Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Augusta, Gizeli, Ludomiry , 7 maja 2024

Spostrzeżone na spacerze po mieście

2017-06-08, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Spacer w moim wydaniu, to jednak chyba nadużycie. Lepiej byłoby – przebieżka. Ale co zobaczyłam, to jednak moje i chyba ciekawe.

Nie milkną echa i dyskusje po wtorkowej nawałnicy, znaczy całkiem pokaźnej burzy nad miastem. Ja szłam wówczas w deszczu i w wodzie po prawie po łydki. Moje czerwone butki schną do tej pory, ale konieczna będzie wizyta u szewca. Szczęściem, znam jednego. Może butki uzdrowi. Mam nadzieję.

Ale wszak nie o butkach czerwonych pani Ochwat chcę. Jak już pisałam, problem jest. Bo kanaliza burzowa nie odbiera takich nawałów wody. Nigdzie na świecie w miastach tak nie ma, że jak nagle spada kurtyna deszczu, to burzówki odbierają wodę. Nie. Nie odbierają. Powtórzę, trzeba przebudować. Ale oczywiście tego się nie da zrobić. Więc różne instytucje bronią się przed wodą, jak umieją.

No i właśnie tak się przed wodą broni też książnica wojewódzka. Bo w tej swojej przebieżce po mieście i tam mnie zaniosło. I co zobaczyłam? Ano worki z piaskiem ułożone przed jednym z wejść do książnicy. Stałam tam chwilkę. Te proste worki przypomniały mnie grozę 1997 roku i Słubice, kiedy szła fala powodziowa powodzi tysiąclecia. Jeździłam tam. Pamiętam puste miasto i te worki. Ich było znacznie, znacznie więcej, aniżeli tych teraz obok książnicy. Ale groza powróciła. Od tamtego czasu boję się, kiedy pada deszcz, kiedy pada i pada, choć ja generalnie deszcz i chłód lubię. Ale kiedy pada i pada, to robi się strasznie.

Bibliotekarze też chyba się tego boją, bo te worki ustawili. Podobnie jest w przypadku Jazz. Prezes ma tak, że jak zaczyna mocno padać, to się martwi. Jak w mieście jest, to leci do klubu. Jak gdzieś w kraju, to zwołuje ludzi, bo woda idzie, deski zakładać trzeba…

Powtórzę po raz kolejny. Zmienił nam się klimat. Doświadczamy od czasu do czasu czegoś, co można porównać do monsunów… Nie jesteśmy na to przygotowani. Walczymy workami z piaskiem, deseczkami. To półśrodki, na chwilkę obecną dobre. Ale tylko na chwilkę. Co za chwilkę? Nikt nie wie. Nikt nie wie, jak sobie z nawałami deszczu i wodą z nieba poradzić. O przebudowie kanalizy deszczowej pomarzyć można. Tylko pomarzyć. Trzeba samemu jakoś się z tym nowym mierzyć. W przypadku książnicy to worki, w przypadku Jazz to deseczka, w przypadku nas, mieszkańców – alert i miski. No przecież nie damy się deszczowi i wodzie.

A teraz z drugiego kątka. Otóż Gazeta Wyborcza zrobiła podsumowanie ośmiu najbardziej bezsensownie wydanych unijnych pieniędzy na różne rzeczy. No i niestety w tym rankingu znalazł się Port Lotniczy Zielona Góra-Babimost. Tak piszą autorzy: „W 2010 r. został podpisany akt założycielski spółki Lotnisko Zielona Góra-Babimost. 100 procent kapitału objęło województwo lubuskie. Inwestycje związane z lotniskiem wyniosły co najmniej 16 mln zł. To jeden z najmniejszych portów lotniczych w Polsce. Obecnie lotnisko obsługuje jedynie połączenie LOT z Warszawą, wcześniej w ofercie były także m.in. Kraków, Gdańsk i Bydgoszcz. W 2016 r. z usług lotniska skorzystało niecałe 10 tys. pasażerów. W 2015 r. było to ok. 17 tys. osób. Przeciwnicy działalności lotniska wskazywali, że to kosztowny i niepotrzebny wymysł lokalnych urzędników”.

Jakoś tak mam, że z rzadka, ale jednak mnie się zdarza, że gdzieś tam latam. Co zresztą lubię. I nigdy, przenigdy żaden operator nie skierował mnie na to lotnisko jako port pierwszy i ostatni. Zawsze jestem kierowana na Ławicę, Pyrzowice, Goleniów, bywa Tegel albo Schönefeld, albo co nie daj na Modlin… Więc po co wydawać pieniądze, publiczne pieniądze na to coś. Skoro nie trybi, chyba lepiej odejść, dać sobie spokój, a pieniądze lokowane tam, wydać na co innego. Tylko się zastanawiam….

Ps. I teraz odrobina prywaty, znów prywaty. Dziś obchodzimy 150. rocznicę urodzin ciekawej kobiety. Dagny Juel Przybyszewska urodziła się dokładnie tego dnia w norweskim Kongsvinger. Losy zwiodły ją do Berlina, tam poznała tego paskudnego szamana Stanisława Przybyszewskiego. Miłość przyszła. Wyszła za niego. Małżeństwo burzliwe było. Wiele się działo. Prawda o Dagny jest taka, że była muzą życia Przybyszewskiego. Mnie mocno uwodzi, dlatego o niej piszę. Ciekawą i mocno niepospolitą kobietą była. Piękną. Ślady po niej są w literaturze. Nijak się ma do G., nijak. Poza tym, że w G. są poloniści, którzy Przybyszewskiego pamiętają i wiedzą, że Przybyszewski bez Dagny kilku rzeczy by nie napisał. Pani Dagny, my poloniści o pani pamiętamy.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x