2016-08-11, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Miasto ogłosiło, że są pieniądze na remontowanie zabytków, znaczy można się ubiegać o dotację. Jak znam życie pieniędzy tych jest tyle, co kot napłakał, ale dobre i tyle.
Miasto chce dofinansować remonty zabytków, znaczy obiektów, które są wpisane do rejestru i po pieniądze te mogą się ubiegać także prywatni właściciele. To bardzo dobra informacja, bo utrzymanie i remonty takich budynków są zwykle dwa razy kosztowniejsze, niż tych, które zabytkami nie są. Kasę można dostać na dokumentację, ale i na konkretne remonty. Magistrat lojalnie uprzedza, że pierwszeństwo będą mieli ci, którzy sami dużo w remonty wkładają, lub znaleźli dodatkowe źródło finansowania.
To bardzo dobra informacja, choć że powtórzę, miejskich pieniędzy akurat na to zwykle nie ma za wiele. A skoro są, to trzeba po nie sięgać. W mieście jest trochę zabytkowych obiektów, które na już wymagają ratunku. Pierwszego nie trzeba długo szukać. Kamienica przy ul. Łokietka 17, która już zupełnie nie wygląda jak zabytek, a raczej jak okropna rudera. Pamiętam, że właściciel zapowiadał, iż uruchomi tu jakiś ośrodek wsparcia czy coś w podobie, ale to było bardzo dawno. I nawet nie wiem, czy sam pamięta, że ma taką własność w mieście. Inny przykład, proszę bardzo, kamienica po byłym LOK-u. Też stoi i niszczeje. Trzeci przykład – Czerwony Spichlerz. Też to jest tai wyrzut sumienia, choć magistrat miał nadzieję, że jak powstanie NoVa Park, to i Czerwony Spichlerz szybko z ruin powstanie, ale i to się nie spełniło.
O willi Jaehnego nie piszę, bo miejska własność, w której miał powstać Instytut Papuszy, ale cały czas coś nie powstaje. No cóż, tak to bywa z lekko rzucanymi publicznymi obietnicami. W każdym razie porozmawiałam sobie ostatnio z konserwatorem zabytków, który uspokoił moje skołatane serce, że willa jest zabezpieczona przed niszczeniem. Oznacza to mniej więcej tyle, że nie cieknie dach, okna nie są powybijane, a że budynek z zewnątrz wygląda jak sto nieszczęść, to już inna sprawa. Szkoda mi zwyczajnie tych pięknych budynków, ale nikt nie ma pomysłu, co z nimi zrobić.
A teraz z innego kątka będzie. Otóż pobliskie Strzelce mają swój produkt regionalny, czyli powidła strzeleckie. No i ja im zazdraszczam, bo to coś fajnego jest. My teoretycznie też mamy swój produkt regionalny, czyli renetę landsberską. Mamy i co? Ano nic. Tylko gastronomik o renecie pamięta, bo wykorzystuje ją jako obrazek w kartach dań w swojej kawiarence na Wełnianym Rynku, a pani dyrektor Małgorzata zapowiada, że będą w sezonie na owoce serwować tam szarlotkę właśnie z renety. Tyle dobrze, a można byłoby więcej. Ale może ja się czepiam niepotrzebnie, bo dobrze, że w ogóle sobie miasto przypomniało o tym owocu. I jednak jakoś w przestrzeni miejskiej jednak funkcjonuje. Bo inaczej to tylko o renecie można byłoby poczytać w publikacjach historycznych oraz w Encyklopedii pana Jerzego Zysnarskiego. Dość dodać, że reneta to stary gatunek jabłoni, nie tak wydajny, jak te nowe i nie każdemu chce się nad takim drzewem trząść. Znam co prawda kilka osób, które mają takie hobby i trzęsą się nad renetami, tak jak ja nad zabytkami. No cóż, każdy ma jakiegoś fisia. Inna rzecz, że bez fisiów życie byłoby zwyczajnie nudne.
No i teraz kilka ogłoszeń o wydarzeniach, które za chwilkę nastąpią. Już 19 sierpnia w Trzebiczu Nowym pod Drezdenkiem 26, już, piknik lotniczy. Wiem, że impreza ma zaprzysięgłych fanów. Ja, choć lubię latać samolotami, to jednak jakoś nie lubię imprez i pokazów lotniczych. Zawsze mam wrażenie, że za chwilę takie latające ustrojstwo spadnie mi na głowę. Podobnie mam z fajerwerkami, też mam wrażenie, że za chwilkę niewielką coś mi na głowę spadnie. Taka fobia. W każdym razie wiem od zaprzyjaźnionej przemiłej znajomej, ale i z portalu naszego, że w tym roku, podobnie jak i w latach poprzednich do Trzebicza zlatuje się całkiem interesująca ekipa. Wśród nich jest też i gwiazda takich zlotów i spotkań Uwe Zimmermann z Niemiec. Tak o nim piszą organizatorzy AeroFestiwalu w Poznaniu: „Uwe Zimmermann jest na co dzień biznesmenem, ale także mistrzem wyścigów motorowych Niemiec. Swoją przygodę z lotnictwem zaczął od szybowców, później przesiadł się na samoloty, a akrobacji uczył się od trenera czeskiej kadry narodowej. Brał udział w wielu zawodach, ale akrobacja w stylu wolnym to jego pasja”. No i dalej można się dowiedzieć, że pilot kocha Polskę, lubi tu wracać, a kocha do tego stopnia, że ma żonę Polkę. Ciekawe. Może to i powód, aby jednak do tego Trzebicza się wybrać? Kto wie, zobaczymy.
Natomiast 20 sierpnia w mieście na siedmiu wzgórzach zagości lider KOD Mateusz Kijowski. Spotkanie jest otwarte, odbędzie się w bibliotece, przyjść może każdy.
A w tak zwanym międzyczasie przez miasto nasze przepływać będzie niemiecka młodzież. Znaczy na kajakach płynąć będą i mają chęć oraz potrzebę obejrzenia miasta z trzema rzekami. I ja tak zaczęłam się już zastanawiać, co tu panie Dziejku tym młodym ludziom pokazać i co o mieście opowiedzieć. Na pewno katedrę i zagadki, jakie w tym i na tym szacownym budynku są. Ale co dalej? Może Szymona Giętego? No nic, zaczynam myśleć dalej.
Bardzo długi tegoroczny majowy weekend powoduje, że mnóstwo ludzi wyjeżdża w różne zakątki. I bardzo dobrze.