Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Igi, Mamerta, Miry , 11 maja 2024

Historyczna chwila

2012-10-28, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

 Tak, tak, historyczna w istocie. Chodzi mnie o koncert Torun Ericksen, który się nie odbył w piątkowy wieczór. Powód - mgła nad Oslo uniemożliwiła wyjazd. Był to pierwszy odwołany koncert w nowożytnych dziejach Jazz Clubu Pod Filarami. W ten to oto sposób instytucja ta dołączyła do innych, w których także imprezy były odwoływane, a to różnych powodów, nigdy ze względów na niedociągnięcia organizatorów. Bo może nie wszystkie placówki lubię jednakowo, może nie placówki, a ich dyrektorów, to w każdej zdarzały się odwoływane imprezy. Bo artyści zachorowali lub nie dojechali.
A skoro zaczęłam o jazzie, to akurat w piwnicy przy Jagiełły i jej wysuniętej placówce - Teatrze Osterwy zdarzały się rzeczy dziwne i tajemnicze. Tak było w przypadku trzeciego gorzowskiego koncertu Luluk Purwanto - indonezyjskiej skrzypaczki. Na afiszu awizowany był jakiś nikomu nieznany pałkarz, znaczy się perkusista. No dobra, czekamy na muzyków, w końcu są. Nagle do klubu wchodzi wysoki Murzyn w okularach, a mnie na chwilę zatyka z wrażenia. Zresztą nie tylko mnie, bo samego Dziekańskiego i obecną wówczas na koncercie Krystynę Prońko. - To niemożliwe - myślałam wówczas. Bo w Gorzowie niespodziewanie pojawił się Billy Cobham, mityczny, legendarny pałkarz samego Milesa Davisa. A jak się stało, że pojawił się w Gorzowie? Ano zwyczajnie, ten Włoch zachorował czy co, Billy był w Europie, Luluk znała go i prosto zapytała - Zagrasz? Na co legenda światowego jazzu z prostotą odparła, z przyjemnością i w taki oto sposób pojawiła się w klubie.
A w Teatrze Osterwy zdarzył się cud, kiedy kilkaset osób, bez szemrania i marudzenia czekała ponad trzy godziny na koncert Richarda Bony, bo muzyk w jakiś tajemny sposób jechał do Gorzowa, daj Boże z Budapesztu, czy też Wiednia. No i choć granice otwarte, to akurat jego musieli skontrolować i celnicy odkryli, że w jego autobusie podróżuje jakaś egzotyczna piękność, która nie ma paszportu i wizy. Ale koniec końców Bona dojechał, potem w cudny sposób opowiadał o tej podróży. I choć mówił po angielsku, rozumieli go wszyscy. No i oczywiście kolejny raz zadeklarował miłość do zupy żurek. I nikomu nie przeszkadzało, że koncert skończył się późno w nocy.
O przygodzie z Ptakiem i Szakalem już pisałam. Tak więc cuda się zdarzają.
A z takich fajnych, a niespodziewanych wizyt przypominam sobie, jak nagle w Biurze Wystaw Artystycznych pojawił się Jan Gordon, najmłodszy brat Andrzeja. Przyjechał niespodziewanie na wystawę swojej znajomej artystki, niestety, nie pamiętam nazwiska. Fajne to było spotkanie.
A skoro o Gordonach mowa, to telewizja zaprosiła mnie do programu, gdzie będą wspominki o gorzowskich artystach. Mnie przypadnie zaszczyt opowieści o Andrzeju Gordonie. Ktoś sobie przypomniał o moim albumie i stąd ten honor. No cóż, będę musiała do książki znów zajrzeć. I podzielę się tylko myślą taką, że choć oficjalnie ona jest na świecie od 17 marca 2007 r., to od tamtego czasu zajrzałam do niej dokładnie dwa razy. Teraz będzie trzeci.
A oko, ku Bożej chwale coraz lepiej, nawet siniaczek zaczął znikać. Bardzo dobrze, bo jakżeż ja bym do tej telewizji poszła z wyglądem lumpa? No wszak nie wypada. A może się jeszcze rozmyślą w tej telewizji i zaproszenie odwołają?

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x