Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Beniny, Filipa, Judyty , 6 maja 2024

Jakoś nic nie zrozumiałam z tych plansz

2016-11-17, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Przeczytałam, że mamy nowy plan na zagospodarowanie zieleni. A jako, że lubię zielsko w każdej postaci, a na spotkaniu prezentującym koncepcję być nie mogłam, to sobie później poszłam do biblioteki.

Do biblioteki poszłam, bo tam można było i cały czas można zobaczyć ową koncepcję. No i zobaczyłam. Znaczy plansze różne, ale tylko tyle. I tak sobie stałam, i tak się gapiłam, i tak niewiele z tego rozumiałam. Znawcy przedmiotu chwalą i cmokają oraz się zachwycają. Ale ja zwykły zjadacz ciemnego pieczywa z jakimiś tajemniczymi ziołami nic z tego nie rozumiem. Jakoś nie myślę o sobie w kategoriach nadzwyczaj dobrych. Dodawać poza pierwszą dziesiątkę też nie bardzo umiem. Ale umiem i to bez trudu czytać oraz jakoś do tej pory nie miałam większych problemów z rozumieniem wizualizacji. A tym razem klops. Pozostaje mi tylko wierzyć na słowo uczonym w piśmie, że to dobry projekt i miasto przysposobione (hura!, w końcu nie popełniłam tego stale powtarzanego się błędu o mieście moim) stanie się jeszcze piękniejsze. Ala tak między Bogiem a prawdą, jakoś zwyczajnie nie wierzę, że tak się stanie.

Powód, że tak myślę? Ano jest i to nie jeden. Wystarczy popatrzeć, jak teraz miasto wygląda. Jak wygląda rozbabrane centrum z remontem dwóch ważnych ulic, którego końca nie widać, bo nie widać. Nie tylko ja tak myślę, ale i okoliczni mieszkańcy. Wystarczy pomyśleć o tym, że miały być konsultacje w sprawach ważnych dla miasta, a są jakieś dziwne spacery miejskie badawcze, a ważne i nader ważne decyzje zapadają w cichości gabinetów – vide Przemysłówka. Nie chce mnie się już tego komentować, bo i po co. Z przestrachem myślę, co będzie, kiedy ruszy remont Kostrzyńskiej, bo to, co się dzieje w centrum, absolutnie nie napawa optymizmem.

No i dlatego myślenie o zieleni i zmianach w niej też mnie wcale nie napawa optymizmem. A skoro nie rozumiem przekazu wizualnego, to znaczy, że może być trudno.

Jeśli chodzi o przekazy wizualne, to mam do nich takie podejście, jak do sztuki. Jeśli coś wymaga tłumaczenia, dodatkowych wyjaśnień, to się zwyczajnie nie broni. No cóż, pożyjemy, popatrzymy i wówczas ostatecznie ocenimy. Ale jakoś tym razem brakuje mi entuzjazmu. No cóż.

No i z drugiego kątka. Na chodniki w końcu czas przyszedł. Bo już kilka razy o tym pisałam. No dobrze. Polazłam sobie ostatnio na ulicę Borowskiego. Z przemiłą znajomą tam poszłam. I przeraziło mnie jedno. Używając chachłackiego określenia – bardak. Jakieś wyrywy, jakieś muldy, jakieś palety wiodące do bram. No jednym słowem, coś okropnego. Ale jak fama głosi, a z famą się nie dyskutuje, ani się od niej dodatkowych wyjaśnień nie wymaga, będzie dobrze. Bo po drugiej stronie ulicy chodniczek miejscami już ułożony wygląda jak się patrzy. Czyli mocno paradnie. No dobrze, przyjmujemy, że tak się stanie.

Ale w kwestii chodników myślę jeszcze o jednym malusim fyrtelku miasta. Myślę o ulicy Łokietka, tej jej części, gdzie były w chodnik włożone płyty kontrybucyjne. Bardzo bym chciała, żeby wróciły na swoje miejsce, czyli w trotuar właśnie. O płytach kontrybucyjnych, czyli co to jest, skąd się wzięły, jak wyglądają i dlaczego w historii są ważne, może za jakiś czas napiszę. Ale na razie dość uważnie się przypatruję, co się z nimi, z jakąś ich częścią się dzieje. Na razie leżą zwalone na stosik, nie całkiem zgrabny, ale jednak na stosik. Prace trwają. Zobaczymy, co się stanie dalej. Ja tam płytami kontrybucyjnymi się interesuję mocno. Podobnie jak i brukami w lasach naszych, bo ten sam czas, te same okoliczności, ta sama wojna. Będę patrzeć.

No i z kolejnego kątka. Fotografia uśmiechniętego nazisty w wystawce pewnego sklepu nadal jest. Sprawdziłam. No cóż, pora na radyklany gest. Po ostatnim złośliwcu odezwała się do mnie via poczta redakcyjna Czytelniczka. Ma dokładnie takie samo zdanie jak ja. Ale pani Czytelniczka wykonała gigantyczną pracę i cóż, wyszło z jej dociekań, że choć ustawy i prawo zabraniają promowania nazistowskich symboli, to jednak tak do końca z tym nie jest. A przemiły znajomy zwrócił mi uwagę, że przecież odbywa się n tzw. rekonstrukcji, gdzie ludzie ubrani w paradne ss-mańskie mundury chodzą i też jest OK. No nie, dla mnie nie. Zresztą uważam, że owe rekonstrukcje to coś okropnego. Coś bardzo okropnego.

Powtórzę kolejny raz, nie powinno być zgody na takie rzeczy. O ONR i Falandze nie piszę, bo to już potrzeba systemowych rozwiązań.

A skoro o faszyzmie i nazizmie mówię, o propagowaniu lub też nie, to tak się składa, że dokładnie 16 lat temu w Zachęcie warszawskiej znakomity polski aktor Daniel Olbrychski podczas spektakularnej akcji zniszczył kilka fotosów na wystawie Piotra Uklańskiego. Wystawa nosi tytuł „Naziści” i przedstawia wybitnych aktorów światowego kina, którzy zagrali różne role, a one niosły za sobą konieczność ubrania nazistowskiego munduru. Akcja była mocarnie ustawiona. Daniel Olbrychski uzbrojony w szablę wzór 34, najlepszy z możliwych, ciął te fotografie, a telewizja z lubością i bez żadnej refleksji tę akcję kręciła. Dlaczego bez refleksji? Dlatego, że tam na tej wystawie znajdował się wizerunek aktora z filmu Claude Leloucha „Les unes, les autres”. W nazistowskim mundurze. Aktor argumentował, że nikt go o zdanie nie zapytał. Ale i po co było pytać. Skoro zagrał. I to dobrą rolę, to trzeba się i było liczyć z konsekwencjami. Jak się istnieje w świecie mediów, to i na takie rzeczy trzeba być przygotowanym. Inna rzecz, że dziwne jest, jeśli aktor utożsamia się aż tak bardzo z rolą. Rola to praca. Człowiek, to człowiek. Daniel Olbrychski to Daniel Olbrychski. Liczne role mu przyszło grać. Wszak aktorem i to znakomitym jest. Jednak akcja w Zachęcie odbiła się wielkim echem. Gadali o tym nawet w USA. No cóż. Trochę z politowaniem gadali. Ale głośno było i chyba o to chodziło, tak po prawdzie. No cóż.

Ps.

Tego dnia, szczęsnego według kalendarza zachodniego, w 1895 roku w Orle urodził się Michaił Bachtin, wielki rosyjski literaturoznawca. Twórca pojęcia karnawalizacja, ale i nie tylko tego. Zmarł w 1975 roku w Moskwie. To właśnie Bachtin zajął się funkcjonowaniem różnych pojęć, jak choćby kultura dołu, kultura wysoka oraz jak te pojęcia mają się do siebie. Jedna z jego najważniejszych książek to „Twórczość Franciszka Rabelais’go a kultura ludowa Średniowiecza i Renesansu”. Bachtin, jeden z moich guru myślenia o literaturze. W sensie krytycznym, literaturoznawczym, otwierającym na sensy znaczeń. Ktoś dla mnie bardzo ważny. Dlatego o jego urodzinach piszę. I tylko dodam, że jak studiować polszczyznę na najlepszym z uniwersytetów, znaczy poznańskim, zaczęłam, to gadania o Bachtinie zwyczajnie nie rozumiałam. Teraz rozumiem. Dziś 121 urodziny wielkiego myśliciela, wielkiego reformatora myśli teoretycznoliterackiej. Wielki człowiek, choć przez całe swoje życie wyglądał jak ubogi chłop, taki, jakim w ostatniej fazie życia stał się hrabia Lew Tołstoj. Też wielki człowiek literatury. Pisarz.

A tak swoją drogą, jakie ciekawe losy łączą się z pisarzami oraz teoretykami literatury… No jakie. Wielkie.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x