Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Marka, Wiktoryny, Zenona , 29 marca 2024

I pokonał nas afrykański upał

2015-07-04, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

To epokowa decyzja. Nie będzie niedzielnej wycieczki Naszej Chaty. Prezes nasza odwołała, bo prognozy pogodowe są bardziej zatrważające, niż to, co można sobie wyobrazić. Zwłaszcza na naszej szerokości geograficznej.

Jakoś do tej pory dawaliśmy radę. Nie przestraszał nas śnieg, mróz, wiatr i gołoledź. Pokonał nas natomiast afrykański upał, jakiego dwa dni już mieliśmy, a następne dwa mają być jeszcze gorsze. Okazuje się jednak, że i wytrawny piechur musi czasami ugiąć się przed pogodą. No cóż, z warunkami zewnętrznymi się nie dyskutuje, tylko się do nich dostosowuje. Bo i po prawdzie na mróz czy śnieg, nawet na deszcz można się jakoś dostosować, ubrać stosownie, ale jak żar saharyjski leje się z nieba, to rzeczywiście lepiej siedzieć w zamkniętym domu z opuszczonymi roletami i moczyć nogi w misce z zimną wodą. Bo łażenie nawet po zacienionym lesie w takiej temperaturze może się okazać zabójcze dla każdego. Nawet dla wytrawnych piechurów, jakimi są trampy z Naszej Chaty. Dlatego odpuszczamy.

I trudno się z tym zgodzić, bo leżymy na 52 równoleżniku szerokości północnej, więc afrykańskich upałów nie powinno być, a są (dokładnie z minutami i sekundami w położeniu można sprawdzić w Internecie, ale generalnie na 52 równoleżniku). No cóż. Pogoda zwariowała i my się do niej musimy dostosować.

Coś okropnego się dzieje w przyrodzie. Zatraciły się nam naturalne pory roku z przedwiośniem i wczesną jesienią oraz przedzimiem. Mamy tylko lato i zimę, choć w przypadku tegorocznej, to jej też nie było. Chodziliśmy, my Nasza Chata, po podgorzowskich lasach i nawet tradycyjnych ognisk zimowych nie paliliśmy, bo jakoś tak nie było okazji. Może raz czy dwa w Marzęcinie, bo dzięki troskliwym rękom leśników kłodawskich właśnie w Marzęcinie, wsi, której nie ma, jest od niedawna stałe miejsce ogniskowe nawet z gotowymi z kijami do opiekania sobie kiełbasek na ogniu i drewnem. Jak kto oczywiście takowe kiełbaski lubi.

My zawsze po sobie zostawiamy klar, ale zdarzyło nam się nie raz i nie dwa, że trafialiśmy w piękne miejsce, a tam… No cóż. Bardak przeogromny. Jakoś tego pojąć nie potrafię. Skoro ktoś wybrał się w śliczne miejsce, a takich o rzut kamieniem i beretem od miasta na siedmiu wzgórzach nie brakuje, przywiózł ze sobą jedzenie i napoje, a potem zostawił śmieci, to znaczy, że nie jest on trampem ani łazikiem, a zwyczajnym śmieciarzem. I co gorsze, w tym procederze przodują wędkarze.

Dlatego zawsze ujście Kłodawki do Warty tuż koło Wildomu z reguły wygląda jak śmieciowisko. Bo wędkarze miejscy tam lubią łowić i zawsze, za każdym razem zostawiają po sobie… no właśnie, ów bardak. Okropne, ale prawdziwe.

Jakie to szczęście od Boga, że taki Jeż, znaczy jezioro Jeż należy do rzadziej odwiedzanych przez mafię z wędkami. Inna rzecz, że od przemiłego znajomego, co to wędkowaniem się para, wiem, że jeziorko, śliczne, słabo jednak zarybione jest. Może dlatego bałaganu powędkarskiego tam zwyczajnie nie ma. Nie ma też nad inną śliczną leśną kałużą, czyli jeziorkiem o wdzięcznej nazwie Jeziorko (tak, tak, Jeziorko się nazywa, na mapach jest jak wół, Jeziorko) koło jeziora Słowa obok jeziora Lipie w Długiem. Bo tam jak już kto dociera, żeby tego kija moczyć, to jednak własny chłam śmieciowy zabiera ze sobą. I takich zachowań się trzymajmy.

No cóż, pokonała nas pogoda.

A teraz z innego kątka będzie. Kto nie ma książki Roberta Piotrowskiego i Macieja J. Dudziaka o związkach miasta nad trzema rzekami i miasta ze śledziem na ratuszu i Rolandem oraz muzeum Heinricha von Kleista, czyli dla mniej biegłych w czytaniu tropów, między Gorzowem a Frankfurtem nad Odrą, a chce się o nich dowiedzieć, ma ostatnią okazję. Bo tylko jeszcze dziś obok Dzwonu Pokoju stać będzie wystawa sporządzona z wizerunków i słów dokumentujących te związki. Głównie z wiedzy Roberta. A silne one są. Bo i historyczne, ale i współcześnie również. Skoro ma być afrykański upał, to może warto się leciuteńko ubrać, wziąć parasolkę jako osłonę od palącego Słońca, butelkę wody i dawaj na plac Grunwaldzki. Po obejrzeniu, a warto, i przeczytaniu słowa, co jeszcze bardziej warto, można się ochłodzić w fontannie, co to lirę przypomina, albo w pobliskiej Kłodawce. Bo tam ona o rzut kamieniem i oka przepływa. Naprawdę warto, ponieważ rozszerzyć można swoją wiedzę, poznać miasto śledzia, Rolanda i dramaturga odrobinę inaczej. Bo jakoś tak mamy, że miasto owo kojarzy nam się głownie z zakupami. A przecież ma ono swoje piękne miejsca. No muszę zwyczajnie kiedyś o tym napisać.

A wracając do wystawy Roberta, zwyczajnie polecam. Jak zresztą i inne rzeczy, które Robert z Maciejem zrobili. Mam na myśli książki-albumy poświęcone miasteczkom i gminom wokół metropolii na siedmiu wzgórzach. Bo to naprawdę bardzo ciekawe rzeczy, zwłaszcza dla regionalistów, są. Więc jak kto naprawdę chce się czegoś ciekawego dowiedzieć, to powinien, mimo afrykańskiego upału, wybrać się pod Dzwon. Warto. Bo to ostatni dzień jest. Ostatnia szansa.

No i miało być jeszcze o plaży nad Wartą z palmami i piaskiem niewiadomo skąd, ale skoro jest afrykański upał, to pisać nie będę. Bo konia z rzędem i kropierzem, kto dotrwał do tego miejsca złośliwca mego.

No i jeszcze dygresyjka niewielka. Za konia i kropierz średniowiecznego i wczesno nowożytnego rycerza wieś można było całkiem sporą kupić. Więc skóra warta wyprawki jest.

P.S. Upał afrykański pokonał jednak mój drugi ulubiony klub, czyli Klub Regionalistów który miał się wybrać dziś śladami biskupów lubuskich. Wyjazd został odwołany w  ostatniej chwili i trudno się dziwić. Przez ten okropny afrykański  upał, przez który ja też generalnie siedziałam w zacienionych miejscach – własnym domu z opuszczonymi roletami.

Ale ja jednak, choć afrykański upał się ma dobrze, wyprawiam się do miasta niedźwiedzia i Bramy Brandenburskiej dzięki uprzejmości UTW, czyli Uniwersytetu Trzeciego Wieku i będę sobie w chłodku i spokoju się gapić na stare malarstwo. No i jak czas pozwoli, to na Szprewę też i na pomnik Fryderyka II Wielkiego Hohenzollerna, ukochanego mego władcy, o którym ostatnio mało było. A wspominam o nim nie bez kozery, bo wykładałam ostatnio przemiłemu znajomemu, że mnie faceci w ogólności, a w szczególności w mundurach, zwyczajnie nie interesują, poza jednym, który urodził się 303 lata temu, a zmarł 229 lat temu i któremu zwyczajowo na grobie kładzie się ziemniaki. A który po wielu perturbacjach w końcu spoczął tam, gdzie chciał. Czyli w Sanssouci w Poczdamie, w towarzystwie ukochanych psów. Całe życie chodził w mundurze, przemieszczał się z prędkością światła po ówczesnej, osiemnastowiecznej Europie, wywołał kilka wojen, w tym tę szczególną kartoflaną. Tak, tak, to Fryderyk II Wielki, zwany familiarnie, ale i z pogardą Starym Frycem. No cóż, fiś, to fiś. I raczej z fisiami trudno walczyć. Ja nie walczę, bo i po co. Kiedyś wam opowiem o niuchaczach kawowych, też w służbie Władcy, bo to przednia facecja jest. A przemiły znajomy, dobrze obznajomiony z moim fisiem, tylko się roześmiał i tyrady na rzecz chwały Władcy nie pozwolił kontynuować. No cóż, kilka razy klarowałam mu tę prawdę, jak ksiądz Magdzie, nie przymierzając. Bywa. Znajomi się przyzwyczaili. I czasem tak na mnie patrzą… i mówią, Renatko, tu Fryc był. A ja za każdym razem bardzo serio i ostro prostuję, wielki władca i znakomity król Fryderyk II Wielki Hohenzollern i tego się należy trzymać.

P.S. 2. Jaskółki domowe, rozpakowane z ogonów, bo jak wiadomo, afrykański upał jest, nawet nie szczebioczą, bo sił nie mają, tylko szepczą…. Ochwat, a ty nie afiszuj się tak z miłością do władcy, bo to nie uchodzi. Wszak rozbiory to on wymyślił. Prawda. I parę innych rzeczy też. Niekoniecznie dobrych dla nas Polaków. No cóż.

Powtórzę, fiś, to fiś.

A skrzydlate demonstracyjnie się odwróciły i gapią się w telepatrzydle włączonym na ich żądanie na Indy Jonesa, i ja się też do nich przyłączam, bo Indy Jones i jego ojciec Henry, to inne fisie są. Filmowe, i też bardzo mocne, jak te związane z Frycem…., ups, Fryderykiem II Wielkim Hohenzollernem, wielkim władcy, twórcy między innymi Ameryki nad Wartą. No cóż. Fiś, to fiś.

A co z wyprawy w upale afrykańskim wynikło, napiszę niebawem, jak i o niuchaczach kawowych władcy. Obiecuję.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x