Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Bony, Horacji, Jerzego , 24 kwietnia 2024

No i po karnawale

2013-02-28, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Mam na myśli karnawał pomysłów pani dyrektor w sprawie Jazz Clubu. Jasno i wyraźnie radni miasta nad Wartą Kłodawką i Srebrną powiedzieli – pas. I uchwalili stosowne stanowisko. Nareszcie.

Trzeba było aż półtora roku mielenia różnych pomysłów, różnych dziwnych wydumków w sprawie najbardziej rozpoznawalnej jednostki kultury w mieście nad trzema rzekami, żeby w końcu Wysoka Rada (tym razem bez przekąsu) jednogłośnie powiedział – koniec. Nie należy grzebać przy czymś, co dobrze, mało tam dobrze, modelowo wręcz działa. I koniec gdybań pani dyrektor w stylu – a może. Tak się na szczęście w tym nienajlepszym pod Słońcem kraju składa, że jednak to radni stanowią prawo miejscowe, a nie urzędnicy. I tym razem nie było decyzji z automatu, na zasadzie – niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba (jak napisał mój ulubiony dramaturg Aleksander, hrabia Fredro – jedyny romantyczny twórca, którego lubię, no Słowackiego też zresztą). Radni dostrzegli niezaprzeczalną wartość i ją docenili (oświadczenie, tfu, stanowisko radnych – na końcu). Państwo Radni - ja, wielka fanka jazzu, klasyki i po prostu dobrej muzyki, z całego serca dziękuję za taką decyzję, za to stanowisko. Myślę, że czynię to w imieniu wielu ludzi, z którymi rozmawiałam o klubie, i którzy na pomysły dotyczące piwnicy przy Jagiełły tylko jedno - głupota. Dziękuję też za dostrzeżenie tego, że nie wolno marnować czegoś, co jest jedną z naprawdę liczących się marek miasta nad trzema rzekami. Jak mawiam w teatrze - tym razem czapki z głów przed radą, która ucina niekończący się karnawał pomysłów.

Natomiast wczorajsze popołudnie i wieczór minął jaskółkom na szczebiotaniu na temat zadymy w MCK. Szczebiot dotyczył tylko jednego, czy Sylwia Beech - nowa pani dyrektor (za która trzymam kciuki) poradzi sobie z mocno skonfliktowanym środowiskiem, czy uda jej się naprawić to wszystko, co się popsuło przez ostatnie dwa lata? No i jak zwykle jaskółki się podzieliły na dwa obozy – jeden za, drugi przeciw. No i bardzo dobrze, bo jak zawsze podkreślam – byłoby idiotycznie, gdyby wszyscy mieli takie samo zdanie.

Ale przy okazji przysłuchiwania się szczebiotom naszła mnie taka refleksja, że jednak coś nie trybi w magistracie, skoro trzeba było aż takiej zadymy, aż takiego parcia, aby to pani dyrektor MCK sama poczuła się zmęczona i po prostu odeszła z pracy. Bo nikt w magistracie wcześniej jakoś nie chciał lub tez nie umiał wylać oliwy na to spienione morze. Myślę sobie, że tak być nie powinno, że nie potrzeba aż takiego dymu i aż takiego skandalu, nie tylko w kulturze, ale i w innych dziedzinach życia. Ale cóż, dobrze się tak skończyło, jak się skończyło.

A teraz znów z muzycznej mańki. Otóż to, że koncert klasyczny jutro w Filahrmonii jest (i to dużej klasy), wiedzą już wszyscy. Ale jutro też w Grodzkim Domu Kultury koncert jest, tym razem piosenki autorskiej i to w dodatku dwóch młodych pieśniarzy. A w sobotę w Jazz Clubie zagości Rudi Mahall, czyli magia i potęga i klarnetu basowego. Czyli miasto na siedmiu wzgórzach jednak wyrasta na potęgę muzyczną i to w różnych gatunkach. A skoro przy klarnecie jestem, to nie rozumiem, dlaczego ten tak ślicznie brzmiący instrument jest jednak trochę po macoszemu traktowany przez muzyków. Mnie dawno, dawno temu zauroczyło miękkie brzmienie klarnetu Benny Goodmana, który właśnie na ten instrument skomponował kilka standardów, a potem ogrywał je jak Ameryka Północna długa i szeroka podczas licznych wojaży swojej orkiestry. Pamiętam, jak jeszcze smarkulą będąc, oglądałam w telewizji, tej siermiężnej, peerelowskiej, jeden z musicali z Fredem Astairem w roli głównej i zachwyciła mnie ta muzyka (dziś nie znoszą musicalu i dlatego też nie poszłam na „Nędzników”, drażni mnie szalenie ta maniera, podobnie jak operetkowe wyczyny tudzież). Potem przez lata słuchałam tej muzyki, bo śpiewów Astaira to już nie. Jednak dziś po prostu trudno jest znaleźć coś ożywczego na klarnet. Tym bardziej ciekawa jestem koncertu, bo na żywo zawsze coś się może wydarzyć.

No i z ostatniej mańki – coś tam się klaruje w sprawie Romane Dyvesa. Czyż trzeba było aż takiej burzy, aby sztandarowa impreza znaczącej mniejszości narodowej się jednak odbyła? Żałosne, jak zawsze zresztą.

P.S. A już za dwa tygodnie gwiazda kociej muzyki – Ras Luta w MCK. Fani reggae już się mobilizują. Ja też, bo kocia ma zawsze urok, inny niż klasyka, jazz czy też stary dobry rock, ale zawsze przyciąga, przynajmniej ja tak mam.

P.S. 2. Pamiętajcie, dziś o 18.00 w bibliotece głównej Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej przy Chopina wystawa Iwony Markowicz-Winieckiej, polecam, nawet bardzo.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x