2012-11-29, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
A w mieście rosną płoty. Tak, tak, naprawdę. Akcję stawiania płotów, czyli pionowych metalowych żerdek uniemożliwiających wjazd na chodnik zakończył właśnie właściciel kamienicy na rogu ul. Teatralnej i Warszawskiej. Pewno dość miał parkujących na szerokim trotuarze dziesiątek aut i auteczek. Podobne żerdki stanęły już swego czasu przy ul. Łokietka – na wniosek mieszkańców zresztą, także wkurzonych parkującymi non stop autami na niewielkim spłachetku zieleni, udającym trawnik – zresztą wyliniały i zaniedbany, jak większość skwerów w mieście.
Techniczny płot stanął także przy Jazz Clubie przy ul. Jagiełły. Techniczny – czyli z siatki, można się więc domyślać, że za chwilę coś się tam zacznie dziać. Jak doniosły jaskółki – jednak rozbiórka walącego się dotychczasowego ogrodzenia nie będzie pierwszym krokiem do demontażu jazzowej piwnicy. Być może będzie za to pierwszym krokiem ku czemuś nowemu. Trzymam kciuki.
Dlaczego piszę o płotach? A z prostej przyczyny. Bo w naszym mieście jak płotu nie ma, to kierowcy stawiają auta, gdzie chcą, gdzie im się podoba. Wystarczy wymienić – także lichy skwerek przy ul. Sikorskiego, tuż przy skrzyżowaniu z ul. Warszawską, zresztą też w maksymalny sposób opłotowany, wszystkie osiedlowe trawniki, wszystkie możliwe zakamarki w centrum. Wszyscy chcą stawiać swoje pojazdy jak najbliżej domu, najlepiej tuż pod drzwiami. I nie jest ważne, że kilkaset metrów dalej jest parking, wolne miejsce do zostawienia auta. Samochód ma być blisko. Nie liczą się piesi – w tym ja, bo auta nie mam i zwyczajnie lubię chodzić – zmotoryzowani dyktują prawa. No cóż, takie koszty cywilizacji.
Kosztem cywilizacji są też zmiany. Wśród najważniejszych: likwidacja dwóch placówek kultury – Domu Kultury Małyszyn i Klubu Nauczyciela, zmiana nazwy Klubu Myśli Twórczej Lamus i organizacji w Grodzkim Domu Kultury. Zwyczajnie mnie to wszystko niepokoi, bo tempo jest super ekstra szybkie. A jak mówi przysłowie – szybko to trzeba zwykle pchły łapać, wszystko inne należy robić wolniej. Ale cóż, urzędnicy zwykle wiedzą lepiej od innych, choć może wcześniej nigdy w kulturze nie uczestniczyli.
A tak z innej mańki. Dziś o 18.00 dwie wystawy – jedna w Lamusie (piszę tak, bo nie bardzo wiem, czy już weszła w życie nowa nazwa, czy też nadal obowiązuje stara) prac Ingi Murawskiej, druga o tej samej godzinie w bibliotece głównej PWSZ – zdjęć z archiwum Leszka Krutulskiego. Monetami rzucać nie będę, zdecydowałam już, że pójdę do biblioteki. Wczoraj widziałam kawalątek wystawy (bo dyrektor biblioteki i spółka akurat te fotografie wieszali), zrobił na mnie ogromne wrażenie i chcę zobaczyć całość, a także porozmawiać z autorem. Ale i tak fajnie, że trzeba wybierać, czyli jest w jak naprawdę dużym mieście, gdzie imprez bez liku jest.
A na koniec powiem tylko, że Teatr Osterwy szykuje mikołajkowy prezent. Tym razem będzie to colage z innych bajek, czyli zgadywanka dla bywalców, tych dorosłych. Bo dzieciom i tak jest zwyczajnie obojętne, co się dzieje, byle na scenie był smok i księżniczka. No cóż, ja też chyba tak mam, bo czekam na smoki i księżniczki. I do teatru na pewno się wybiorę. Jak zresztą zawsze o tej porze roku.
Jakoś ten czas tak zaiwania, że znów kolejne święta, czyli wolny czas, znów można się gdzieś wybrać, co ja oczywiście uczynię.