Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Irydy, Tamary, Waldemara , 5 maja 2024

To już minęło ćwierć wieku, trudno w to uwierzyć

2017-09-30, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Dziś mija dokładnie 25 lat od chwili, kiedy umarł Andrzej Gordon. Najwybitniejszy malarz, jaki mieszkał w Gorzowie po II wojnie światowej. Moim zdaniem, najwybitniejszy, jaki kiedykolwiek tu mieszkał.

Biografistka pamięta. I na tym właściwie jednym zdaniu powinien się zakończyć ten złośliwiec. Bo cóż tu mówić czy pisać więcej. Ale jednak trochę sobie powspominam, powspominam sobie ulubionego malarza, artystę, którego nigdy osobiście nie znałam, a w którym się zakochałam. A właściwie w jego dziele.

Pierwsza sprawa. Ktoś może mi zarzucić, że stawiam kropkę nad i i wyznaczam dokładną datę śmierci artysty, która przez lata była mitologizowana, bo ponoć nieznana. Istnieje akt zgonu Andrzeja Gordona. Jest w posiadaniu jego drugiej, najbardziej ukochanej żony, Zofii. I ten papiórek ucina wszelakie dyskusje. Dlatego ja nic nie zmieniam, nic nie wymyślam, tylko porządkuję.

Druga sprawa. Miłość do artysty lub jego dzieła. W moim przypadku miłość do dzieła. Pamiętam bardzo dokładnie, jak to się zaczęło. Ten wielki fiś na punkcie tego malarstwa. Zaczynałam dopiero drogę dziennikarską, uczyłam się różnych rzeczy. I mój ówczesny szef wysłał mnie na rozmowę z ówczesnym dyrektorem biblioteki wojewódzkiej. Poszłam do dziś przemiłego znajomego, wówczas dyrektora WiMBP. Kiedy weszłam do gabinetu, zobaczyłam dwa obrazy. Szczęściem już wówczas, w latach 90. XX wieku znane były urządzenia – dyktafony. Bo urządzonko włączyłam i rozmowa się nagrała. Do dziś nie umiem wytłumaczyć sobie, jak zadawałam pytania. Bo po prawdzie gapiłam się tylko na owe obrazy. Gapiłam się i wiedziałam, że muszę więcej, że chcę więcej, że muszę się zwyczajnie dowiedzieć, kto to, dlaczego takie tematy, skąd taka kreska, taki kolor. No i zaczęłam się dowiadywać. Im więcej oglądałam, tym bardziej podziw i fiś rósł. Trafiłam w końcu na Krzyżowania, na postaci z dziwną głową. No i ostatecznie fiś został ugruntowany. Mocno ugruntowany. Do dziś jest. Ten fiś i ta jazda.

Trzecia sprawa. Wiedziałam, że Andrzejowi Gordonowi należy się album, książka, wydawnictwo. Zaczęłam coś przy tym robić. Pojechałam do Bydgoszczy. Poznałam rodzinę. Było prawie dobrze, prawie polega na tym, że trzeba było znaleźć pieniądze na album. Mnie się wówczas nie udało. Ale szczęściem zbliżała się okrągła rocznica urodzin miasta. Wśród różnych projektów był i taki, że wydajemy albumy poświęcone lub dedykowane wybitnym twórcom. Usłyszałam, można wydać. Byłam maksymalnie szczęśliwa. A potem przyszedł ten 17 marca 2007 roku. Był wernisaż w Galerii BWA. Przemili znajomi i jeden, który dziś nawet znajomym nie jest, dołożyli wszelkich starań, aby wystawa prac Andrzeja Gordona była komplementarna. Był sukces. Tylko jednemu ponoć dziennikarzowi się nie podobała, bo za dużo obrazów było i jakoś tak bez sensu powieszone były (sic!). Ale to też był moment promocji albumu z moim słowem. Temuż samemu ponoć dziennikarzowi książka się nie spodobała, bo infantylna, bo słaba merytorycznie. Bo coś tam. Nigdy nie zapomnę, jak były szeryf TJ skomentował wypociny tego pana. To był miód na moją duszę. Na tej ponoć złej wystawie ta ponoć zła książka sprzedała się w ponad 100 egzemplarzach, a autorka uległa i podpisała wiele, choć nie ona powinna, bo albumy to książki, gdzie właśnie nie autor się liczy, a artysta, którem książki są dedykowane.

Czwarta sprawa. Zaledwie wczoraj zadzwoniłam do Nadredaktora z prośbą, aby właśnie z okazji ćwierćwiecza śmierci wybitnego malarza powtórzył w Echo tekst mój o malarzu. Usłyszałam ciepłe słowo, ale i zapytanie. Brzmiało ono tak: Czy ty aby nie masz jakiegoś fisia na punkcie tego malarstwa i tego człowieka? Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że mam i to wielkiego oraz nieustającego. Nadredaktor skapitulował, bo cóż z fisiami zrobić? Ano nic. Pokochać albo znienawidzić.

I worek kolejnych spraw. Był dym z oskarżeniami o współpracę Andrzeja Gordona z SB. Między innymi za to, że nie chciałam się zająć tym absurdem, wyleciałam z pracy w gazecie codziennej tego miasta. To był jeden z ważnych wątków tego wylotu. Nie wierzę i nigdy nie uwierzę, że Gordon świadomie mógłby z jakąś służbą współpracować – pisać raporty i takie tam różne. Dlaczego? Bo artystę interesowały dwie sfery w życiu – sztuka i kobieca uroda. Dzięki fisiowi dane mi było spotkać fantastycznych ludzi, jak choćby dziś śp. dr Jan Muszyński z Zielonej Góry. Zresztą w Winnym Grodzie poznałam multum świetnych ludzi wówczas. I do dziś im wdzięczna jestem za pomoc, dobre słowo i nakierowanie na różne poboczne wątki.

Dzięki fisiowi poznałam rodzinę Andrzeja Gordona, w tym ciotkę, dzięki której artysta trafił do miasta nad trzema rzekami. Dzięki fisiowi poczytałam sobie trochę dobrych książek o sztuce, w których stoi słowo o Nim. I nietaktem byłoby nie wspomnieć, że na chwilę obecną miasto ma dwóch w powojennej historii artystów, o których w dobrych historycznosztucznych (ich określenie, nie moje) piszą. Pierwszym i długo jedynym był Andrzej Gordon, drugim jest dr Zbigniew Sejwa.

I po ostatnie. Nikt nigdy nie wie, kiedy spotka go szczęście. Szczęście polega na tym, że nagle człowiek trafia na coś, co mu zajmuje myśli. Tak bardzo, że sam czuje zachwyt. A potem tym zachwytem chce i musi się podzielić. Ja tak mam z malarstwem Andrzeja Gordona oraz z osobą Fryderyka II Wielkiego z domu Hohenzollern. O Fryderyku innym razem. Tym razem o Gordonie jest.

Dziś mija 25 lat od chwili przedwczesnej śmierci znakomitego malarza, który zdecydował się tu zamieszkać i tu tworzyć. Poza biografistką tego faktu nie pamięta nikt… Cóż, czas płynie, zagarnia za sobą kolejne rzeczy, kolejne daty, kolejnych chwilowych bohaterów. Dla mnie malarstwo Andrzeja Gordona pozostaje rzeczą najlepszą, z jaką miałam i mam do czynienia, a które poznałam, bo nagle ścieżki życiowe mnie na dziennikarstwo, zawód ulubiony, skierowały.

Gorzów, to umierające i coraz przykre miasto ma ikonę. Szkoda tylko, że o nie zapomniał. Biografistka pamięta. Do Bydgoszczy nie pojadę, bo za daleko, ale wieczorkiem we własnym domu zapalę dziś lampkę.

Ps. I tylko odrobineczka prywaty w tym ważnym dla mnie, ale i nie tylko dla mnie dniu. Wczoraj na Niebieską Scenę przeniósł się Wiesław Michnikowski. Jej Ekscelencja z „Seksmisji”, gwiazda Kabaretu Dudek, generalnie aktor drugiego planu, który kradł wszystkim wszystkie role. Kolejny, którego bardzo będzie brakować. Jej Ekscelencjo…. Baw się tam na Niebieskiej Scenie, razem z Edwardem Dziewońskim rozśmieszajcie pana na niebiesiech, może łaskawym okiem popatrzy na ten dziwny kraj. Bo obu panów zwyczajnie tu, w szarości brakuje.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x