2014-11-18, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Ma to miasto jedną fantastyczną rzecz, którą chwalą jak kraj między rzekami długi i szeroki. A są to modelowe, wzorcowe, no megaprzyjazne kontakty z byłymi mieszkańcami. A nie wszędzie tak jest.
Już dziś w książnicy wojewódzkiej Wolfhart Paucksch opowie o swoim pradziadku i jego firmie, czyli Johannie Hermanie Pauckschu i jego zakładach budowy maszyn, jednej z największych, bodaj największej fabryce w przedwojennym Landsbergu. I choćby już to, że kolejny potomek kolejnego fabrykanta wygłosi wykład o swoim antenacie, jest niezwykłe i godne chwalenia pod niebiosa. Bo zwyczajnie rzadko się zdarza, w skali zresztą całego kraju, aby takie kontakty byłych mieszkańców trwały, i aby ich potomkowie po latach wspominali ich w publicznych instytucjach. Bo raczej zapomina się o tych ludziach, albo niechętnie pamięta, bo przecież cały czas pokutuje dziwaczne przekonanie, że być może Niemcy zechcą tu wrócić i coś tam zabrać.
Trzeba i należy pamiętać, że takie modelowe kontakty budowane były od wielu lat. Zaczęły się w latach 70. ubiegłego wieku dzięki Hansowi Beske, który dołożył wielu starań, aby jednak wrócić do rodzinnego miasta, choć klimat wcale nie był sprzyjający. Potem zmienił się system i kontakty stały się możliwe i ówczesne władze wykorzystały tę szansę. Zapraszały ziomków do udziału w miejskich uroczystościach, dość przypomnieć odsłonięcie Pauckschmarie, fontanny kobiety z wiadrami, wspólnym polsko-niemieckim wysiłkiem odtworzonej pieczołowicie przez gorzowską rzeźbiarkę Zofię Bilinską. Dość przypomnieć Dni Pamięci i Pojednania obchodzone każdego 30 stycznia, dość wspomnieć kontakty na płaszczyźnie kultury czy nawet na płaszczyznach prywatnych. No marzenie taka sytuacja. I nam się to tu w mieście nad trzema rzekami zwyczajnie udało.
No bo dziś wykład o Hermannie Pauckschu, twórcy fabrykanckiej potęgi, budowniczym Zawarciańskiego Zameczku, czyli siedzibie Grodzkiego Domu Kultury, o który pieczołowicie należy zadbać i mam nadzieję, że to się stanie, ale też twórcy opieki socjalnej, którą w niebywały, jak na tamte czasy otoczył swoich ludzi właśnie ten światły i głęboko mądry pracodawca.
A przecież kontakty biblioteki z wnukami byłych fabrykantów to nie jeden ślad. Takie uskutecznia też Muzeum Lubuskie. Bo przecież utrzymuje przyjazne związki z panią Carlą Mueller, wnuczką Gustwa Schroedera, budowniczego siedziby muzeum, też gorzowskiego fabrykanta. Pani Carla jest na co dzień w muzeum. I za każdym razem powtarza, że to szczęście widzieć rodzinny dom tak zadbanym. Dzięki potomkom Schroedera muzeum wzbogaciło się i wzbogaca o cenne przedmioty, bo związane z rodziną fundatora. W tym mój ulubiony obiekt, cudnej urody zestaw śniadaniowy, który można podziwiać na parterze budynku, a który ja planowałam jakiś czas temu zwyczajnie ukraść, ale durny pomysł wywietrzał mi z głowy – żart naturalnie, ale ile razy w muzeum jestem, to idę sobie pogapić się przepiękny porcelanowy komplecik.
A warto tu powiedzieć, że podobnych kontaktów z byłymi mieszkańcami nie ma Szczecin, gdzie ciągle niewygodnie jest mówić o niemieckich korzeniach miasta, o czym za każdym razem mówią goście z tego miasta zaprzyjaźnieni z gorzowskim placówkami kulturalnymi i badawczymi. Dość wspomnieć, że jeszcze rok temu w Winnym Grodzie obchodzono Dzień Powrotu do Macierzy, i ja zawsze przy takich okazjach się zastanawiałam, kto i jaki powrót do jakiej Macierzy obchodzi. Bo ze zwykłej logiki mi wychodziło i nadal wychodzi (choć akurat z tej dziedziny mózgowej aktywności to ja raczej marna jestem), że to Niemcy powinni takie święto obchodzić, a nie osiedleńcy, którzy po II wojnie zamieszkali w Grünebergu. Taki paradoks.
Co więcej, po latach udało się wiele wspólnych pamiątkowych kamieni i pomników ustawić na cmentarzach mniejszych miejscowości w okolicy miasta na siedmiu wzgórzach ustawić. A co wcale łatwe nie było, bo w mniejszych dziurkach opór społecznej materii był znacznie większy niż w mieście wielkim i pięknym, jak do znudzenia powtarza mi przemiła znajoma w nadziei, że ja też w ten miraż uwierzę. Choć teraz może i ono się stanie piękne, jak je nowa władza dość poważnie wysprząta.
No jednym słowem dobrze i normalnie się dzieje, bo tylko w taki sposób można uporać się z ogromem win i żalów po obu stronach, jednak z akcentem przewagi win po tej drugiej stronie, niestety.
No w każdym razie dziś o 17.00 wykład połączony z wystawą prezentującą drzewo genealogiczne rodziny Pauckschów oraz materiały dokumentujące działalność zakładów budowy maszyn „H. Paucksch - Landsberg a.W.” ze zbiorów autora, jak i również Roberta Piotrowskiego, znanego gorzowskiego historyka i gorzovianisty.
No i innego kątka. Jeszcze wyborczego. A jednak miasto nie może wyjść z szoku wyborczego, a raczej wyniku tychże wyborów. Bo uzyskanie przez nowego szeryfa wyniku ponad 60 procent to sukces niebywały zarówno jego, ale przede wszystkim ludzi, jacy obok niego stanęli i poświęcili mnóstwo czasu, energii, ale chyba i własnych pieniędzy, aby zwycięstwo było. Ale chyba i oni się nie spodziewali takiego zmasowanego opowiedzenia się po jego stronie. Bo wiem, że liczyli na drugą turę. A tu taka siurpryza. Bardzo serdecznie gratuluję. Ale z drugiej strony muszę i chcę dodać, że ustępujący szeryf na trwale zapisał się w dziejach miasta, bo to przez lata jego wizja i jego śmiałe, często mocno krytykowane pomysły i ich realizacja jednak podniosły miasto na siedmiu wzgórzach o kilka stopni w rozwoju cywilizacyjnym i o tym zwyczajnie nie można zapomnieć. Bo jeśli się tak stanie, będzie to niegodziwością i zwyczajną małostkowością. Nie jestem i nigdy nie byłam człowiekiem byłego szeryfa, ale myślę, że o pewnych dobrych, jak i złych rzeczach trzeba pamiętać i tylko tyle.
P.S. A już za jakiś czas w FG zagra skrzypaczka Ada Witczyk, dziewczyna z miasta na siedmiu wzgórzach, która studiuje w londyńskim Royal College of Music, szkołe marzeń wielu, bardzo wielu skrzypków. W muzyczny świat skrzypiec wprowadzał ją prof. Joachim Wróbel ze szkoły przy Chrobrego, a teraz puchnąć musi z dumy, że jego uczennica tak daleko zaszła. Ale o tym za jakiś czas osobny tekst będzie. A skrzydlate już szczebioczą – Jak myślisz, że sama pójdziesz na koncert, to zapomnij, my też idziemy. Już się zresztą zaczęły przygotowania, co oznacza prasowanie ogonów i polerowanie dziobów. A nich to wszystkie Bogi świata, no zwyczajnie strach się bać.
Jakoś ten czas tak zaiwania, że znów kolejne święta, czyli wolny czas, znów można się gdzieś wybrać, co ja oczywiście uczynię.