Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Augusta, Gizeli, Ludomiry , 7 maja 2024

O urokach spacerowania w ulewie

2017-06-07, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

No jak pech, to pech. Ledwo wyszłam z pracy, a tu masz panie, zaczęło padać. Co tam smarkaty deszcz. Przecież odrobina wody nikomu nie zaszkodzi. Ale nikt mnie nie uprzedził, że będzie aż tak.

Ale po kolei. Pogodynki wszelakie uprzedzały, że może padać i może grzmieć. No to wzięłam parasol, choć ostatnio jakoś go nie taskam cały czas ze sobą. Do tego czerwone buty i nic mnie powinno być strasznie. Zresztą lubię deszcz, więc co mi tam opowieści pogodynek wszelakich. No i jakoś dzień mijał, trochę pogoda straszyła, ale w końcu koniec pracy. Mili panowie ochroniarze w mojej firmie ostrzegali, że coś się kitłasi, ludzie chodzą z parasolami. Jednak sobie poszłam. Uszłam kawałek w kapuśniaczku, aż tu nagle, jak nie łupnie, jak się nie rozpada. Rzygacze od rynien przypominały małe fontanny, to przystanęłam pod domem jednego z przemiłych znajomych, bo a nuż się uda i a nuż przestanie. I wydawało się, że przestaje, poszłam dalej, no i to był błąd. Bo dopiero teraz lunęło jak z pompy. A że byłam mokra, więc sobie szłam dalej.

Ten długi wstęp był mi potrzebny, aby się zastanowić nad tym, jak współczesne miasta, a w tym miasto nad trzema rzekami przygotowane są na takie zmiany w pogodzie i na takie nawet krótkie nawałnice, kiedy z nieba pada kurtyna deszczu. No i dokładnie już wiem, że wcale nie są przygotowane. Bo nie był to armagedon, ale już letnia burza, zresztą któraś tego roku. Kanalizacja burzowa nie nadążała, ludzie brodzili po kostki, tam gdzie ja szłam oczywiście, w wodzie. Samochody jechały w malowniczych fontannach, aż dziwne, że żaden się nie zatrzymał. Ulicami i chodnikami płynęły prawdziwe potoki. Moje czerwone butki przemokły do imentu. O sobie nie mówię, bom nie z cukru, więc tylko mokra byłam.

Chodzi mnie o coś więcej. Zwyczajnie miasta w tej części Europy nie są pomyślane na takie zjawiska pogodowe. Bo od kilku lat właśnie takie gwałtowne burze ze ścianami deszczu stają się normą. Nie armagedonem, a normą. Chyba jednak jest coś w tym, że klimat nam się zmienia. Te burze są tego pewną wypadkową. I zwyczajnie trzeba się przyzwyczaić do myśli, że tak już będzie. Wyjścia na mój niekoniecznie inżynierski umysł są dwa. Pierwsze, kompletnie niemożliwe, to przesterować kanalizację burzową tak, aby dawała radę odbierać wodę. To fikcja, bo potrzeba by było przebudowy całej kanalizy. To niewyobrażalne koszty i logistyka nie do ogarnięcia. No zwyczajnie się nie da. A drugie jest takie, że każdy z nas latem nosi w plecaku – w moim przypadku, albo w podręcznej torebce – w przypadku innych osób – japonki oraz duży worek z plastiku. Worek potrzebny będzie, aby zapakować do niego wszystko, co nosimy ze sobą, a co wilgoci nie znosi, jak telefon, dokumenty, aparat fotograficzny i milion innych drobiazgów oraz buty. A japonki są po to, aby latem na nogi je założyć i sobie spokojnie w strugach ciepłego, a taki był, deszczu, do domu dojść. My zmokniemy, nasze ważne rzeczy nie – po to ten worek z plastiku. To patent podpatrzony został w Azji, a konkretnie w Gruzji, kiedy tam ze trzy lata temu przeżyłam prawdziwe oberwanie chmury. Tamtejsi się tak zachowywali i nie było w tym nic niezwykłego. I nie było to w jakichś dziwnych malusich miasteczkach, a w samym wielkim kurorcie Batumi nad Morzem Czarnym.

Innego wyjścia nie widzę. A jak kto ma pomysła, to na pocztę naszą portalową poproszę o podpowiedź.

A teraz z drugiego kątka będzie. O sprzątaniu słów niewiele. Otóż znów widziałam ludzi, którzy odchwaszczali torowisko tramwajowe. To na Szlaku Królewskim, czyli na Chrobrego. Całkiem spora ekipa ubrana w odblaskowe kamizelki pracowicie usuwała chwasty, znaczy zielsko z torowiska. Współczułam im bardzo, bo było ciepło, jeździły tramwaje, ludzie się gapili. Ekipa pracowała. Torowisko stawało się coraz bardziej czyste. Mało wdzięczna praca. Mało. Ale każda uczciwa praca domaga się uznania, więc ja to czynię. To bardzo potrzebne działania. A jak dodać, że pracowali przy odchwaszczaniu niemłodzi ludzie, to tym bardziej.

A piszę o tym w kontekście innych zdarzeń. Kiedy ci ludzie tak pracowicie odchwaszczali tory, to z przecznicy wyszło rozbawione towarzystwo. Dwóch facetów i młoda kobieta. Jeden z mężczyzn, mocno rozbawiony, palił papierosa. I nagle wyrzucił niedopałek, tak po prostu na ulicę. Nie miałam szans zareagować. Zareagował jeden z panów od odchwaszczania. Co usłyszał, bogi wszelakie by nie chciały wiedzieć. Było mi wstyd… Bo rozbawiona ekipa odziana była w markowe ubrania, wydawało im się, że są kimś lepszym. W moich oczach jednak nie. Poszłam dalej.

Po chwili przechodziłam obok autka, którym w swoim jakimś celu jechał młody człowiek. I nagle na ten nowo otwarty kawałek Jagiełły spłynął śmieć. Pojemnik po jakichś orzeszkach albo chipsach. Z tego autka. Nie zareagowałam, bo nie miałam szans. Autko, białe, na lokalnych blachach, pomknęło dalej. Już nie było mnie wstyd, ale było mi zwyczajnie przykro. Tyle się mówi o mieście, o zadbaniu o nie, o trosce. A tu masz. Już wiem, kto śmieci…

Naprawdę wszyscy się tak zachowujemy? Naprawdę drwimy z ludzi, którzy pracują i to ciężko, przy odchwaszczaniu? Naprawdę własne śmieci wyrzucamy przez okna? Naprawdę? Jeśli tak, to smutne i karygodne to jest.

PS. I znów kawałeczek prywaty. Skończyłam czytać „Opowieść podręcznej” Margaret Atwood, kanadyjskiej pisarki, wymienianej od lat kandydatki do Nobla. Po pierwsze żałowałam i żałuję, że tej prozy nie przeczytałam 20 lat wcześniej, kiedy się ukazała na polskim rynku. Bo jakoś tak mignęła. Po drugie serdecznie polecam wszystkim, którym na sercu leży wolność jednostki. Bo „Opowieść” to futurologia. Dotyczy pozycji i praw kobiety. Mnie się włosy na karku jeżyły, kiedy czytałam… Serdecznie polecam. W bibliotekach w mieście można tę pozycję wypożyczyć. Ja egzemplarz wypożyczony z pewnej biblioteki za chwilkę niedługą oddam, bo jeszcze coś tam muszę sobie kolejny raz doczytać, ale polecam. Bo jak wizje Margaret Atwood choćby w niewielkim kawałku się spełnią, to piekło. A z literaturą tak jest, że wizje pisarzy lubią się spełniać. Oj lubią. I na koniec. Gdyby ode mnie to zależało, to Margaret Atwood właśnie za tę książkę powinna dostać Nobla. Jak z pozostałymi tłumaczonymi na polski jej książkami – nie wiem, ale się przekonam, bo zaczynam procedurę czytania. Mój angielski nie jest na tyle dobry, żeby się poważyć na czytanie oryginałów.  

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x