Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Bony, Horacji, Jerzego , 24 kwietnia 2024

A jednak można widzieć, ile kto zarabia

2015-07-29, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Aż decyzji Samorządowego Kolegium Odwoławczego potrzeba było, aby magistrat upublicznił zarobki doradcy szeryfa. A wydawało się, że akurat ten szeryf stawia na jawność. Przynajmniej takie były zapowiedzi.

Nikt, absolutnie nikt nie lubi, kiedy mu się zagląda do kieszeni. Bo od pamiętnego roku ów, czyli 1989, kiedy skończyła się urawniłowka, kiedy każdy mógł wiedzieć, ile jego sąsiad zarabia, ile ma nagrody i dlaczego to nie ja, zarobki stały się sprawą prywatną i danymi drażliwymi. Oznacza to, że podanie ich bez zgody zainteresowanego może być przyczyną poważnych kłopotów tego, kto taką informację upublicznił.

Owszem zgoda, owszem tak. Ale z jednym wyjątkiem. Wyjątek ów dotyczy od pierwszych chwil przełomu demokratycznego sfery pieniędzy publicznych. Oznacza to jedno – jeśli ktoś pracuje w sferze, w której płacą mu z publicznego grosza, musi się liczyć z tym, że każdy obywatel kraju ma prawo zapytać, ile dostaje za swoją pracę. I nie ma znaczenia, czy jest szeryfem, doradcą szeryfa, dyrektorem wydziału, sekretarką, szatniarką czy sprzątaczką. Każdy publiczny grosz to pieniądze znaczone, znaczy każdy ma prawo prześledzić jego obrót oraz wydatkowanie.

To ciężka do przyjęcia prawda, bo zarobki w samorządach są niezłe. Ale cóż, skoro się w sferze publicznej pracuje, to trzeba być na to gotowym. Stąd niezrozumiały był opór magistratu w kwestii wynagrodzenia doradcy. No i w końcu dość wody w rzekach trzech upłynęło, samo SKO zajęło stanowisko i w końcu wiadomo, ile publicznego grosza, całkiem niezłego, idzie do kieszeni doradcy. Już wiadomo. Ale mnie nurtuje inna kwestia. Co za te pieniądze zostało wydatkowane? Jakie rady i w jakim zakresie zostały wyeksplikowane, i jak one się na polepszenie życia mego w tym akurat mieście przekładają? Moim zdaniem właśnie ta kwestia uciekła całkowicie spod oczek dziennikarzy i nie tylko.

Wszyscy skupili się na kieszeni, a jakoś nikt nie zapytał o meritum. Moim zdaniem właśnie tego meritum brak. A ja bardzo bym chciała wiedzieć, w czym i jak pan Adam Piechowicz doradził szeryfowi, żeby taką niezłą kasę zarobić. Ale ponieważ moje chcenie wiedzy zwykle rozbija się o mur ogólnych odpowiedzi udzielanych po wielu dniach i wielu przypominaniach w biurze prasowym, nie wyślę zapytania. Bo znów dostanę coś, co teoretycznie odpowiedzią jest, a de facto bredzeniem nowomową, bo znów ona świętuje sukces.

Tak więc już wiemy, ile zarabia pan doradca. Nie wiemy tylko konkretnie, za co. I raczej się chyba nie dowiemy. No cóż…

A teraz z innej mańki, przyjemniejszej bardzo. Pani Natalia Makuch zakończyła kolejną licytację na rzecz Karolinki, która walczy o życie. No i kolejny raz się okazało, że przebojem aukcji są Aniołki autorstwa Marka Piechockiego. Marek chętnie się w taki sposób dokłada do wielkiego dzieła ratowania malusiej córeczki pani Katarzyny Ślemp de Sanchez, skrzypaczki FG. Ale jest na tyle skromny, że nie lubi, jak się o tym pisze. No cóż, trudno, może mnie znielubi za te słowa, ale ja uważam, że właśnie o takich gestach pisać trzeba. Bo to dowód na niezwykłą solidarność nas wobec tych, którzy potrzebują pomocy. I Markowe Aniołki, Anioły po prawdzie, się do tego dzieła przyczyniają. (Mojej książki nikt niestety nie chciał, to takie westchnienie żalu, no cóż). Być może jeszcze się tak zdarzy, że kolejny Anioł na licytację na rzecz Karolinki przyleci. Będę informować, bo może ktoś chciałby mieć, a nie wie, że w taki sposób można. Można połączyć chęć posiadania rzeźbki i ochotę pomocy malusiej piękności.

I tak właśnie w wielkiej, niespodziewanie wielkiej akcji pomocy dokładają się wszyscy. Aż że powtórzę kolejny raz. Nigdy w mieście nad trzema rzekami nie było aż tak bardzo skutecznej akcji pomocy. Oczywiście nietaktem wielkim byłoby pominąć pana Piotra Borkowskiego oraz Krzysia Pijarowskiego, szefa Fundacji Asante, która robi lwią pracę – liczy i rozlicza pieniądze, każdy grosz i informuje o tym publicznie (to taka glosa do innych publicznych pieniędzy). Maestro Borkowski sprawił, że akcja ma taki zasięg.

No i z jeszcze jednego kątka, gwoli moich zainteresowań. W niedzielę w Pyrzanach odbyło się wielkie święto – 70. rocznica przesiedlenia się wsi Kozaki do Pyrzan właśnie. Była msza, był poczęstunek, były wspomnienia oraz występy artystyczne. Były w końcu pogaduchy na zasadzie – a wiesz, a pamiętasz, a ty córka, a ty wnuczka…

Moi przemili znajomi są stamtąd, między innymi Danuta i Bogusław. I dzięki nim wiem, że ta sentymentalna, ale szalenie ważna uroczystość się odbyła. Gratuluję bardzo, bardzo.

Tym bardziej, że w miasteczku w widłach Obry i Warty, gdzie w tym samym czasie osadził się cały Klewań z Matką Boską Klewańską Łaskami Słynącą, nikt nie pomyślał, aby taką datę uczcić. Szkoda. Pyrzany mniejsze, stale tam się wszyscy razem trzymają. S. większa, ale iluzorycznie większa. A jednak nie było nikogo, kto by chciał takie fajne rocznicowe święto uczynić. No cóż. Tylko dodam, Klewań to była długo domena książąt Czartoryskich. Ale chyba zabrakło lepiszcza, żeby wybudować wspólnotę. Lepiej się było pokłócić.

I jak zwykle miało być o czymś innym jeszcze, ale złośliwiec – jak prywatnie nazywam swoje felietony, zwyczajnie za długi się zrobił. Więc będzie przy innej okazji.

P.S. Już jutro, już jutro rusza Przystanek Woodstock. Właśnie zadzwonił miły znajomy i zapytał – słyszałaś, że znów jakiś straceniec wypadł z pociągu? W drodze na ten twój Woodstock. Słyszałam niestety. Dobrze, że straceniec życie zachował. Ale nikt i nic na to nie poradzi, że takie wypadki się zdarzają. Nikt bowiem nie ponosi winy za durne zachowania ludzi, którzy zachowują się tak, a nie inaczej. Cała charyzma Jurka Owsiaka nie wystarczy, aby trafić do każdego. Szkoda mnie gostka, mam nadzieję, że ta jego poturbowana głowa jednak ocaleje i wszystko będzie dobrze. Mam taką nadzieję.

P.S. 2. A w oczekiwaniu na Woodstock domowe ptaszki, bo obrażają się mocno na określenie ptaszory, zmusiły mnie, abyśmy razem obejrzeli film „Skazany na bluesa” Jana Kidawy-Błońskiego. Film o Ryśku Riedlu. Film, który mnie boli, bo ganiałam na każdy koncert Dżemu, podobnie jak i na Republiki. No i „Skazany” to jednak cały czas rana i ból po dobrym muzyku, tekściarzu, grafiku, którego zjadły narkotyki. No szlag. A może…, ech tam, może nie udaje się nigdy.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x