Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Augusta, Gizeli, Ludomiry , 7 maja 2024

Zapomniany Śfinster sobie stoi i gołębie mu robią na głowę

2017-06-09, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Dziś mijają 22 lata od chwili, kiedy Żelazny Człowiek pojawił się w mieście nad Wartą, Kłodawką i Srebrną. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że miasto w widowiskowy sposób ignoruje rzeźbę, którą inni, gdyby mogli to by się mocno chwalili.

A było tak. To był chłodny, mocno deszczowy dzień. W redakcji „Gazety Wyborczej”, w której wówczas pracowałam, zadzwonił telefon. Jakiś mocno zdenerwowany głos informował, że na Wełnianym Rynku jakąś szpetotę stawiają, więc może redakcja winna się tym faktem zainteresować. Redakcja owszem, nawet chętnie się zainteresowała. Redakcja wraz z fotoreporterem poleciała na miejsce i co zobaczyła. Ano to, że rzeczywiście, na Wełnianym Rynku stanęła rzeźba. Ale redakcja miała zupełnie inny ogląd rzeczywistości, aniżeli głos w słuchawce telefonu. Bo redakcja zobaczyła coś ciekawego, coś interesującego i już dla siebie znanego, czyli właśnie Metalowego Człowieka autorstwa Zbigniewa Frączkiewicza. Autor zresztą był na miejscu.

Ustawienie rzeźby w eksponowanym miejscu było ciekawą akcją promocyjną wystawy Metalowych Ludzi w Biurze BWA. Nie było nikogo, kto obok kolosa z metalu (redakcja wówczas, jak i teraz metalurgiem nie jest, więc za bardzo nie wie, co to za stop, więc go nie nazywa) przeszedł obojętnie. Redakcja ludzi posłuchała, tekst napisała i poszła sobie do domu.

Na drugi dzień, kiedy tekst ukazał się drukiem, rozdzwonił się telefon, stacjonarny, bo komórek wówczas było znikomo. Więcej było głosów oburzenia, aniżeli chwalących. Redakcja się jednak ucieszyła, że jakiś całkiem spory odzew jest. Bo najgorzej, kiedy jest cicho. Potem był wernisaż, jeszcze potem Metalowy zniknął, a następnie potem znów wrócił, bo pewien znany gorzowianin postanowił go kupić i podarować miastu. Była fiesta, była dyskusja, były baloniki i redakcja znowu tekst napisała. Rzeźbę nazwano Śfinsterem…

Tak się zaczęła odyseja i przygody Śfinstera. Odyseja, bo rzeźba była przestawiana. A przygody, bo były. Zakrywano rzeźbę przy okazji procesji Bożego Ciała jakimiś całunami, ktoś te szmaty zdejmował, jakaś ręka zamachnęła się siekierką na metalowe przyrodzenie. Rzeźbę w końcu zwyczajnie ukradziono i wywieziono, a przy okazji zniszczono. Ręki do tego aktu jednak barbarzyństwa dołożył między innymi pewien dziś poseł najjaśniejszej… Redakcja znów pisała. Ale jednak dzięki uporowi różnych ludzi rzeźba wróciła. Odnowiona wróciła. Potem z Wełnianego Rynku przestawiono ją na skwer między murami obronnymi a Jazz Clubem i tam sobie do dziś stoi w zapomnieniu i swego rodzaju poniewierce. Tylko gołębie mają używanie, bo pstrzą na głowę Śfinstera. Redakcja od czasu do czasu o nim pisze, choć już w zupełnie innym medium pracuje.

Nikt już prawie nie myśli o Śfinsterze, bo i po co. Stoi sobie i charaszo, jakby powiedzieli bracia Rosjanie. Ale według mnie to nie jest absolutnie charaszo. Tak się bowiem składa, że ów Metalowy Człowiek to praca wybitna. Metalowi pokazywani byli w całej Europie. Pisali i piszą o tym cyklu wybitni krytycy sztuki. Słowa uznania dla pracy wyraził nawet św. Jan Paweł II – Papież Polak – kardynał Karol Wojtyła, bo i w Watykanie te rzeźby były.

Miasto na siedmiu wzgórzach ma coś absolutnie wyjątkowego, coś, czego inne miasta, może nie w Polsce, ale w Europie mogłyby mu zazdrościć, gdyby wiedziały, że coś takiego tu jest. Ale nie wiedzą, bo i niby skąd, skoro rzeźba została skazana na banicję, a co za tym idzie, na zapomnienie i lekceważenie. No i ja tego zwyczajnie nie potrafię zrozumieć. Zamiast się chwalić, pokazywać i głośno mówić, że mamy, właśnie mamy taką perłę, wolimy, żeby gołębie na nią robiły i nikt się nią nie interesował.

W ubiegłym roku prowadziłam po mieście wycieczkę bardzo młodych ludzi. Pokazywałam im katedrę, coś tam jeszcze, no taki standard po mieście raczej trudnym do pokazywania. I co ich najbardziej zainteresowało? Ano Śfinster właśnie i rzeźbka Szymona Giętego, wdzięcznie lub niewdzięcznie przez nich nazwana Krasnoludkiem (krasny lud się cieszy).

Przypominam, 22 lata mijają od obecności wybitnej pracy znakomitego rzeźbiarza ze Szklarskiej Poręby. I wcale nie chodzi mnie o to, aby Śfinstera gdziekolwiek przenosić. Chodzi mnie tylko o to, aby rzeźbę należycie oświetlić i nie zapominać o niej w materiałach prasowych miasta. Bo jak na razie o tej pracy pamiętają miejscy przewodnicy turystyczni, których nie ma za wielu, fundator, pewien znany redaktor, oraz redakcja, która kolejny raz o dziele przypomina.

I z drugiego kątka. Otóż dziś przypada 13. rocznica śmierci Hieronima Świerczyńskiego. Miał 71 lat, kiedy zmarł. Skończył architekturę w Gdańsku. Był synem kołodzieja, co zawsze z dumą podkreślał. W czasach studenckich był związany z genialnym Teatrem Bim Bom. Był barwnym ptakiem gorzowskiej bohemy, kiedy ta istniała. Członek Stolika nr 1. Pamiętam, kiedy wystawę monograficzną poświęconą właśnie Hieronimowi urządził w Małej Galerii Zenon Kmiecik za przyzwoleniem i z afirmacją wielką Mariana Łazarskiego, zapytałam Hieronima, do jakiego momentu swego życia chciałby wrócić. Usłyszałam – Może nie uwierzysz, ale do Bim Bomu. Mógłbym tam robić cokolwiek, projektować dekoracje, nosić szmaty, sprzątać, nawet zagrać zgniłego pomidora, ale do czasów Bim Bomu. Miałam tę przeogromną przyjemność oraz wielki zaszczyt, że to Hieronim uznał, iż mogę mu mówić po imieniu. Spędziłam w jego towarzystwie w różnych miejscach przepiękne towarzyskie chwile. Do dziś mam w domu niebieski wazon z pękiem papierowych żółtych róż, jaki mi darował. Dbam o nie. Bardzo. Jak na nie patrzę, to wracają do mnie słynne sprzeczki, jakie Hieronim toczył z panem Mieczysławem Rzeszewskim. Zresztą nie raz i nie dwa przysiadałam się do nich, żeby posłuchać. Ten czas minął. Bo czasy się zmieniają. Ale pamiętam. I jaka szkoda, że już nie ma takich pogwarek, ani takich ludzi. Ale czas się zmienił.

Ps. I znów odrobinka prywaty, ale dzielonej z archeologami z Muzeum Lubuskiego im. Jana Dekerta. Dziś przypadają okrągłe, bo 85. urodziny pani profesor Zofii Hilczer-Kurnatowskiej (zmarła w 2013 roku, czyli cztery lata temu, dokładnie 11 sierpnia w Poznaniu). Wybitny naukowiec, wybitna specjalistka od czasów wczesnego średniowiecza. Kopała w Santoku. Bywała w Santoku. Pisała o Santoku. Do dziś archeologowie mają Panią Profesor we wdzięcznej pamięci. Ciekawą osobą była. I jednak ważną dla Santoka, który tylko o malusi rzut kamieniem leży od miasta.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x