Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Sergiusza, Teofila, Zyty , 27 kwietnia 2024

Nie ma ludzi niezastąpionych?

2012-12-13, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Jutro minie pięć lat od śmierci mojego przyjaciela (to on mnie tak nazwał pierwszy) Aleksandra Alika Maciejewskiego. Był wielkim aktorem, który znalazł się w Gorzowie. Miał tylko 52 lata, kiedy Bóg zawezwał go do swego Niebieskiego Teatru. Tylko 52 lata.
Pamiętam, jak za każdym razem, kiedy dyskutowaliśmy o teatrze, studził moje zapalczywe poglądy. Tak było, kiedy Adam Orzechowski zaczął przygotowania do „Mazepy” Juliusza Słowackiego (nie znoszę romantyzmu, jak rzadko czego, ale akurat Słowackiego lubię). Wydziwiałam wtedy, że to ramota jakaś okropna jest i kto to pójdzie oglądać. No i usłyszałam wówczas od Alika – Ren, poczekaj, daj sobie szansę. A kiedy oglądałam premierowy spektakl, to poraziło mnie wszystko. Inscenizacja, kostium, teatralny język, aktorstwo. Alik zagrał Wojewodę, Amelię – wojewodzinę wykreowała Marzena Wieczorek, a tytułowego Mazepę zagrał Marek Jędrzejczyk. Widziałam różne wersje tego akurat tekstu, łącznie z tą Gustawa Holoubka z Magdaleną Zawadzką w roli Amelii (tragicznie nudną i bez polotu według mnie), ale czegoś tak fantastycznego, jak gorzowska wersja, wcześniej nie widziałam.
To wówczas po premierze pierwszy raz powiedziałam do Alika - Czapki z głów mości Wojewodo, czapki z głów. To ta rola przyniosła mu Motyla, nagrodę kulturalną prezydenta Gorzowa.
Minęło parę lat i nagle usłyszałam, że Alik choruje, a potem poszło błyskawicznie. Monika Kowalska i Zbigniew Sejwa w try miga kończyli film „Czerwiak” o pokręconych losach Alika, dyrektor Teatru Osterwy Jan Tomaszewicz stanął na głowie, żeby Alik w końcu to polskie obywatelstwo dostał – udało się, na dwa dni przed śmiercią. A potem, jak grom z jasnego nieba, 14 grudnia 2007 roku, telefon – Alik nie żyje. Miał tylko 52 lata.
Pojechaliśmy sporą gromadą na pogrzeb do Malborka.
I tu się rozległ chichot Alika z Niebieskiego Teatru. Najpierw bowiem w kaplicy pogrzebowej zacięła się płyta z nagranym różańcem, potem przelatujące nisko samoloty wojskowe włączyły alarmy w pobliskich samochodach, na koniec jakiś młody ksiądz zaczął nam opowiadać, jakim człowiekiem był Alik. Jak dla mnie to było za dużo. Potem jeszcze jakiś trębacz fałszował „Ciszę”.  A my komentowaliśmy, że Alik nigdy nie lubił zadęcia i teraz też tego nie chce.
A dlaczego o tym wszystkim piszę? Z prostego powodu. Bo zwyczajnie mi go brak. Brakuje mi spotkań i kłócenia się o teatr, sarkastycznego poczucia humoru, aktorskiego talentu. Symbolicznie więc zapalam lampeczkę na jego grobie.
Za kilka tygodni minie też druga rocznica śmierci Artura Bryknera, harcerza, dziennikarza, podróżnika, fantastycznego kolegi. Miał tylko 43 lata. Też nie mogłam w to uwierzyć. Pojadę na cmentarz, zapalę lampkę na grobie. I powspominam sobie, jak to Artur potrafił ze śrubki, drucika, i kawałka jeszcze czegoś zrobić wszystkie cuda świata, jak z Azji przywiózł mi papierosy w liściach palmy, które ja nazwałam tajskimi pacajami. Obydwaj odeszli za wcześnie. Po prostu za wcześnie.
Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych. Otóż są, jak najbardziej są. Dla mnie to właśnie Alik, Artur, Kazimierz Furman, paru ze Stolika Nr 1.
Tacy kolorowi, fantastyczni z polotem ludzie. Takich zresztą coraz mniej, a szkoda.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x