Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Longiny, Toli, Zygmunta , 2 maja 2024

Chyba już gorszych informacji nie będzie w tym roku

2016-10-14, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Co jakiś czas dowiaduję się o czymś, co zmienia postrzeganie świata. Zawsze tym czymś jest śmierć. Kogoś bliskiego, kogoś zaprzyjaźnionego, kogoś, kogo się ceniło. To, co wydarzyło się wczoraj, było apogeum.

Nigdy wcześniej aż tylu złych informacji nie było. W jednym dniu i w jednej porze.

Zaczęło się generalnie źle. Otworzyłam komputer wcześnie rano, bo tak mam, że wcześnie rano albo bardzo późno otwieram komputer. Mówię o swoim prywatnym żeglowaniu po sieci. Bo praca to inna inszość, tego czasu nie liczę.

Otworzyłam, a tu proszę, zła informacja. Zmarł Andrzej Kopiczyński. Znakomity aktor. Pamiętny i zapamiętany 40-latek ze słynnego serialu inżynier Karwowski. Ale też znany z innych, choćby teatralnych ról. Pamiętam, jak kilka lat temu Andrzej Kopiczyński gościł w mieście na siedmiu wzgórzach. Poszłam wówczas do niego na wywiad. Wraża gazeta, w której wówczas pracowałam, chciała takiej rozmowy. Z decyzjami przełożonych się generalnie nie dyskutuje. Więc poszłam. Pierwsze pytanie, jakie panu Andrzejowi zadałam, było takie – Mówią do pana inżynierze? Aktor odpowiedział, że owszem tak. I zaczęła się fantastyczna rozmowa o aktorstwie, o przekładaniu ról na życie i postrzeganie aktora, który staje się zakładnikiem roli. Pan Andrzej Kopiczyński miał dystans do siebie, do tej roli. Ja miałam to szczęście, że owego 40-latka znałam też ze sceny, z ról na żywo, ale też i dobrych, choć może nie pierwszoplanowych w filmie. Lubiłam i bardzo ceniłam. Dodam tylko, że wywiad z inżynierem Karwowskim się podobał. No i fajnie, że choć tyle.

Wiedziałam, że jest bardzo chory. Ale jednak miałam nadzieję, że to jeszcze nie koniec. No cóż, boginie Parki uznały, że jest inaczej. Bardzo szybko Niebieska Scena Aktorska i Reżyserska polskiego środowiska filmowo-teatralnego się w tym krótkim odcinku czasu zapełniła. Bo Waldemar Dziki, bo Andrzej Wajda, bo w końcu Andrzej Kopiczyński. Coś za dużo tych strat. Bo jednak miejsc po nich trudno będzie zapełnić. To tak na wszaki słuczaj, że ktoś odchodzi, cóż, przyjdzie ktoś następny. No nie, jednak chyba nie.

A potem było jeszcze gorzej. Bo za chwilkę niedługą dowiedziałam się, że zmarł Dario Fo. Miał  90 lat, podobnie jak Andrzej Wajda. Umarł w Mediolanie. Wajda miał filmowego Oscara za dokonania życia. Dario Fo miał literackiego Nobla. Myślę, że obie nagrody są porównywalne. Jak Dario Fo został Noblistą, przyszło mi bić się w piersi i mówić, nie znam. Bo nie znałam. Ale poznałam. I choćby za dramat na temat Lukrecji Borgii ten Nobel mu się należał. Już po Noblu de facto napisany. Ale wcześniej kilka dobrych tekstów napisał. Uszczypliwych, dyskutujących, ciekawych, których poza italianistami nie mieli okazji poznać ci, co lubią literaturę. Nie tłumaczono go w generalności. Małe kawałeczki można było znaleźć w „Literaturze na Świecie”, ale kto tam elitarny miesięcznik literacki poświęcony literaturze obcej czytuje? Dramaturg, niepokorny, ciekawy. Mnie zachwycił. Pamiętać będę.

No i po tej okropnej jednak informacji pomyślałam sobie, że to już koniec czarnych informacji na ten dzień. Tylko sobie pomyślałam.

Ale to tak naprawdę był wstęp do najgorszej informacji dnia. Facebook słowami Jarosława Skowrona ogłosił mnie to, co wielu w tym mieście już wie. Nie żyje Grzegorz Greg Kukurowski. Jarek w oszczędnych i bardzo wyważonych słowach poinformował, że Grześ nie żyje. W komunikacie Polskiego Związku Alpinizmu można przeczytać to: „Podczas wspinaczki na szczyt Shivling w Himalajach Gharwalu w Indiach zmarł Grzegorz Kukurowski”. W poniedziałek się to wydarzyło. Myśmy się dowiedzieli wczoraj, co dziwne nie jest. Bo najpierw rodzinę się informuje, żeby z mediów się nie dowiedziała.

Jarek Skowron od wielu lat wspinał się z Grześkiem. Byli parą od liny. To mocno, bardzo mocno wiąże. Domyślam się, ile Jarka kosztowało napisanie tej informacji. Te oszczędne słowa. Ja, jak otworzyłam informację, pomyślałam sobie, no nie tego steku bluzgów się nie da zacytować w szacownym portalu. Potem się popłakałam, a jeszcze potem zadzwoniłam do mojej przyjaciółki, która Grzesia znała, aby tę z gruntu złą informację przekazać. Głos mnie się załamał.

Znałam Grzesia od lat. Zawsze, jak się spotykaliśmy, to Grześ patrzył na mnie z wysoka. I zawsze mówiłam, Kukurowski, siadaj, bo się źle czuję, jak się na mnie tak gapisz z pozycji wieży.

Pisałam wiele razy o tych wyprawach Grześka i Jarka. Zawsze im, nie tylko im, całemu środowisku grotołazów i alpinistów kibicowałam. I jakoś tam miałam ustawione myślenie, że akurat im nic się nie stanie. Nigdy.

Ale góry to góry. Zwłaszcza te wysokie. Nigdy nie wiadomo, co się w nich może stać. Może być tak, że ktoś całe życie po nich chodzi i nic. A bywa tak, że jak z Grzesiem się stało.

Całe środowisko ludzi w jakiś sposób związane z górami płacze. Nie tylko za miasta na trzech wzgórzach, jakkolwiek bezsensownie to teraz brzmi. Bo wielu ludzi w kraju, ale i nie tylko, uwierzyć nie może, że ta wysoka, przyjacielska, uśmiechnięta tyczka, która miała tylko 40 lat umarła w Himalajach Gharwalu. Bo jak to? A te biegi na półmaratonach? A te inne działania?

Grześ Kukurowski, mój bardzo, bardzo przemiły znajomy nie żyje. Nie umiem w to uwierzyć. Jeszcze jakieś trzy tygodnie temu machałam mu na powitanie. Leciał w te Himalaje. Zawsze tam leciał. Mam w oczach zdjęcie Grzesia i Jarka na tle Lhotse, tej okropnej góry, która odebrała życie Jerzemu Kukuczce, guru i mistrzowi polskiemu środowisku himalajskiemu. Kukuczka tam został. Grześ został na Shivling. Tylko i aż 6300 m n.p.m. Odszedł fantastyczny człowiek. Nasz przyjaciel.

I powiem teraz jedną nieprostą i straszną dla rodziny prawdę. Śmierć tam to chyba to, co zawsze zakładają himalaiści. Nigdy o tym głośno nie mówią, bo rodzina, bo cokolwiek. Bo po co kusić los. Ale jeśli umierać, to tam. W krainie lodu, gór. W krainie ukochanej. Inna rzecz, że nie w wieku 40 lat, jak Grześ. Bo jeszcze wiele gór było do zdobycia. Wiele krain do zobaczenia zostało.

Stało się tak. Parki, te okropne boginie się o Grzesia upomniały…. Grześ, zawsze mnie będzie ciebie brakować w Jazz, bo jazz – muzykę tę Grześ lubił. I bywał w Piwnicy. My ludzie blisko z górami płaczemy.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x