2012-12-27, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Wystarczy wyjechać z miasta nad Wartą do miasteczka nad Wartą, a tu od razu coś się ciekawego dzieje. Mnie najbardziej podoba się pomysł z konkursem na małe formy muzyczne, jaki ogłosiła Filharmonia Gorzowska.
Mają to być klasyczne kwartety, czyli pierwsze skrzypce, drugie skrzypce, altówka i wiolonczela. O tym, że akurat w takich formach można znaleźć perełeczki przekonałam się jakiś czas temu, kiedy Kwartet im. Henryka Mikołaja Góreckiego dowodzony przez skrzypka Macieja Grygla zagrał w Jazz Clubie Pod Filarami kompozycje Zbigniewa Bargielskiego, w Polsce słabo znanego, cenionego natomiast za granicą (ach, jakie to polskie – prawda). Szkoda tylko, że chłopakom z Filharmonii, czyli wspomnianemu już kwartetowi nie dane będzie zagrać raz jeszcze lub nawet i więcej razy w Filarach, bo nie podoba się to władzom Filharmonii.
Dziwi mnie trochę taka postawa, bo to chyba dobrze, że muzycy tworzą coś nowego, wychodzą do innych miejsc. Z klasyką jest jak z jazzem, trzeba się z nią oswoić, poznać, aby docenić. I każde miejsce do jej prezentacji może być dobre i godne. Ale, nich tam, niech chłopaki z kwartetu im. Henryka Mikołaja Góreckiego grają choćby na dachu Filharmonii, czy w garażu, ale niech grają.
Druga dobra informacja to taka, że dyrektor książnicy gorzowskiej Edward Jaworski nie odpuszcza i cały czas zabiega o remont willi Lehmanna, czyli byłej głównej siedziby biblioteki. Trzymam mocno kciuki, bo akurat ten budynek ma szanse na renowację. Nie mają, moim zdaniem, willa Pauckscha – obecny Grodzki Dom Kultury i willa Jaehnego, czyli byłe dołki policyjne przy ul. Kosynierów Gdyńskich. Śliczne budynki, świadectwo zamożności przedwojennego Landsbergu, popadają w ruinę i to za przyzwoleniem władz miasta. No cóż, szeryf TJ wolał postawić na spektakularne budowle, jak Słowianka, Filharmonia czy Dominanta. A propos – odwiedzili mnie znajomi z Poznania. Jechaliśmy samochodem ul. Grobla i nagle ukazała się w całej swej krasie – Dominanta. – Matko Boska, a cóż to za koszmar jest! – wykrzyknął jeden ze znajomych. I tak właśnie wygląda witanie się z gości z naszym miastem. No cóż, koszmar na początek, a potem jeszcze gorzej.
A teraz dla porządku domu. Już jutro, czyli w piątek najpierw w Muzeum im. Jana Dekerta przy ul. Warszawskiej o 17.00 spotkanie z Tomkiem Kalitką, szlag, doktorem Tomaszem Kalitką z Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu, malarzem, który podstawy plastycznego wykształcenia zdobywał w gorzowskim plastyku, stamtąd go znam i dlatego piszę o nim per Tomek. O 19.30 w Jazz Clubie znów zagra i zaśpiewa Józef Sobolewski, brat Jerzego, przewodniczącego Rady Miasta. Jak nie macie pomysłu na wieczór, serdecznie polecam.
Natomiast pojutrze także w piwnicy przy ul. Jagiełły Smoothsonic – czyli lokalny projekt łączący klimaty calypso z innymi. Może być ciekawie.
A tak swoją drogą, dzieje się, oj dzieje w mieście na siedmiu wzgórzach. I bardzo dobrze, znaczy to tylko, że spore ci ono jest i nie zasypia między świętami a sylwestrem w oczekiwaniu na karnawał. A ten może być ciekawy – za kilka dni pierwsza rozprawa szeryfa i innych oskarżonych o niegospodarność, potem druga w tej samej sprawie, a potem może kolejna – wobec miejskich urzędników za brak nadzoru nad budową Filharmonii.
Jednym słowem, co minuta to nowina. Szkoda tylko, że akurat takie one są – o przekrętach, niegospodarności, braku nadzoru. Takie to polsko-gorzowskie, czyli byle jakie. Szkoda.
P.S. A teraz smutki. Zmarł Jerzy Bereś, nagle w samo Boże Narodzenie. Był jednym z najciekawszych polskich artystów, między innymi to on zaczynał eksperymenty z performance. Widziałam jego działania kilka razy i choć akurat na mnie sztuka performance nie robi wrażenia, doceniam. Odchodzą wielcy, ale następców jakoś brak. Szkoda.
Jakoś ten czas tak zaiwania, że znów kolejne święta, czyli wolny czas, znów można się gdzieś wybrać, co ja oczywiście uczynię.