Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Marii, Marzeny, Ryszarda , 26 kwietnia 2024

O ważnej dacie będzie

2015-01-27, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Dziś przypada 70. rocznica wyzwolenia obozu śmierci Auschwitz-Birkenau przez Armię Czerwoną. To, co żołnierze tam, na tej przeklętej ziemi zobaczyli, prześladowało ich do końca życia. Zapalmy lampki pamięci, zapalmy w domach, na cmentarzach, koło kirkutów. Zapalmy, bo tak chyba trzeba.

Nigdy tam nie byłam. Los oszczędził mi obowiązkowej szkolnej wycieczki do Krakowa z wizytą w Oświęcimiu, czyli tak naprawdę w obozie zagłady, fabryce śmierci Auschwitz-Birkenau. Dość się naczytałam obozowej literatury, żeby wiedzieć, że tam nie, tam nie chcę jechać. A żeby nie być gołosłowną, przytoczę choćby książki Seweryny Szmaglewskiej, Zofii Posmysz, Zofii Nałkowskiej, Stanisława Pigonia, Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, Józefa Czapskiego, Tadeusza Borowskiego, Eugenii Ginzburg, Aleksandra Sołżenicyna, Beaty Obertyńskiej, Warłama Szałomowa, Adolfa Rudnickiego, Krystyny Żywulskiej. Oczywiście o różnych fabrykach śmierci to jest, ale zawsze do jednego się sprowadza.

Naoglądałam się też różnych filmów, często fabularyzowanych dokumentów, ale i samych dokumentów, żeby nigdy tam nie jechać. Do żadnego obozu, w istocie fabryki śmierci. Los sprawił, że z oddali widziałam kamienny monument obozu na Majdanku w Lublinie. I los sprawił, że byłam w Sachsenhausen w Oranienburgu, choć tam po obozie niewiele zostało i nawet to miejsce mocno nie straszy, ale jednak czułam się okropnie. Tam paliłam zniczka, w Sachsen, na pamięć mego wujka Tadeusza, który przeszedł przez ten obóz, był też w Buchenwaldzie. I nigdy, przenigdy nie chciał o tym opowiadać.

Mam w domu książkę-dokument o więźniach Auschwitz i do końca życia nie zapomnę, jak jedna z moich ciotek sięgnęła kiedyś po to opasłe tomiszcze. Zaczęła je przeglądać i nagle się rozpłakała. Bo w wykazie więźniów, którzy poszli do gazu, znalazła kuzyna. Swojego, czyli moją rodzinę. Wstrząsający to widok był. Dorosła kobieta, która pamięta wojnę, płakała nad otwartą książką. A ja wówczas, miałam coś około 25 lat, w myśli się przeklinałam, że taki opresyjny tom stał na półce. Ale też dowiedziałam się kolejnej prawdy o mojej rodzinie.

Dlatego zawsze 27 stycznia kolejnego roku dziękuję Bogu, że nie byłam tam nigdy. W Auschwitz. I nigdy świadomie tam nie pojadę. I nic, żadne argumenty mnie nie skłonią, aby tam pojechać. Bo wiem, że nie dałabym rady. I mam kilku znajomych, tu w mieście nad trzema rzekami, zaprawionych w bojach regionalistów, badaczy naszego tutaj, którzy mówią tak samo, nigdy tam. To dla przykładu Andrzej oraz Krystyna i kilku innych. Nigdy tam, nigdy z własnej woli. A jako że jesteśmy już dorośli, to mamy tę pewność, że nigdy tam, na tę spaloną do korzeni ziemię nie.

I dla porządku domu. Obóz Auschwitz-Birkenau wyzwolili żołnierze Armii Czerwonej 59 i 60 Armii 1 Frontu Ukraińskiego, a bezpośrednio 454 Pułk Strzelecki z 100 Lwowskiej Dywizji Strzeleckiej, którą dowodził generał-major Fiodor Krasawin. Inna rzecz, że w tej formacji byli żołnierze różnej narodowości, bo Rosjanie, Ukraińcy, Białorusini, Polacy, Gruzini, ktokolwiek. Wtedy nacja się nie liczyła, tylko siła, która pokona gadzie państwo pod dyktatem obłąkanego diabła w ludzkiej skórze, któremu odmawiam prawa nazywania go człowiekiem. I nie wolno dla politycznych celów wygrywać nazwy frontu. Nie godzi się. Bo choć dziś Rosji nie lubi nikt, kto myśli o wolności i prawdzie, podłością wielką by było zapomnieć, że jednak to Rosja, ta wielobarwna i wielonarodowa kraina złożyła największą daninę krwi w tej wojnie.

I wracam do 27 stycznia 1945 roku. Jak rosyjscy żołnierze weszli do cichego, zmrożonego styczniowym chłodem obozu, zobaczyli piekło. Bo tak wygląda piekło. Tysiące ludzkich szkieletów, ciągle żywych z wielkimi, gorejącymi oczyma, żywe trupy. Ale jednak na tyle żywe, że chcące żyć dalej. Wielu czerwonoarmiejskich bojców, zaprawionych w walkach i uodpornionych na piekło wojny, nie dało rady piekłu tego straszliwego miejsca. Tych gorejących oczu ludzkich szkieletów, co potem stali się ludźmi. Nie spodziewali się, nikt ich nie uprzedził, co zobaczą. Po pierwszym szoku przyszedł następny, a potem następny. I ci zwykli żołnierze, krok po kroku odkrywali coraz straszniejszą prawdę, prawdę o maszynie do zabijania ludzi, których jedyną winą była nacja, religia, rasa, jakkolwiek okropnie to brzmi. Odkrywali komando-szpital i jego wynaturzone eksperymenty medyczne Josefa Mengele, bo nazwać go lekarzem, to urąganie temu zawodowi. Odkrywali Zigeunerlager, miejsce, w którym bez pardonu mordowano Cyganów, bardzo wielu, którzy mają prawo do mówienia o własnym Holokauście, tak zresztą jak i my Naród Wybrany.  Odkrywali krematoria, gdzie palono ludzi. Odkrywali koszmar, jaki trudno, a właściwie nie można sobie było wyobrazić.

Nigdy tam nie pojadę. Nigdy. Ale pamiętać będę. To dziś wypada 70. rocznica uwolnienia Auschwitz-Birkenau. Symboliczna data dla wszystkich obozów śmierci. Bo dziś obchodzi się Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Obozów Koncentracyjnych.

My w Gorzowie mamy też takie miejsce. Na szczęście nie obozu, gdzie mordowano ludzi za nic, bo religia, przekonania, kolor skóry czy cokolwiek innego, nie jest powodem do opresji, o mordowaniu ludzi nie mówiąc. Mam na myśli pomnik więźniów obozu Ravensbrück, którzy tu dotarli po wyzwoleniu, ale tu umarli, bo straszliwe warunki sprawiły, że jednak nie przeżyli. Dziś o pomnik troszczy się pani Zofia Nowakowska, była dyrektor muzeum, dziś prowadząca Klub Pioniera. Czasami ją pytam, po co to robi. Zawsze mi odpowiada, że jak nie ona, to kto. Prawda, jak nie pani Zofia, to kto. Następców nie widać.

Dlatego też dziś pojadę na kirkut. Zapalę przed bramą zniczka, potem pojadę na cmentarz wojenny przy Walczaka i też zapalę zniczka, a na koniec pójdę na Warszawską i też na Cmentarzu Świętokrzyskim zapalę kolejnego zniczka. W tych wszystkich miejscach na pamięć mego narodu zamordowanego, ale i na pamięć tych, którzy walczyli z gadzim państwem a w końcu tych, którzy przez obóz przeszli i nie pokonało ich gadzie państwo, ale reperkusje po obozie. Bo tak trzeba. Tak trzeba.

Wczoraj ze ściśniętymi szczękami oglądałam, po raz kolejny zresztą, film „Ostateczne rozwiązanie”, czyli o tym, jak sługusy opętanego diabła w ludzkiej skórze w pięknych mundurach w ślicznej willi nad Wannsee w Berlinie 20 stycznia 1942 roku opracowywali właśnie to ostateczne rozwiązanie, czyli wymordowanie Żydów. Na zimno i bez jakiejkolwiek empatii wobec drugiego człowieka, bo przecież Żydzi według nich ludźmi nie byli. Przewodził im Reinhard Heidrich. Protokołował Adolf Eichmann. To ta swołocz, którą namierzył wiele lat po wojnie w Argentynie Mosad i przeprowadził koronkową akcję uprowadzenia gada do Izraela 22 maja 1960 roku. Gad siedział w więzieniu niedaleko Hajfy, przepięknego dziś miasta w Izraelu, zagłębia hi-tech tego kraju. Gad miał szczęście, miał proces, oficjalny, zaczął się on 11 kwietnia 1961 r. Skazano go na śmierć. Oskarżony apelował. Ostatecznie 31 maja 1962 roku prezydent Izraela Icchak Ben Cewi odmówił ułaskawienia. Wyrok wykonano nocą z 31 maja na 1 czerwca 1962 r. Ciało spalono, a prochy rozsypano na międzynarodowych wodach, żeby miejsc kultu nie tworzyć, bo jakieś oszołomy nadal w gadzie państwo i gadziego przywódcę wierzą. Nie rozumiem. Niedouczeni jacyś. Szkoda mnie tych ludzi.

A wielka dama współczesnej filozofii i historii, Hannah Arendt, świadek tamtych wydarzeń, napisała przełomową książkę „Eichmann w Jerozolimie: rzecz o banalności zła”. Trzeba ją czytać. Trudna lektura, bo przyprawia o ciarki. Bo stawia też pytanie o granice człowieczeństwa zarówno państw, jak i nas samych.

Przepraszam, że tak dużo i długo o tej dacie. Ale nic dziś nie wydaje mnie się ważniejsze. Bo pamiętać trzeba bestialstwo i łatwość, z jaką przychodzi innym mordować innych, nas, naszych sąsiadów, innych. I to jest mój mały głos, aby to bestialstwo się nie powtórzyło. A bestialstwo dzieje się znów, niestety, na Ukrainie. W świetle prawa europejskiego i z europejskim politykami. Powtórzę, boję się tego, co znów w Europie rozpalił pewien człowiek. I nikt, jak w latach 30. w Niemczech, nie ma teraz pomysłu, aby zagasić ten pożar, zanim znów ten pożar pochłonie nas wszystkich.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x