Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Augusta, Gizeli, Ludomiry , 7 maja 2024

Los szkół nadal niewiadomy

2016-11-22, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Jakoś szkoły artystyczne w mieście nad Wartą nie mają zbyt wiele szczęścia. Nie wybudowano dla nich siedziby, choć mało brakowało. Teraz znów decyzję o tym, co dalej, przeniesiono na przyszły rok.

Nie znam nikogo, kto, wszedłszy do siedziby szkoły muzycznej przy ul. Chrobrego, nie doznałby czegoś na kształt szoku. Albo zwykłego przestrachu, bo zwyczajnie jest się czego bać. Popękane ściany, jakieś przedpotopowe boazerie, wąziutka klatka schodowa. Nie lepiej jest w szkole przy Teatralnej. A dzieci chcących się kształcić w tych placówkach przybywa. Poprzednia ekipa nie dała sobie rady z problemem, bo radni zablokowali budowę nowej siedziby przy Filharmonii Gorzowskiej. Nowa władza zapowiedziała, że na potrzeby szkół wyremontuje całkiem nieciekawą ruderkę na tyłach Młodzieżowego Domu Kultury przy ul. Szkolnej. Wtedy to jedna z uczennic napisała list otwarty zatytułowany „Nie przenoście nas z rudery do rudery”. Trochę wówczas się nagadano o szkołach artystycznych i sprawa przyschła. No cóż, zawsze tak bywa. Mleko się spieni albo wykipi, więc sobie pogadamy, puścimy jakieś ploteczki czy też inne opowiastki w eter. Trochę sobie ludzie podyskutują i zapomną. I dokładnie tak to było teraz.

Ostatnim czasem poszła w eter nieco niezauważona informacja, że decyzja w sprawie szkół zapadnie w przyszłym roku. Znakiem prostym, nowa władza też za bardzo nie ma pomysłu, co i jak z tymi szkołami począć. No bo po prawdzie, kształcą one uzdolnione, wrażliwe dzieci, uczą w nich takich mało komu potrzebnych umiejętności, jak czytanie nut, kształcenie słuchu, gra na instrumentach bardzo różnych. A przy okazji jeszcze je bardziej uwrażliwiają na rzeczywistość. Po co to komu? Po co? Lepiej wydać ogromną kasę na jakieś biura czy jakieś ci inne centra. A może szkoła muzyczna pewnej nocy się zawali i będzie po problemie. To oczywiście parabola, bo tak się nie stanie. Ale moim zdaniem, oddalanie problemu bazy lokalowej szkół artystycznych to spychologia stosowana. To zwyczajnie wstyd, że nikt jakoś nie ma woli, aby sprawę załatwić raz a dobrze. Bo szkoły artystyczne są potrzebne. Bo nadwrażliwcy – muzycy, plastycy, pisarze, poeci, historycy są solą kultury, a kultura jest spoiwem i lepiszczem takim jak język, nośnik tejże kultury. Bo tylko dobrze wykształcone społeczeństwo z wrażliwością na piękno oraz na dobro drugiego człowieka zapewnia rozwój i trwanie danego społeczeństwa. Ja wiem, że to duże słowa, ale tak uważam. Bo jak zwyczajnie uważam, że potrzebne są dobre szkoły kształcące świetnych fachowców, tak samo są potrzebne szkoły artystyczne. Jak potrzebne są hale i stadiony sportowe, tak samo są potrzebne galerie, teatry i filharmonie oraz sale do słuchania muzyki innej niż klasyczna.

Dlatego szkoda bardzo, że szkoły artystyczne w mieście nad Wartą, Kłodawką i Srebrną ciągle żyją w niepewności i bez jasności, co dalej. Bardzo niedobrze.

A teraz z drugiego kątka będzie. Otóż z olbrzymią satysfakcją przeczytałam, że Wojtek Kuska z TVP lokalna, bo nie wiem po prawdzie, jak się teraz telewizja zwana przeze mnie zwyczajowo PTV (po prawdzie werbalnie brzmi to tak – petefałka), pracuje nad filmem o ciemnych latach stanu wojennego w mieście na siedmiu wzgórzach. Oj bardzo dobrze, że ceniony przeze mnie kolega podjął ten temat. To chlubna karta w dziejach miasta. Bardzo chlubna. Mam na myśli czasy opozycji demokratycznej w latach komuny, opozycji w latach stanu wojennego. Mam ogromny zaszczyt oraz przyjemność znać trochę ludzi, którzy wówczas działali i pewien dość duży rachunek za te szczytne działania zapłacili. Niektórzy z nich już odeszli na Niebieskie Łąki, taki los. Ale wszyscy oni mają jedną ważną cechę, ci, których już nie ma z nami, oraz ci, którzy z nami są i mogą dawać świadectwo tamtych ponurych przecież czasów. Mają w sobie wielką pogodę ducha, wielkie poczucie sprawiedliwości, wielką empatię wobec innych. I choć wielu z nich jest wierzącymi i praktykującymi Kościoła katolickiego to jakoś tak nie epatują swoją wiarą, nie krzyczą o konieczności jakichś krucjat. Nikomu z nich nie przyszłoby do głowy zasiadanie w karocy dyniowej Kopciuszka i raczej czuliby się mocno zażenowani, gdyby ktoś im coś takiego zaproponował. Przykład? Prosty. Jeden z Honorowych Obywateli Miasta, wybitny prawnik Stanisław Żytkowski, opowiadał mi kiedyś, tak mimochodem, po drodze w podgorzowskich lasach, bo szwendaczem leśnym i chaszczowym jest, jak to było, kiedy jego synowie wiek określony zyskiwali. Synów sztuk dwa szli z ojcem w pieszej pielgrzymce na Jasną Górę. I tylko tyle usłyszałam ja oraz kilka innych osób, z którymi się szwendaliśmy po lesie. Klasa? Klasa. I to jaka ogromna.

Pamiętam też, jak kiedyś rozmawiałam z śp. senator Stefanią Hejmanowską przy okazji jakiejś uroczystości religijnej. Pani senator mówiła wówczas – Jak dobrze, że możemy uczestniczyć bez strachu w takich uroczystościach. Ale dobrze by było, gdyby nikt nikomu niczego nie narzucał, a już wiary i uczestnictwa w uroczystościach religijnych przede wszystkim. Bo to jest każdego bardzo prywatna sprawa.

No i jaka szkoda, że takich ludzi, jak pani senator tak mało teraz jest. No jaka szkoda. Dodam tylko, że i Honorowy Obywatel, śp. pani senator ale wielu, wielu innych, to właśnie ludzie tamtego czasu. Czasu chwały i uznania za ich wówczas postawy. Ale i za postawy po tym trudnym czasie. Bo robili do czasu pożegnania się z nami na tym łez padole, a żyjący nadal robią bardzo, bardzo dużo. I nie czynili ani nie czynią z tego sztandaru. Zwyczajnie uważali i uważają, że tak trzeba.

Ps. Dziś o 17.00 w Archiwum Państwowym promocja 23 Nadwarciańskiego Rocznika Historyczno-Archiwalnego. To wybitne pismo, jedyne w mieście, jakie jest notowane przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego na liście tzw. czasopism punktowanych. Oznacza to, że publikacja w nim to przejście całej procedury, jaką przechodzą teksty zgłaszane do publikacji, czyli recenzji naukowej, ewentualnych popraw wskazanych przez recenzentów, ale daje to korzyść taką, że naukowcy, których teksty się w Roczniku znajdą, dostają za to punkty konieczne do tzw. ścieżki rozwoju naukowego. A tym, którzy takich punktów nie gromadzą, publikacja w Roczniku daje zaszczyt i przyjemność ogromną, bo to, że powtórzę, zaszczyt znaleźć się w takim piśmie. Ja pierwszy raz od kilku lat nic nie napisałam, więc wstyd na mnie ogromny. I wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że nie dam rady na promocję przyjść. Po raz pierwszy od pierwszego numeru się to zdarzy, szlag jasny i wszystkie cholery świata. Ale tak czasami bywa, że nie można. Pójdę więc do Archiwum Państwowego w jakimś innym terminie i zwyczajnie Rocznik sobie kupie, bo ogromniem ciekawa, co w nim jest. Ale każdy, kto historię lubi, powinien polecieć na Mościckiego i mieć nadzieję, że się zmieści w sali konferencyjnej. Bo za ostatnie lata przybywa zainteresowanych. Ja tylko dodam, że już sobie dwa tematy do następnego Rocznika wymyśliłam. Jak redakcja przyjmie, będę szczęśliwa oraz zachwycona, że znów, że będę autorką. I powtarzam, dziś o 17.00 w Archiwum Państwowym przy ul. Ignacego Mościckiego promocja. Przyjść może każdy.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x