Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Marii, Marzeny, Ryszarda , 26 kwietnia 2024

Małpki nam się rozprzestrzeniają

2014-12-22, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Mamy już kilka w mieście, w tym jedną  w miejscu dawnego Empiku. A teraz powstaje kolejna, za rogiem, a właściwie dwoma, od mojego domu. No i to nie jest całkiem fajna informacja.

Małpka się instaluje na Nowym Mieście, są już regały i trochę towaru. Znaczy, że za chwileńkę niewielką kolejna sieciówka ruszy. No i kolejna już sieciówka podetnie okoliczne malutkie sklepiki prowadzone głównie siłami rodzinnymi. Zresztą po prawdzie tych rodzinnych, małych jest coraz mniej, bo zwyczajnie nie wytrzymują natłoku Żabek, Biedronek i innych. Pamiętam, jak się tylko sprowadziłam na Nowe Miasto, to miałam pod domem, za jednym rogiem, taki rodzinny sklepik. Fajni ludzie go prowadzili, jak i drugi nieopodal także. Może wszystkiego tam nie było, ale za to ludzie, klimat był. No i jedzenie też było dobrej jakości. Ale potem zaczęły się czasy marketów i sieciówek w mieście. Mili ludzie zamknęli sklepiki. W jednym z nich ruszył nowy, taki z bibelotami oraz innymi dziwnymi nieprzydasiami, po jakie lecimy, kiedy znajomi mają urodziny, imieniny czy cokolwiek, a my szukamy czegoś niebanalnego, ale i niekoniecznie drogiego. Wtedy takie sklepiki są ratunkiem.

A skoro przy prezentach jestem, to chyba sobie sama prezent na ten nowy, dla mnie nieodgadniony 2015 rok, sprawię. Choć po prawdzie nie wiem, skąd na niego grosz wezmę, bo idą takie zmiany, że chyba nawet tego grosza brakować będzie. Ale niech tam, pomyślę, skąd wziąć 200 zł na piszczałkę. A chodzi o bardzo konkretną piszczałkę, bo do organów w kościele  św. Trójcy w Gdańsku. Tam grupka zapaleńców, ale i ojcowie franciszkanie, do których kościół należy, remontują, a właściwie do życia przywracają piękne, intrygująco usytuowane i o wybitnie interesującej historii barokowe organy. Udało się już odtworzyć manuał zwany Rückpositiv i trwa odtwarzanie pozostałych. No i ojcowie wskrzesiciele wpadli na znakomity pomysł. Otóż szukają donatorów, którzy kupią – zapłacą cegiełkę na jedną piszczałkę. Koszt od 200 zł do 30 tys. zł za jedną. Ale darczyńca ma tę pewność, że punca z jego nazwiskiem znajdzie się przy piszczałce. Odtworzyć trzeba, bagatela, blisko 3 tys. piszczałek. A mnie zwyczajnie się podoba, że każdy z nas może się dołożyć do ratowania przepięknego instrumentu. I nawet nie o puncę z nazwiskiem moim chodzi. Tak się bowiem składa, że lubię instrumenty muzyczne, trochę o nich czytam, słucham ich i oglądam. Stąd zainteresowanie gdańskim , bo nie oliwskimi organami.

I teraz podpowiedź, ale lekko z innego kątka, ale też muzycznego. Jak już będziecie w Poznaniu i będziecie mieli chwileńkę, momencik, to wybierzcie się do jedynego w naszym, niekoniecznie cudnym, kraju do Muzeum Instrumentów Muzycznych. Wszak po prawdzie to ruletka jest, bo nigdy nie wiadomo, czy będzie otwarte, no i trzeba się nastawić na to, że PANI z obsługi będzie się snuć za jedynym zwiedzającym, który raczej nie z zachyleniem sobie czegoś na pamiątkę będzie walczył, bo musi dać sobie radę z kapciami, tak, tak, kapciami. I jak zwiedzający będzie szedł na pięterko, to musi na wąskich stopniach uważać. A dlaczego warto się tam wybrać? No choćby i po to, aby zobaczyć skrzypce Tomasza Panufnika, ojca Andrzeja, wielkiego polskiego kompozytora, którego rok jubileuszowy, w stulecie jego urodzin się kończy. Otóż w poznańskim muzeum można bowiem zobaczyć cymes absolutny, rzecz osobliwą i jedyną. Właśnie te skrzypce Tomasza Panufnika, skrzypce Polonia z głową kobiety zamiast zwyczajowego ślimaka. Owszem, są i tam skrzypce wielkiego Stradivariego oraz z pracowni lutniczych rodzin Amati i Guarnieri, ale one są bardzo znane, bardzo cenione i wręcz pożądane bardzo mocno przez muzyków, a te Panufnika nie. Co dziwne, bo nie potrafił na nich zagrać sir Yehuda Menuhin (źródło tej wiedzy – lady Camilla Panufnik, gość Filharmonii Gorzowskiej, gość wybitny i widowiskowo zignorowany, mimo zapowiedzi, przez włodarzy miasta). I nie ma ich także, dla przykładu, we wspaniałym Muzeum Instrumentów Muzycznych w Stuttgarcie, gdzie można zobaczyć instrument, a jak bogi zdarzą, to i go dotknąć, na którym grywał sam wielki Wolfgang Amadeusz Mozart. I co ważne, jak się po tej części muzeum stuttgarckiego chodzi, to żadna PANI za zwiedzającym się nie snuje, bo i po co. Pilnują natomiast bardzo kolekcji instrumentów najstarszych. Rzeczywiście rzadkich. Ale też nieprzesadnie, bo po tej części muzeum oprowadza ich człowiek i mówi po angielsku, więc nie ma problemu. A z tym instrumentem Mozarta to jest tak, że karteczka przy nim jest, która mówi, iż właśnie tych klawiszy ręce genialnego muzyka dotykały. No i niech tak zostanie. Ja na nich zagrałam, ale wie o tym pewien doktor, no i ja. A teraz i wy. I tylko tytułem wyjaśnienia, nikt na mnie nie nakrzyczał, choć dźwięk się rozniósł. Ale już nie będę niczego, a zwłaszcza instrumentów zabytkowych dotykać.

A teraz będzie znów o miejskich sprawach. Otóż ze zdumieniem odkryłam wielką dziurę miejską w ulicy Cichońskiego. A z jeszcze większym to, że dziura przez cały weekend czekała na remont. A ponoć w Europie jesteśmy. I właśnie ta dziura jest dla mnie kardynalnym przykładem, że jednak bardziej może coś koło Europy, aniżeli w niej jednak. Bo dla przykładu w takich Niemczech byłoby to nie do pomyślenia. Tam, jakby się coś takiego wydarzyło, to za 30 sekund byłaby ekipa do remontu, naprawy, a z nimi miejski urzędnik odpowiedzialny za drogi w mieście, który modliłby się do wszystkich swoich znajomych a nawet nieznajomych bogów, aby dziursko zostało załatane i w miarę szybko rzeczywistość znów była nieinwazyjna dla mieszkańców. U nas, jak widać, nie. I żadni prominentni urzędnicy na unijnych funkcjach nie zmienią stanu rzeczy. Jeśli u nas  dziura w drodze staje się ważną i dużą sprawą, to od Europy jednak dzieli nas naprawdę dużo.

No i znów o kulturze będzie. Ale tym razem o tej z Winnego Grodu. Bo dla mnie informacją dnia była ta, że Mate nagrywa płytę i za chwileńkę niewielką będzie ją można kupić. Mate słyszałam pierwszy raz w mieście Bachusa, potem u nas na Reggae nad Wartą (Kiero, dzięki za takie układanie Reggae). No i teraz czekam. Na płytę czekam.

P.S. Nadeszły święta. Widać to choćby i po tym, że afisz pusty. Ale co się dziwić, wszak zarówno artyści, jak i animatorzy muszą mieć czas na lepienie pierogów (Ja u rodziców wczoraj sama ulepiłam coś około 40 ruskich i coś około 80 z kapustą i grzybami. Tych ostatnich nienawidzę lepić, choć ogromnie lubię je jeść, zwłaszcza z sosem grzybowym. Więc ulepiłam. Pokonałam smoka. Makabra).

P.S. 2. Tęsknię do Azji. Byłam co prawda tylko w jej tej części, która mówi o sobie, że Europą jest. Ale i tam dane mnie było poznać trochę tych barwnych klimatów wielkiego kontynentu. Bardzo dokładnie rozumiem Agę i paru innych znajomych, którzy tam wracają. I jak mnie wszystko ostatecznie zbrzydnie, to wezmę plecak, paszport, śpiwór i tam pojadę, do Armenii, Azerbejdżanu, Mongolii, Tybetu. Tęsknię do Azji.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x