2013-01-22, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Z rozradowanym sercem przeczytałam informację o festiwalu muzyki współczesnej w Filharmonii. Za takie coś jestem gotowa wybaczyć różnych Piasków, Krawczyków i Czerwone Gitary
Muzyka współczesna – to Wojciech Kilar, Zbigniew Bargielski, Henryk Mikołaj Górecki, Krzysztof Penderecki, Paweł Łukaszewski, ale też Grażyna Bacewicz, Tadeusz Szeligowski
i jeszcze trochę innych nazwisk. Dla mnie także Karol Szymanowski. No i kompozycje przynajmniej kilku z nich będzie można posłuchać podczas pierwszego Gorzowskiego Festiwalu Muzyki Współczesnej. Przyznaję bez bicia, kiedy usłyszałam po raz pierwszy o tym planie, nie uwierzyłam. A dlaczego? Bo to szalenie ambitne zadanie. Nowe polskie kompozycje choć są zapierająco w piersi dech piękne, to są piekielnie trudne do zagrania. Tak jest w przypadku muzyki Henryka Mikołaja Góreckiego, którego wielbię za „III Symfonię Pieśni Żałosnych” i „Trzy utwory w dawnym stylu”. Pamiętam totalny zachwyt, kiedy usłyszałam tę muzykę pierwszy raz. Emocje były tak wielkie, że trudno to dziś opisać bez egzaltacji. Mam w domu kilka różnych wykonań i zawsze, kiedy tego słucham, mam coś na kształt małego święta. A tu jeszcze taka wiadomość, że w Symfonii tej zaśpiewa Iwona Hossa-Derewecka, jedna z najlepszych polskich śpiewaczek sopranowych. Słucham jej wiele lat temu w Drezdenku, a potem w Poznaniu. Ciekawe, jak zabrzmi teraz? Bo ludzkie głosy z biegiem czasu też się zmieniają. Sumując te informacje, będzie nasza „Gorzowska Zima”. Super.
No tym razem czapki z głów przed pomysłodawcą. Trzymam kciuki, żeby się udało. Karnety do sprzedaży trafiają za dwa dni. Już się zwyczajnie nie mogę doczekać. I tylko ciekawa jestem, czy na tym festiwalu pojawi się pewna pani urzędnik, gorąca orędowniczka takich imprez.
Aha, festiwal dopiero w drugiej połowie lutego, ale niech tam, poczekam. I jeszcze jedna konstatacja. Taka impreza powoduje, że przestaję myśleć o występach w tym miejscu różnych Piasków, Krawczyków czy innych Czerwonych Gitar. Zresztą, jak się okazuje, nie tylko nasza filharmonia to praktykuje, Bałtycka w Gdańsku pod kierunkiem prof. Peruckiego również. Widać takie czasy naszły, że nie obowiązuje zasada proporcji i godności miejsca, tylko ekonomia. Szkoda.
A teraz z innej mańki. Gorzowski skrzypek jazzowy Adam Bałdych nagrywa razem z Wojciechem Waglewskim, Joszko Brodą i Marcinem Pospieszalskim. No gratulacje po prostu.
No i kolejna mańka. Od niedzielnego popołudnia telewizje wszelakie straszyły wielkimi zamieciami i mrozami. Nawet zwykle na spokojnym zachodzie miało dojść do czegoś na kształt małego kataklizmu. No i proszę, wstaję ci ja dziś rano, a robię to wcześnie i co widzę za oknem? Ano moja ulica, w ścisłym centrum, dodam, i jedna z ważniejszych, przysypana jest grubą warstwą śniegu. Autka, zresztą nieliczne, poruszały się po niej z trudem. Chodniki – to już duża niewiadoma. Część uprzątnięta, część zasypana po kostki. No szkoła przetrwania. Zastanawia mnie zawsze – jak to się dzieje, że w europejskim kraju położonym w strefie umiarkowanej, z polaryzacją pogody na cztery wyraźne pory, roku zima zawsze zaskakuje służby. Za każdym razem i bez względu, czy śniegu spadnie 5 czy też 25 cm. Może ktoś jakoś logicznie umie wyjaśnić ten fenomen? Bo ja jakoś nie potrafię.
I dla porządku domu – dziś o 17.00 w bibliotece wojewódzkiej (wejście od Kosynierów Gdyńskich) dr Paweł Simiński opowie, jak wyglądało życie codzienne w zamkach krzyżackich Nowej Marchii. Zrobię wszystko, żeby zdążyć. Zresztą znajomi, którzy w sobotę oglądali miasto na siedmiu wzgórzach, kazali streścić wykład. Bo mają fioła na punkcie zakonów rycerskich. Mnie na szczęście przeszło.
P.S. A za kilka dni w Teatrze Osterwy premiera „Romea i Julii” Szekspira, tym razem śpiewająca i tańcząca. Ciekawe, czy mistrzowi Williamowi takie interpretacje (bo to nie pierwsza, że przypomnę choćby „West Side Story”) przypadłyby do gustu?
Czy te pancerne blaszane drzwi tam zostaną na zawsze? Czy też może to chwilowe rozwiązanie?