze­nia i spekulacje na temat roli Jerzego Ficowskiego - odkrywcy talentu Papuszy, tłumacza i wydawcy, tego któremu polska kultura zawdzięcza przyswojenie poezji Cyganki.

Ale najwięcej, bez wątpienia, mitów zrodziła reakcja własnej społeczności na publikację wierszy Papuszy, czym naruszyła ponoć odwieczne tabu, zdradziła najświętsze tajemni­ce, odkrywając je przed profanami i kary, jaką wymierzyła jej surowa moralność Romów: barwnie opisywano najdziwaczniejsze prześladowania ze strony współbraci, ma­lowano ckliwe obrazki wozu wyklętej poetki wlokącego się samotnie kilkaset metrów za taborem. Im bardziej usiłowano dociec prawdy, rzekomo innej niż ta, jaka się publicznie jawiła, tym bardziej gęstniał, świadomie lub mimowolnie tkany przez autorów, woal niedomówień, realia mieszały się z mistyfikacjami, fakty z wytworami fantazji.

Czy jest doprawdy wielką tajemnicą życiorys Bronisławy Wajs, zwanej Papuszą, mimo iż sporo w nim miejsc rzeczywiście pustych, niezbyt jasnych? Urodziła się w początkach naszego stulecia: w jego pierwszej dekadzie bądź na początku drugiej - w 1908 lub 1910 roku. Ponoć 17 sierpnia - stwierdza część biografów poetki, którym pozazdrościć można jedynie pędu do precyzji, bo przecież nie historycznej zasługi ustalenia prawdy. Równie jednak dobrze mogła przyjść na świat pięć lat wcześniej, lub pięć lat później, w maju lub w październiku. Nie posługiwano się wtedy kalendarzem z takim jak dziś pietyzmem, całkiem o podobne drobiazgi nie dbano, co dla nas, zmagających się z każdą mijającą godziną bywa niezrozumiałe. Tradycji ludowej wystarczały w zupełności pory roku, data Bożego Narodzenia i Zmartwychwstania Pańskiego, dzień lokalnego odpustu czy jarmarku w okolicznym miasteczku. Tak było wśród osiadłego, a więc ustabilizowanego ludu wiejskiego. Ojciec mój - niemal równolatek Papuszy - posługuje się trzema różnymi datami urodzin: inna figuruje w księgach parafialnych, inną ma w dowodzie osobistym, kiedy indziej, jak twierdzi, urodził się faktycznie. A przecież pocho­dzi z samej Małopolski, z wioski o przebogatej tradycji, kulturowo otwartej, w której nie brakowało inteligencji. To tylko przykład z jak mądrą, naturalną niefrasobliwością trak­towano wtedy upływ czasu, którym obecnie jesteśmy zniewoleni. W koczujących tabo­rach, wśród ludu zazwyczaj niepiśmiennego, bieg zdarzeń stawał się tym bardziej płyn­ny. Skąd się więc u Papuszy wzięła tak dokładna data? Przypuszczam, że przypadkowo. Kiedy władze państwowe postanowiły nadać Cyganom jakieś dokumenty identyfikacyj­ne i we wniosku o dowód należało coś o urodzeniu napisać, coś - po prostu - zapisano. Czy sama Papuszą taki właśnie rok podała - a jeśli, to wedle jakich wydarzeń zdołała go wyliczyć, jakim sposobem do niego doszła? - tego nikt już nie ustali. Czy może - przecież nie sposób tego wykluczyć - wyręczyli ją usłużni urzędnicy? Równie bodaj przypadkowo stwierdzono oficjalne miejsce urodzenia: być może Lublin (jak stoi w karcie zgłoszenia do Związku Literatów Polskich) lub Grodno, albo też Płońsk w okolicach Warszawy. Poczucie rzeczywistości przestrzennej, geograficznej było także zwodnicze: pod Warsza­wą, wedle słów samej Papuszy, mieszkać miał swego czasu jej syn. Naprawdę mieszkał w oddalonych o dwieście kilometrów od stolicy Starachowicach lub jeszcze bardziej odległym Busku. Prawdziwiej byłoby więc napisać, że urodziła się gdzieś - że w taborze, może wśród pól, może na leśnej polanie - lecz takiej okoliczności biurokracja w swych kwestionariuszach przecież nie przewidziała.

Nie byłyby warte uwagi te metrykalne dociekania, gdyby nie wynikał stąd inny, bar­dziej nawet pouczający fakt. Ten mianowicie, że grzechem powszednim większości piszących o Papuszy jest ocenianie wszystkiego, co z nią związane wedle naszych systemów wartości, posługiwanie się przynależnymi normami: życia widzianego przez pryzmat zasiedziałych mieszczuchów, poezji branej według kryteriów ludzi wy­kształconych na Kochanowskim, Mickiewiczu, Norwidzie, i przez taki właśnie filtr do­świadczeń oraz standardów cywilizacyjnych zmierzchającego się dwudziestego wieku, postrzegamy również Papuszę. A one przecież nie zawsze i nie całkowicie obowiązywały poetkę wyrosłą w innym, mimo wszystko, kręgu kulturowym.

W 1950 roku wóz Papuszy i jej męża, Dionizego Wajsa, zatrzymał się w Żaganiu. Cyganka zaniechała wędrówki, osiedliła się i - zachęcona przez życzliwych - zaczęła spisywać swe liryki. Wszystko, lub niemal wszystko, co zostało wówczas utrwalone, a co w spolszczeniu udostępnił nam Jerzy Ficowski, stanowi dorobek tamtych czterech niespełna lat - pozostałość pierwszego okresu osiadłego życia. Ale przecież nikt nie staje się poetą z dnia na dzień, Papusza ów boski dar wrażliwej natury zawsze nosiła w sobie, pieśni tworzyła od dawna. Nuciła je podczas taborowych wędrówek, na posto­jach, przy ognisku. Zawierzone jedynie pamięci, milkły szybko, bezpowrotnie. Teraz, po prostu, skorzystała z dobrodziejstwa, które zresztą nie do końca poznała - z alfabetu - i niewyrobionym, koślawym pismem utrwaliła wiersze na papierze. Tłumaczyła później zażenowana, iż robiła to wyłącznie dla siebie i może nawet tak rzeczywiście myślała. W istocie jednak miała nimi obdarować innych.

Trudny to był dla Papuszy okres. Bodaj najtrudniejszy, i kluczowy, ważący na całej przyszłości, na wszystkich niezbyt licznych jej urokach i jakże mnogich dolegliwościach. Nowego życia - nagle spętanego cudzymi normami, wyznaczanego szachownicą hałaśli­wych ulic w miejsce cichych leśnych duktów, szarzyzną bloków zamiast zieleni wokół, sąsiedztwem obcych zamiast dobrze znanych pobratymców - uczyć się należało od początku. Uciekała tedy w świat pieśni zawierających intymne obrazy czasu minionego i wyznanie nostalgii za czymś utraconym, czego inaczej przywołać już niepodobna. Pie­śni koiły ból, uwalniały duszę od tęsknoty do pachnącego lasu, do ogniska skrzącego się muzyką, pozwalały przenosić się w umiłowany, lecz przecie iluzoryczny tylko wymiar cygańskiego taboru, pozwalały wyobraźni malować na nowo obrazy dawno zakończone. Nieznośne życie czyniły znośniejszym.

Papusza raz jeszcze spróbowała smaku wędrówki - wróciła do taboru w 1953 roku. Nie były to jednak lata przychylne cygańskiemu koczowaniu. Po jednym sezonie osiadła w Gorzowie. Tym razem, jak się potem miało okazać, już na stałe. Ale nie do końca chyba pozbyła się nadziei, że kiedyś wróci na szlak. Wajsowie zatrzymali wóz i konika: gdy przygrzewało wiosenne słonko, Dionizy zaprzęgał szkapę i ruszał z Papuszą w dro­gę, która dla nich ciągle stanowiła istotę radosnej egzystencji, a którą my markotnie nazywamy tułaczką. Z czasem wyprawy stawały się coraz rzadsze, coraz krótsze, wre­szcie ustały w ogóle. Ich namiastką bywały teraz wypady za miasto, na rozległe podgorzowskie pola, do okolicznych wiosek. Ale nawet i to musiało się skończyć, kiedy zdro­wie przestało dopisywać. Schorowanej Cygance pozostały już tylko spacery do miej­skiego parku i stąd pamiętamy ją najlepiej.

W Gorzowie też zaniechała układania, czy raczej zapisywania swoich pieśni. Tutaj przeżyła moment o którym marzy każdy, kto świadomie ima się pióra - ukazanie się własnej książki. „Pieśni Papuszy" dały jednak poetce więcej bólu niż radości, przyniosły ogólnopolski rozgłos i sromotę wśród swoich. To najbardziej dramatyczny rozdział jej życiorysu. Przez lat kilkanaście stawiano tu i ówdzie uporczywie pytanie, czy poetka odezwie się jeszcze. Czy papierowym kartkom powierzy strofy dla siebie tylko szepta­ne, skazywane na zapomnienie w moment po narodzinach? Lata mijały, a wraz z nimi topniały nadzieje. Jesienią 1970 roku nagle przemówiła. Były to jedyne wiersze spo­śród tych, które stworzyła w Gorzowie i które ujrzeć miały światło dzienne: J. Ficowski opublikował je na łamach „Współczesności", potem dołączył do wcześniejszych, wyda­jąc drugi, i ostatni zarazem, tomik. Ponoć zapisała znacznie więcej - podaje się raczej nieprawdopodobną liczbę trzystu wierszy - ale w przypływie nerwowego załamania rzuci­ła wszystkie w ogień. Kolejny mit? W każdym razie kolejna zagadka.

Bolesne doświadczenia z przeszłości - szok zmiany stylu życia, który zwiemy cywi­lizacyjnym, niechęć współbraci, kłopoty rodzinne-wrażliwa Papusza okupiła chorobą. Osamotniona w Gorzowie, przeniosła się do siostry, do Inowrocławia i tam 8 lutego 1987 roku, w niedzielę wieczorem, odeszła. Rozpływający się w nieznanym początek trudnego, lecz pięknie zapisanego życia, znalazł swą antytezę oznaczoną z typowo dwudziestowieczną precyzją.

Z Papuszą rozmawiałem zaledwie parę razy. W początkach lat siedemdziesiątych, błąkając się po Gorzowie z upokarzającym wówczas, a niezawinionym cenzusem bezro­botnego inteligenta, dorabiałem pisaniem do gazet i audycjami dla zielonogórskiej roz­głośni. Zapowiedziano sensację: po wielu latach milczenia Papuszy miał się ukazać nowy tomik jej wierszy - „Pieśni mówione". Radio zaproponowało mi przygotowanie okolicznościowego materiału przypominającego poetkę, która zawsze zapomnienia ra­czej szukała, niż rozgłosu. Nie wiem, dlaczego właśnie mnie, nieopierzonemu termina­torowi. Może dlatego po prostu, że byłem na miejscu, może szło o sprawdzenie w banalnym, rzec tak można, temacie: banalnym, bo o cygańskim fenomenie pisali wówczas wszyscy tutejsi ludzie pióra i każdy z lubuskich dziennikarzy miał zaliczoną przynaj­mniej jedną rzecz o Papuszy, a Tadeusz Kajan, szef regionalnego radia, bodaj najwię­cej. W każdym razie czułem się zaszczycony, bo zlecenie schlebiało młodzieńczej próż­ności. Rozmowa zupełnie się jednak nie kleiła, Papusza była podenerwowana, nerwowo kręciła się po niewielkim mieszkaniu, zbywając mnie półsłówkami. Gdzieś tam chyba szykowała się do wyjścia, a może miała jeden z tych dni, w których człowiek pragnie być sam, a wtedy nawet szelest liści traktuje jak intruza. Widziałem, że dziś niczego nie zwojuję: chciałem przerwać niezręczną sytuację i uciec stąd jak najszybciej. Umówili­śmy się nazajutrz i to nazajutrz miało się powtarzać parokrotnie: przychodziłem o usta­lonej porze i odchodziłem niepyszny, zastając zamknięte drzwi. Być może nawet sie­działa w środku, ja zaś nie chciałem być natarczywy. Wreszcie za czwartym czy piątym razem otworzyła, i - co za ulga - powitała mnie, jak dobrego znajomego, choć ani słowo o puszczonych terminach nie padło. Przy Kosynierów Gdyńskich przesiedziałem wtedy parę godzin. Rozmowę o sprawach całkiem przyziemnych, mimowolnie przetykała od czasu do czasu wynurzeniami o jakiejś niesamowitej wewnętrznej melodii, o samoistnie poetyc­kich skojarzeniach. Miała zdumiewający dar naturalnie natchnionego mówienia, jakby na pograniczu białego wiersza, by za chwilę przerwać jego tok i jednym zdaniem o proza­icznych kłopotach wrócić nagle do codzienności. Wsłuchiwałem się w jej głos nie dowie­rzając, że to normalna pogawędka, podczas której nie obowiązuje przecież dbałość o piękne zestawianie słów, lecz zwyczajna wymiana zdań pomiędzy osobami chcącymi siebie zrozumieć, i taką właśnie Papuszę - mimowolnie poezjującą - zapamiętałem.

Później wielokrotnie jeszcze trafialiśmy na siebie: ja spiesznie goniący przez park Wiosny Ludów do codziennej pracy, ona skulona na parkowej ławce, sycąca się wido­kiem drzew zielonych, modrej tafli stawu w którym pływały czerwone ryby, wsłuchana w natarczywy jazgot wron i kawek. Nie było w tych spotkaniach niczego, co ubarwiać może reporterską narrację, co nadawałoby jej jakąś dramaturgię. Zwykle ograniczały się do przelotnej wymiany zdań, jakie z siebie wyrzucamy, gdy znajomy nieoczekiwanie zagro­dzi nam drogę. Krążą wtedy słowa-wytrychy imitujące serdeczność, protezy zaintereso­wania cudzym życiem, a w gruncie rzeczy słowa najczęściej zdawkowe i rzekome, bo wyprane z autentycznej treści. Tak też było podczas moich kolejnych z Papusza spo­tkań. Zamknięta w sobie, raczej nieufna, nieskora do kontaktów z obcymi, coraz rza­dziej mnie rozpoznawała: widziałem, jak wyszukuje w pamięci czegoś, co by pomogło zidentyfikować obcego usiłującego nawiązać rozmowę. W końcu przestała odpowiadać nawet na grzecznościowe pozdrowienia. O tym, że opuściła Gorzów dowiedziałem się zupełnie przypadkowo.

Bogdan J. Kunicki

 

x

x

Bronisława Wajs-Papusza (1909? -1987) - cygańska poetka mieszkająca w Go­rzowie od 1953 do 1981 roku. Pierwsze wiersze spisała w początkach lat pięćdziesią­tych: spolszczone przez Jerzego Ficowskiego ukazały się w tomiku „Pieśni Papuszy" (1956), a w zmienionym tłumaczeniu, z dodaniem kilku nowych utworów, wydane zo­stały jako „Pieśni mówione" (1973) oraz „Lesie, ojcze mój" (1990). Cały opublikowa­ny dorobek jej obejmuje niespełna trzydzieści pieśni. Od 1962 r. należała do Związku Literatów Polskich, była laureatką Lubuskiej Nagrody Kulturalnej (1958) oraz Nagrody Ministra Kultury i Sztuki (1978). Uchodzi za jedną z niewielu na świecie (może nawet jedyną) samorodną poetkę wśród Romów.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x