Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Floriana, Michała, Moniki , 4 maja 2024

Będą pracą spłacać grzywny

2016-10-28, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

To chyba krok w dobrą stronę. Skazani za różne drobne przestępstwa mogą odpracować wyrok, wykonując różne rzeczy na rzecz instytucji publicznych.

Od zawsze, to znaczy od jakiegoś pokaźnego czasu, ciągle słychać dyskusję, co prawda nie tak głośną, jak na inne palące tematy, że wartałoby się zastanowić, jak egzekwować wyroki, zwłaszcza takie drobne. No i w końcu jest rozwiązanie. Skazani będą mogli pracą spłacić nałożoną karę finansową. Co prawda, z drugiej strony pojawia się zawsze twierdzenie prawdziwe jak skała. Praca nie może być i nie powinna być karą. Bo w dzisiejszych czasach praca jest dobrem. Dobrem niezbywalnym. Dobrem, które daje korzyść taką, że pozwala godnie żyć.

Dlatego ten pomysł może się okazać strzałem w dziesiątkę. Bo może taki ktoś, kto odpracuje swój wyrok, zrozumie, że coś umie, że może funkcjonować w normalnym świecie, dla którego praca jest właśnie dobrem. Oczywiście, jeśli nie będzie się odbywać pod jakimś knutem –w sensie umownym, rzecz jasna. A sądzę tak, ponieważ ostatnio oglądałam ciekawy reportaż o chłopakach z domu poprawczego gdzieś na Górnym Śląsku. Tam wychowawcy wymyślili projekt resocjalizacji przez pracę. Chłopaki mogli się zgłosić do pracy przy remontach domów słabo uposażonych lokatorów. Pewna fundacja zapewniała materiały oraz pomoc inżyniera kontraktu, czyli w tym przypadku pomoc fachowca. Efekt zaskoczył wszystkich. Bo taka łajza spod ciemnej gwiazdy, taki młodociany bandyta nagle odkrył, że pomoc jest fajna. Nie dość, że wyrósł na lidera grupy, to jeszcze ta grupa wyremontowała także dom jego matki. No i ten chłopak, nie dość, że wyszedł z poprawczaka wcześniej, to jeszcze zaczął legalną pracę właśnie w budownictwie, a teraz jest na dobrej drodze, aby własną firmę uruchomić. Oczywiście zatrudniać zmierza chłopaków takich, jak on. Z przeszłością, ale otwartych na jasną stronę mocy.

Dlatego wierzę, że akurat ten pomysł może tylko dobro przynieść. Naiwna nie jestem, wiem, że nie wszyscy wrócą na jasną stronę mocy, ale może choć jeden ktoś. I to już będzie dużo. Zresztą w mieście na siedmiu wzgórzach jest już pewna instytucja, która też idzie na rękę dłużnikom. A przecież dług to też jakieś wykroczenie. Na pewno uwierający mocno. I jak kto nie ma naprawdę innej szansy, aby dług za mieszkanie zmniejszyć, to Zakład Gospodarki Mieszkaniowej, bo o tej firmie myślę, stwarza mu możliwości odpracowania tego zadłużenia. Jak kto poprosi, to pracować może z dala od własnego domu, bo po co sąsiedzi mają się z niego śmiać (czego nie rozumiem). I wiem też, że to trybi. Ludzie się zgłaszają. Korzyść ogromna jest dla obu stron. Bo mieszkaniec redukuje dług, a ZGM ma pracowników do prac różnych.

Bywa bowiem tak, że ktoś traci pracę, dłużej jej nie ma, traci za tym płynność finansową. Wpada w dług. Zaciska się spirala. A tu proszę, jest światełko. Jest możliwość wyjścia z trudnej sytuacji. Trzeba tylko chcieć. Wielu chce i tylko słowa uznania za postawę, a ZGM za ten program. Tylko i aż tylko słowa uznania.

Dlatego też i w tej kwestii mówię, że ktoś skazany na grzywnę czy jakąś inną karę finansową, może ją odpracować, jest znakomitym wyjściem z sytuacji, taką wędką. Bo nie sztuka dać rybę. Sztuką jest dać wędkę.

Za jakiś czas zobaczymy, jak to trybi. Mam nadzieję, że dobrze.

A teraz z kolejnego kątka. Otóż zaczyna się przygotowanie do Nowego Roku. Wiem, śmiesznie to brzmi, ale jednak. A było tak. Piknął sms – nie dawaj żadnych pieniędzy tzw. kominiarzom za kalendarz na nowy rok. Halo, ale o co chodzi? – pomyślałam sobie. I się upewniłam u źródła, które sms-a wysłało. Otóż okazuje się, że zaczynają nawiedzać mieszkania kominiarze oferujący kalendarz na Nowy Rok. A w tradycji, może nie tej ze średniowiecza, ale tej nowszej stoi jak wół, a właściwie jak dwa woły, że jak kominiarz dom nawiedza, kalendarz daje za cołaskę, to taki dom szczęście niepojęte czeka. No i różni przebierańcy to wykorzystują. Kolędują po domach i cołaskę, a 10 zł, tak po prawdzie wyłudzają. Fakt, ładnie w tych strojach paradnych z wyczyszczonymi guzikami i przy tych swoich akcesoriach wyglądają. No i każdy tę cołaskę płaci, bo po co zapeszać. Niby wszyscy jesteśmy racjonalistami, ale na dwoje babka powróżyła.

Tak więc uprzejmie informuję, że znów zaczyna się cołaskowa akcja pseudokominiarzy. Ja objaśniona przez życzliwych znajomych postaram się nie dać nabrać. Ale kto wie. Bo jak taki wygalantowany kominiarz stanie u moich drzwi? Ok. Nie dam dychy. Dam 2 zł. Może.

A skoro przy stukaniu do drzwi jestem, to powiem, że tak się składa, iż w tym roku nie będzie mnie 31 października w domu. I nie będę mogła dać dzieciakom słodyczy. Dzieciakom, które latają po domach w Halloween i dobrze się bawią oraz za nice sobie mają różne urzędowe kwity. Od kilku lat nawiedzali mnie w domu różni smarkaci przebierańcy. Nauczyłam się, że albo słodyczkę w domu trzeba mieć, albo trochę monet a 2 zł. Bo po co na psikusy się narażać? I powiem, że jak pewnego roku nie zastukała do mnie ani jedna ekipa, to sama na ulicę wylazłam i dałam słodyczkę pierwszej napotkanej ekipie. Teraz to chyba sąsiadów poproszę, żeby w moim imieniu słodyczkę przygotowaną przebierańcom dali. Słodyczka już jest.

Smarkate dobrze się bawią. Dorośli też, więc tylko się cieszyć, że to jednak działa. Owszem, też bym chciała, żeby polska tradycja była w szpicy. Ale jak na wszelakie bogi tę tradycję, dla przykładu dziadów ożywić? Ci, co wyklinają Halloween i żądają wskrzeszenia tradycji dziadów, zwyczajnie nie wiedzą, o czym bają. Jakoś zdziwiona nie jestem. Bo zwyczajnie też ci, co wyklinają, nie wiedzą, że dziady się odbywają. Nawet tu, w mieście na siedmiu wzgórzach. Tylko nikt się tym nie chwali, bo i po co.

A jak obrzęd wygląda, można i owszem, przeczytać u Mickiewicza, ale z wysokich poetyckich lotów przenieść słowa o obrzędzie na dziś będzie trudno. Można zatem zajrzeć do „Encyklopedii Staropolskiej” Zygmunta Glogera albo do „Słownika mitów i tradycji kultury” Władysława Kopalińskiego. Tam nieco składniej ten obrzęd opisany jest i nieco strawialniej przedstawiony niż w poetyckiej wizji wieszcza (no pamiętacie: cicho wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie? – to poeta. A wredni poloniści mówią tak: cicho wszędzie, głucho wszędzie, głupstwo było, głupstwo będzie… no cóż). A jak potem na cmentarz wieczorową porą się kto uda, to niech tych dziadów dziadowskich nie przepędza. Bo naprawdę ich spotkać można. Bo można. Sama wielokrotnie w przezacnym towarzystwie dziadowałam… Na cmentarzach w mieście na siedmiu wzgórzach, naprawdę.

No i jeszcze miało być o czymś innym, ale nie będzie, bo znów złośliwiec urósł do wielkiego tekstu. A ile można czytać nawet długie teksty? No ile?

Ps. A jak kto pomysła na wieczór nie ma, choć imprez trochę się dzieje, to w te dyrdy powinien lecieć do FG. Biletów trochę jeszcze było. A będzie wydarzenie, oj będzie. Maestro Grzegorz Dobosiewicz znów z Finlandii zjechał do miasta na siedmiu wzgórzach i przygotował muzyczną jazdę po horrorach. Będzie muzyka, będą efekty specjalne, oj będzie się działo. Maestro Grzegorz to ten sam, który jakiś czas temu zaczarował małych i trochę większych muzyką do gier komputerowych w wydaniu filharmonicznym. A dorosłych melomanów wprawił w konsternację, bo niehonorem się było dzieckom lub wnukom swoim przyznać się, że nie wiadomo, o co chodzi, choć muzyka iście świetna była. Tak więc tylko podpowiadam...

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x