Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Jaropełka, Marii, Niny , 3 maja 2024

Widziane z oddali, czyli co się człowiekowi w oczy rzuca

2017-01-20, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Nie było mnie trochę w mieście nad Wartą i trochę jeszcze chwil mi potrzeba, żeby się w klimacie lokalnym rozeznać. Bo jednak cały czas jestem tam, nad rzeką Douro, po hiszpańsku Duero.

Z dalekiej dali rzuca się w oczy jedno. O mieście nad Wartą tam nie słyszeli, tam, czyli w stolicy wina, które się do dziś na eleganckich spotkaniach pija. A Anglicy nie wyobrażają sobie popołudnia bez kieliszka porto. W stolicy wina porto słyszeli ogólnie o kraju nad Wisłą, i to nie za sprawą Jana Pawła II czy Lecha Wałęsy, bo to ikony niezbywalne i na całym świecie tak jest, że pierwsze skojarzenia są właśnie takie. Tam słyszeli i słyszą za sprawą Józefa Młynarczyka, znakomitego polskiego bramkarza, jednego z orłów Kazimierza Górskiego, który w FC Porto grał i z którym FC Porto zdobyło wszystko.

Jak się jest na stadionie FC, to można zobaczyć (nie w muzeum, bo takowe jest) wielkie postery z chwilami sławy klubu. I na jednym z nich jest właśnie Józef Młynarczyk. Polskiemu kibicowi serce bije szybciej. A przewodnicy, kiedy słyszą, że w grupie zwiedzających, bo w takowych się ten piękny stadion zwiedza, są Polacy, specjalne słowa do nich, znaczy do nas kierują. Wszyscy ludzie mówią o nim – nasz mistrz. Mistrz zresztą w FC Porto nadal pracuje, jest szefem wyszkolenia bramkarzy i cieszy się ogromną estymą, a za jego sprawą i my Polacy też.

Wszyscy Portugalczycy są nader przyjaźnie nastawieni do cudzoziemców, w tym do nas. Na każdym kroku słychać było miłe słowa. Portugalczycy pomagają, jak tylko mogą, nawet jeśli nie mówią w innych narzeczach aniżeli własne. A jak już mówią po angielsku, to za każdym razem deklarują, że oni i my mamy wiele wspólnego, jesteśmy podobni i cieszą się, że Polacy zawitali do ich kraju. Zresztą coraz więcej ich do nas przyjeżdża, może nie do miasta nad Wartą, Kłodawką i Srebrną, ale jednak do nas. I byłoby niezmiernie miło, żeby ich taka sama gościnność, przyjazne podejście do cudzoziemców spotkało, jakie spotkało mnie i moją przyjaciółkę. Oni tam nie zajmują się polityką tak mocno, jak my. Cieszą się z życia, cieszą się z kontaktów z ludźmi z innych krajów. Tego nam brakuje.

A teraz to, co się człowiekowi w oczy rzuca, kiedy jest daleko. Miejski transport. Coś niebywałego. Metro – tego u nas nie ma, więc nie analizuję. Metro w Porto to wzorzec. Miejskie autobusy – są dwie spółki. W różnych barwach, ale bilety w tych samych cenach. Żadnemu z przewoźników miejskich nie przyszłoby do głowy, żeby oblepiać autobusy reklamami, które przesłaniają nie tylko barwy przewoźnika, ale jeszcze dodatkowo zasłaniają widok na ulice, po których miejskie autobusy jeżdżą. Jak kto chce mieć reklamę w transporcie miejskim, to owszem, ma taką możliwość, ale reklama jest nader dyskretna. Bo miejski przewoźnik jeden i drugi dba o promocję siebie, swego znaku reklamowego, swojej marki.

Komunikaty w miejskich autobusach i metrze są w dwu językach. Po portugalsku, co oczywiste, oraz po angielsku, bo jak wiadomo, angielski to lingua latina współczesnej Europy (w Lizbonie tego nie ma).

Handel. Próżno szukać wielkich centrów handlowych, bo ich nie ma, albo są bardzo skutecznie schowane, w Porto ponoć takie jest, ale jakoś tam nie trafiłam. Raz dane mi było zobaczyć sklep Lidla. Wszystkie wielkie marki mają swoje odrębne sklepy. Chodzi się po ulicach i co chwilka zaskok. Bo trafia się do sklepu z zabawkami (jaka pyszna wystawa), do sklepu z baletowym wyposażeniem (mój pierwszy w życiu – szkoda, że zdjęć nie można było robić), do księgarni, do sklepu z instrumentami muzycznymi, z odkurzaczami, z uniformami dla pracujących z hotelach, do sklepów w butami, do sklepów z ubraniami, do sklepów z lokalnymi przysmakami – tu już dużo trzeba by było napisać, no w każdym razie do wielu, bardzo wielu różnych. I jak sobie łaziłam po Santa Catarina, gapiłam się na te różne sklepy, to zwyczajnie mi żal było umarłej już na dobrze ulicy Chrobrego. Ulicy ofiary wielkich sklepów, wielkich marek, które ulokowały się w dwóch centrach handlowych. A gdyby nie głupia polityka, głupi trend do nie wić czego, moglibyśmy mieć to coś, co mają Portugalczycy. Piękną ulicę z wieloma różnymi sklepami, może też z jedną i drugą kawiarenką, restauracyjką na jeden albo dwa stoliki. No szlak turystyczno-handlowy. A tak mamy dwa centra. No cóż.

I ostatnie. Krzywe i mocno krzywe chodniki. Każdy, kto wraca z zagranicy musi się mierzyć z wybojami na ulicy, nagłą zmianą dobrego chodnika na coś w podobie. I człowiek musi myśleć – dbam o siebie czy też o walizkę na kółkach. Efekt dbania o siebie, ale i o walizkę jest taki: Szlag, wracam do Porto.

Ps. To tylko garść myśli na teraz, może garsteczka. Jutro rozejrzę się, pomyślę o gorzowskich sprawach i znów do komentowania rzeczywistości naszej wrócę. Jak na razie jeszcze w Porto jestem. I będę tam mentalnie do jutra. Bo tyle jet lag trwa. Choć po prawdzie jet lag nie powinno być, bo tylko jedna godzina różnicy. Jedna. Ale jaka znacząca.

Ps. 2. Jakby mnie kto zapytał o piękne, bardzo piękne miejsca w Europie, to od dziś, od tygodnia wiem jedno. Porto w Portugalii. Obrigado, co w ich narzeczu znaczy dziękuję. Wszędzie to słowo się słyszy. Obrigado.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x