Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Marka, Wiktoryny, Zenona , 29 marca 2024

To była czarowna noc w Jazz Clubie

2015-11-23, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

41. Klucz do Kariery poszedł w ręce wokalistki, po raz pierwszy od lat zresztą. Ale tego wieczoru zdarzyło się coś więcej. Jazz fani udowodnili, że potrafią wspierać legendy i zrzucili się na rehabilitację właśnie legendy polskiego środowiska jazzowego, która miała i stale ma silne związki z miastem na siedmiu wzgórzach.

- Rencia, o 20.00 otwieramy puszkę, liczycie pieniądze i dajemy znak do Warszawy, ile nam się udało zebrać – usłyszałam na wejściu w sobotni wieczór od Prezesa Dziekańskiego. Co było robić, wzięłam plecak i poszłam na zaplecze Jazz Clubu, żeby te pieniądze policzyć. W godnym towarzystwie Marka Piechockiego i Doroty Frątczak, co było o tyle dobre, że gdybym ja tę kasę liczyć miała sama, to prawdopodobnie trwałoby to jeszcze do teraz. Bo jak powszechnie wiadomo, ja umiem liczyć tylko do dziesięciu. Jedenaście wymaga już kalkulatora. Policzyliśmy. Wynik przyprawił mnie o zawrót głowy, jak się okazało, nie tylko mnie.

Ale po kolei i w porządku chronologicznym. Otóż od lat wybitny fotograf Marek Karewicz cierpi na poważną chorobę. Poważne, bardzo poważne pieniądze są potrzebne na rehabilitację legendy. Dlatego polskie środowisko jazzowe w sobotnią noc w warszawskiej Stodole urządziło wielki koncert na jego rzecz. Oraz zaapelowało o wsparcie inne środowiska.

W Stodole zagrała cała polska czołówka. Wystąpili tam wszyscy, naprawdę wszyscy.

Na apel odpowiedziało też gorzowskie środowisko. Do zbiórki włączył się też Jazz Club i puszka od jakiegoś czasu wędrowała po różnych miejscach. Także w sobotnią noc Prezes kolędował i zbierał. Włączyli się w zbiórkę wszyscy – muzycy, fani, goście koncertowi finału 41 Klucza do Kariery, jednej z najważniejszych nagród w polskim młodym świecie jazzowym. Udało się zebrać 3105 zł. To imponujący wynik. W puszce oprócz polskich pieniędzy o wysokich nominałach było też 100 euro i 12 rubli. Prezes o wynikach zbiórki poinformował natychmiast wybitnego dziennikarza muzycznego Pawła Brodowskiego, naczelnego „Jazz Forum”, najważniejszego polskiego pisma poświęconego jazzowi. Paweł w króciutkim sms napisał Gromkie brawa! Ano gromkie po prawdzie.

Marek Karewicz, wybitny fotografik przez lata przyjeżdżał do miasta na siedmiu wzgórzach, prowadził koncerty Pomorskiej Jesieni Jazzowej, Klucze do Kariery, albo zwyczajnie tak sobie wpadał do klubu, bo lubił. Jego konferansjerka to był prawdziwy majstersztyk. Marek się uroczo mylił, zmieniał nazwiska zwłaszcza młodych wykonawców, o gwiazdach opowiadał anegdotki, rozbawiał publiczność. Czekało się na jego przyjazdy, czekało się na bon-moty, na lapsusy. Mnie za każdym razem dostawał się taki tekst: ‒ A mówiła ci mama, że papierochy szkodzą… A potem jeszcze kilka innych napomnień. Uwielbiałam spotkania z nim, jak zresztą z innymi muzykami, którzy zaglądali, albo stale zaglądają do Jazz.

Sam Marek o sobie mówi, że z wielkich tuzów jazzu to jedynie nie udało mu się sfotografować Louisa Armstronga Satchmo, ale za to pił wódkę z Rolling Stonesami. Ma na koncie wiele okładek płyt i kultowy album, zresztą jeden z wielu, z tuzami światowego jazzu. Kiedy zachorował, cały gorzowski światek jazz trzymał za niego kciuki. Był taki plan, aby sprowadzić go do miasta na siedmiu wzgórzach, ale nie wypalił.

Dlatego tym bardziej należy chwalić środowisko, że tak szczodrze wsparła dzieło pomocy temu kolorowemu ptakowi, który przez lata ubarwiał różne wydarzenia na naszej scenie.

GRATULUJĘ WSZYSTKIM, KTÓRZY SIĘ DO DZIEŁA WSPARCIA DOŁĄCZYLI! Okazało się, że potrafimy się dzielić, potrafimy współczuć, potrafimy wesprzeć potrzebujących. Potrafimy.

Ale tej czarownej nocy zdarzyła się też jeszcze jedna rzecz. 41. Klucz do Kariery, prestiżową i liczącą się w światku młodych jazzmanów wygrała… wokalistka. Ja nie pamiętam, kiedy ostatnio Klucz poszedł w ręce wokalisty. Trofeum wygrała Agata Rożankowska, dziś studentka bydgoskiej Akademii Muzycznej. Po zakończeniu rozgrywki mówiła mi, że jest zaskoczona i szczęśliwa, bo zdobyć akurat tę nagrodę to prestiż. Zwyczajnie Filary się mocno liczą i młodzi za właśnie prestiż sobie poczytują wygraną. Tylko się cieszyć, że tak jest. Bo jest i raczej trzeba zrobić wszystko, aby nadal tak było.

Ale to nie był tylko radosny dzień. Nagle piknął sms od przemiłego, który poinformował mnie o śmierci prof. Zofii Trojanowiczowej, wybitnej znawczyni romantyzmu, a szczególnie twórczości Cypriana Kamila Norwida. Prof. Trojanowiczowa to wybitny naukowiec, znakomity i prawy człowiek była. Chodziłam na jej wykłady, podobnie zresztą jak wielu polonistów gorzowskich, którzy studiowali polonistykę czy literaturę klasyczną na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Pogrzeb pani profesor jutro na cmentarzu Górczyńskim w Poznaniu. Zapamiętałam ją jako wybitną wykładowczynię. Co prawda romantyzm nie jest moją ulubioną epoką, ale wielkich nawet od tych niekoniecznie lubianych przedmiotów się pamięta.

Z poznańskiego uniwerku wyniosłam dozgonną miłość do pana prof. Alojzego Sajkowskiego, od lat nieżyjącego specjalisty od baroku (też nie bardzo moja bajka, ale prof. Sajkowski jak najbardziej moja), uwielbienie dla pani prof. Moniki Gruchmanowej, o której mówiliśmy z szacunkiem, że zaznaczę, bo to ważne, babcia Gruchmanowa, specjalistki od gwar i dialektów oraz od historii języka polskiego, u której zdawałam właśnie ten przedmiot, i zdałam na czwórkę, mocną czwórkę.

Podobnie zresztą szacunek mi został do dziś dla prof. Bogusława Bakuły, z którym miałam zajęcia z literatury najnowszej i on w czasach cenzury pożyczył mi wydaną poza cenzurą książkę Michaiła Bułhakowa „Mistrz i Małgorzata”. Estymą do dziś wielką darzę ówczesną dr, dziś prof. Ewę Kraskowską, która uczyła mnie teorii literatury i to na tyle skutecznie, że do dziś posługuję się jej metodą przy dekonstrukcji dzieła literackiego. To ona otworzyła mi oczy na nieskończenie ciekawe metody poznawania i rozumienia dzieła literackiego przy zastosowaniu metod z innych dziedzin nauki. Miałam u niej ćwiczenia. Egzamin zdałam z tego przedmiotu u prof. Jerzego Ziomka na cztery z plusem i do dziś nie wiem, jak to się stało. Dumna jestem. Zresztą fantastycznych ludzi tam poznanych jest zacznie więcej…

Ale to nie koniec złych informacji.

Wczoraj zmarła w Szczecinie Monika Szwaja, pisarka i dziennikarka. Miała prawie 66 lat. Poznałam ją dzięki temu, że regularnie bywała w naszej Filharmonii. Szczególną estymą darzyła maestrę Monikę Wolińską i regularnie bywała na koncertach prowadzonych przez maestrę. Co więcej, przywoziła ze Szczecina kolejnych melomanów, którzy do dziś u nas bywają. Choć była znaną pisarką, nigdy jakoś nie epatowała sobą. Myślę, że maestrze jest smutno, takoż pracownikom FG, którzy się z nią regularnie spotykali.

Taki to oto dzień, a właściwe dwa dni były.

Z jednej strony szczęście i radość, z drugiej Thanatos się o swoje upomniał.

A już w piątek w FG właśnie koncert z Thanatosem w tytule. Gra Janusz Olejniczak, bilety jeszcze są.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x