Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Bony, Horacji, Jerzego , 24 kwietnia 2024

Taki sobie przegląd prasy

2015-01-29, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Choć czytanie generalnie nie jest w modzie, to ja jednak starej daty jestem i czytam. Od zawsze „Politykę”, czasami „Newsweeka”. Inne gazety też…

O „Polityce” i o tym, co tam wyczytałam za chwilkę będzie. Teraz pora na „Newsweeka”, bo tam dużo więcej o mieście na siedmiu wzgórzach, a właściwie o pewnym prominentnym mieszkańcu miasta. O byłego premiera Kazimierza Marcinkiewicza chodzi. Oczywiście tą razą do pisma przyciągnęła mnie okładka. Bo na okładce tygodnika podobizna Kaza, jak o byłym premierze Kazimierzu Marcinkiewiczu mówią jego znajomi. I tytuł – wielkie białe i czerwone litery krzyczą „Żegnaj Isabel witaj polityko”. A jako że ja śledzę, co i jak o mieście nad trzema rzekami piszą, więc dawaj, prawie 6 zł wyłożyłam i przeczytałam. No i dowiedziałam się tego, co sama wiedziałam wcześniej, oraz paru nowych kwestii też. Te pozytywne są takie, że były premier podczas największej zadymy swego życia jednak nie stracił kontaktu z własnymi dziećmi. To kardynalna kwestia, która tylko bardzo dobrze o nim świadczy. Znaczy bowiem jedno, że nie zgłupiał ze szczętem pod wpływem nowej, już chyba byłej żony. Ale było też dużo więcej dziwnych informacji. Dla mnie kardynalną jest ta, że jednak zdawał sobie sprawę z tego, że nowa wybranka życia jest, oględnie mówiąc, osobą bez kindersztuby. To moje określenie, nie jego. Bo jak pokazał autor tekstu Wojciech Staszewski, niegdyś dziennikarz „GW”, były premier widział prostackie zachowania swojej jeszcze obecnej żony. Widział jej brak ogłady, małostkowość, rymopisarstwo, uwieszenie się na jego popularności, parciu na szkło, to jednak się z nią związał. Widział to wszystko, a jednak. No bywa. Szkoda tylko, że przy okazji zmarnował to wszystko, co osiągnął.

Pamiętam nieszczęsny wywiad z parą w TVN24, gdzie Isabel zachowywała się cokolwiek dziwnie, a były premier patrzyła na nią tak, jak patrzy się na królewskie regalia. Pamiętam, jak w telewizji oglądałam moment wręczenia panu Kazimierzowi Marcinkiewiczowi Legii Honorowej w polskiej ambasadzie Francji i ze zdumieniem patrzyłam na nową małżonkę ubraną nie jak do figury, czyli w stroju formalnym, a noszącą jakiś głupawy topik z odkrytymi ramionami. Szok. Bo jak mąż odbiera najwyższe odznaczenie Francji, to jednak kindersztuba i etykieta wymaga skromnego stroju, w czerni lub szarościach, jakkolwiek. A tu taka siurpryza. No wstyd był na Polskę i Francję.

Zresztą podobna siurpryza, jak z panią premierową Millerową, która na oficjalne spotkanie premierostwa Polski z japońską parą cesarską ubrała się w koktajlową białą suknię z różowymi napisami. No nie, ten wstyd był jednak większy. Bo jednak i ranga wydarzenia była większa. Jakkolwiek, i w przypadku pana Millera oraz jego żony w kontakcie z cesarzem Japonii, tak w przypadku Legii Honorowej dla pana Kazimierza Marcinkiewicza czułam się zażenowana, a bardzo, bardzo nie lubię się tak czuć. Ktoś może powiedzieć, ależ Renatko, przecież ciebie osobiście te sytuacje nie dotyczą.

Otóż dotyczą mnie osobiście i to bardzo. Bo te wydarzenia były publiczne, na styku z wielkimi mocarstwami, a państwo Miller i państwo Marcinkiewicz byli w nich reprezentantami państwa, w którym mieszkam, więc i mnie. A ja bardzo mocno nie chcę, aby cesarz Japonii, ale i władze Francji myśleli, że w tym kraju ważni ludzie mają za żony prostaczki, które nie potrafią się w określonych sytuacjach zachować. Bo one są znakiem nas, Polek. Były prostym sygnałem, że w określonych formalnych sytuacjach nie potrafimy się należycie i zgodnie z etykietą zachować. Bo ubieramy się w cudaczne stroje, które są znakiem lekceważenia wydarzenia, znakiem braku wszystkiego. No i są też przesłaniem, że w tym kraju mieszkają prostacy. To mnie żenuje.

No i wracając do tekstu w „N” o premierze Kazimierzu Marcinkiewiczu, konkluzja jest taka. Szkoda mi pana premiera, bo mam go za mądrego. Szkoda tej pralni, jaką sobie sam urządził. Pora wracać do normalnego życia. I tego panu Macinkiewiczowi życzę. I trzymam kciuki, że się uda. Bo głupi nie jest, nigdy nie był. Byli współpracownicy mówią o nim w samych superlatywach. A pobłądzić każdy może. Ba, każdy ma taki epizod w życiu, że się go wstydzi. Bo nie ma nieomylnych. Myślę, że ta przykra przygoda jednak czegoś pana premiera nauczy i za czas jakiś znów będzie w politycznej szpicy, byle nie z PiS, bo szkoda energii na partię, która tylko jątrzy. Trzymam kciuki.

No i czas przyszedł na „Politykę”. I teraz powinno zaboleć kilka osób. Bo mnie od kilku lat boli. Otóż od jakiegoś czasu, dokładnie od siedmiu lat, mój guru Piotr Sarzyński z „Polityki” właśnie, ogłasza swój autorski ranking najlepszych galerii wystawienniczych w Polsce. I od pierwszego notowania w jego rankingu nieodmiennie pojawia się BWA w Zielonej Górze prowadzone przez Wojciecha Kozłowskiego. W tym roku na pierwszym miejscu jest Zachęta, cóż trudno się dziwić. Ale na miejscu 12 jest kategoria „Bracia mniejsi”, czyli galerie miejskie w Bielsku-Białej, Opolu, Tarnowie i Zielonej Górze. I jak pisze guru: „Mądrze balansują między serwitutami na rzecz lokalnego środowiska a przedsięwzięciami ponadregionalnymi, między schlebianiem gustom a ich kształtowaniem. Organizują własne festiwale i konkursy, przekonują znanych artystów, by do nich zawitali, miewają ciekawe pomysły na wystawy tematyczne. Porządna praca organiczna”. Wojtkowi Kozłowskiemu, którego znam i cenię, szczere gratulacje. Bywam zresztą czasami w Winnym Grodzie i wiem, jaką estymą się cieszy on sam i jego galeria, galeria utrzymywana przez miasto. Piotr Sarzyński nic nie musi. Nie musi pisać dobrych słów o miejscach innych niż Warszawa. A jednak dostrzega i promuje w swoim rankingu takie miejsca, jak zielonogórskie BWA. I to kolejny już raz. Widać dostrzega jasną i dokładnie przemyślaną linię programową, jaką Wojtek realizuje. I to w Winnym Grodzie, tym wrażym miejscem dla wielu gorzowian.

I teraz trochę uszczypliwości pod adresem naszym, lokalnym nadwarciańskim. Bo nasza galeria nie ma programu, nie ma linii. To chaos, rzucanie się od bandy do bandy. Trudne do ogarnięcia w jedną konsekwentną całość kolejne wystawy. To, że nie bywam na wernisażach sobotnich, nie znaczy, że nie oglądam. Bo oglądam i czasami ogarnia mnie zadumienie. Bo nie rozumiem. Tak, jak rozumiem linię programową Filharmonii, linię Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki, linię Muzeum im. Jana Dekerta, a nawet linię Małej Galerii GTF czy linię Kamienicy Artystycznej Lamus, bo one spójne są i przemyślane, tak linii Galerii BWA nie rozumiem. Bo jej chyba zwyczajnie nie ma. I raczej nie spodziewam się, że w najbliższym czasie mój guru Piotr Sarzyński zobaczy, ech tam, zobaczy, dojrzy tę galerię, poświęci odrobinę czasu i przeanalizuje to, co się tu dzieje.

Zresztą jak i w przypadku opisywania świata przez „P” raczej nie zawita do nas Ziemowit Szczerek, aby popatrzeć na miasto nad trzema rzekami. Raczej portret miasta w „P” się nie znajdzie. Bo miasto na tę chwilę poza Jazz Clubem, Filharmonią oraz żużlem raczej nie ma się czym chwalić. Ach, no jeszcze szlak figur metalowych, który od lat konsekwentnie buduje mecenas Jerzy Synowiec et consortes.

Smutna prawda, ale jednak taka. Tylko kilka instytucji i jeden mecenas robią coś, co można nazwać programem. Inne rzeczy, nawet te instytucjonalne to od bandy do bandy są. Szkoda.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x