Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Bony, Horacji, Jerzego , 24 kwietnia 2024

Bach wcale nie jest smutny

2013-03-09, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Jeszcze mi w duszy gra i w mózgu też. Muzyka Jana Sebastiana Bacha i jego synów. Ale tak po prawdzie to bardziej ojca. Jakoś tak mam.

Długo czekałam na ten koncert. Od bardzo dawna wiem, że jeśli mowa o muzyce, ulubionych kompozytorach, ulubionych utworach, to zawsze na początku jest Bach. Ten genialny kompozytor, organista, artysta, nie ARTYSTA, od kiedy świadomie słucham muzyki, przyprawia mnie o dreszcze. A tam, mnie, wielkich tego świata, którzy za każdym razem powtarzają – Bach- my z niego wszyscy.

Ale nikt i nic mnie nie przygotował na takie emocje, na taką dużą dawkę wzruszeń, taki oddech świeżości i piękna, jaką dostałam podczas wczorajszego koncertu w Filharmonii Gorzowskiej, a to za sprawą kameralistów Konserwatorium im. Piotra Czajkowskiego w Moskwie. Otóż ci młodzi, i nawet bardzo młodzi muzycy, zagrali kompozycje ojca i dwóch jego synów tak, że ciarki chodziły mi po grzbiecie. Ah tam mnie, jaskółkom, które bardziej ode mnie wrażliwe na dźwięki są, też (niech im będzie, ptasia – muzyczna rodzina w końcu). Znaczy było coś na rzeczy. Oj było.

Kiedy na scenę wyszła flecistka Olga Zamanowskaja i zaczęła grać suitę nr 2 ha-moll, niemal stanęłam na równe nogi. Bo po prawdzie rzadko się zdarza, aby tak pięknie wybrzmiała ta cudnej urody kompozycja. I tu wielkie ukłony dla dyrygenta Marcina Sompolińskiego za niezwykłe ucho, za takt, za prowadzenie tego kameralnego składu, kiedy jedynym gestem sprowadzał smyczki do piano, a w tym samym momencie podnosił brzmienie basso continuo i klawesynu. Za to, że dyrygując, tańczył, tak jakby wielki Bach sobie tego życzył. Muzyczna uczta po prostu. A dalej było już lepiej i lepiej, przez ukochany mój i jaskółek oczywiście, (choć one dzioby jeszcze związane na kokardkę mają z tego oto zachwytu), III Koncert Brandenburski (tak po prawdzie, to cała skrzydlata menażeria i ja kochamy wszystkie sześć brandenburskich koncertów, że na Arii na strunie G nie wspomnę) po koncert skrzypcowy a-moll, w katalogu dzieł opatrzone numerem 1048. Zachwyt, zachwyt i jeszcze raz zachwyt. (Jedna z jaskółek pisnęła, no wiecie, przez tę kokardkę – że jeszcze chcemy suit na wiolonczelę mistrz Bacha, ale no bez przesady, włączę jaskółkom i sobie tę muzykę, aby magia trwała nadal).

To było wydarzenie, fajna sprawa – fantastyczna muzyka, fantastyczne wykonanie, i to w dodatku przez bardzo młodych ludzi.

Koncert prowadził Marcin Sompoliński, wspominałam już, ale pan profesor, wykładowca Akademii Muzycznej w Poznaniu dał się pokazać jako wybitny prowadzący. On tańczył za pulpitem, jednym gestem, skromnym skinieniem ręki, ustawiał tempo, głośność orkiestry, pokazywał, kiedy ma zabrzmieć który instrument, i jak. A to, że przypomnę, tylko kameralny skład był. I jak wszyscy wielcy dyrygenci, że sobie dla przyjemności wymienię kilku: Herber von Karajan, Kurt Masur, Antoni Wit, Marc Minkowski (jak chce mu się prowadzić orkiestrę) czy magik tego rodzaju dyrygentury Leonard Bernstein (wielkie ukłony za moją edukację muzyczną, poza szkołą oczywiście), czy też polski szaleniec Jerzy Maksymiuk, tudzież profesor Krzysztof Penderecki (któremu wielką radość sprawia dyrygowanie swoim dziełami)…, i tak wymieniać można by było długo, zrobił to coś, co melomani doceniają najbardziej na świecie. Kiedy wybrzmiała ostatnia Symfonia F-dur Wilhelma Friedemanna Bacha, pan Marcin Sompoliński (od wczoraj w moim rankingu dyrygentów jeden z ważniejszych, nie, tak naprawdę, od bardzo długiego już czasu, zatrzymał ciszę, dźwięk bez nazwy, którego nie ma, a który powinien być, aby dać do końca zabrzmieć muzyce. Po dwóch taktach ciszy odwrócił się do publiczności i zatrzęsła się Filharmonia brawami. Było za co. A co zrobił mistrz? Ano jak to prawdziwy mistrz ma w zwyczaju. Podziękował muzykom, chwała mu za to. Po czym podniósł nuty, rzadki to zwyczaj dziś, podniósł partyturę, wskazał na nią i poklaskał. Tak, tak, w taki rzadki dziś sposób wielcy dziękują mistrzom. Tak. Tak, tym, którą tę przepiękną muzykę napisali. Znaczy Janowi Sebastianowi Bachowi.

No i niech teraz ktokolwiek kolejny raz będzie mnie chciał przekonać, że Jan Sebastian Bach, jego muzyka jest smutna. Ona jest piękna, urzekająca, zachwycająca. Zaklina w swojej urodzie. Wszyscy ją znają, ale rzadko umiemy dopisać nazwisko twórcy do kompozycji. No cóż, jaka szkoła, taka wiedza.

A jaskółki przez te dzioby zawiązane w kokardkę – z tego oto zachwycenia- zaszczebiotały, po cichu, że już za dużo o muzyce. No dobra, OK., za dużo, ale jakże pięknie było.

A te szare wróble, co wszędzie są, zaszemrały, że znów w Filharmonii idą zmiany. Oj, może szkoda. No dość o muzyce.

Z innego kątka oto właśnie. Pamiętacie, dziś w MOS wernisaż Macieja Strumiłły i jego „Transpozycji”? Ciekawe podwójnie, bo to artysta sztuk kilku. Warto być – początek wydarzenia o 17.00. Tu szczególne ukłony kuratorowi Gustawowi Nawrockiemu się należą, że wyszukuje takie smaki. Jaskółki przez zamknięte na kokardkę dzioby szczebioczą niewyraźnie, że planują. Ale jak znam jaskółki i ich manię muzyczną, właśnie odpaliły Koncerty Brandenburski Bacha w wykonaniu londyńskiej Royal Philamonic Ochestra i różnie to może być (znaczy płyty z mojego zbioru – wredne ptaki, kazały i trzeba).

Dajcie wszystkie bogi i ty dżinie z lampy Alladyna, aby więcej takich koncertów mieście nad trzema rzekami było. Myślę, że to też dzięki panu dyrektorowi Krzysztofowi Świtalskiemu się odbyło i za to całego melomańskiego serce dziękuję. Jaskółki, ciągle porażone niezwykłością doznań (mimo kokardek na dziobach – z tego zachwytu oto właśnie) – też się przyłączają.

 

P.S. A teraz chwila prywatnego smutku. Maciej Berbeka – polski himalaista, wspaniały człowiek wszedł na Broad Peak, tak góra ponad 8 tys. n.p.m. Po ćwierćwieczu, od pierwszej próby. I wszystko wskazuje, że z niej nie zejdzie. W naszej gwarze jest tak, dopóki nie ma ciała, człowiek żyje, gdzieś tam w niebieskich przestworzach. Siedziałam w domu kilka dni temu, paliłam świeczkę i mówiłam – Maciej Berbeka, wracaj. Wierzę, że wróci, choć rozum mówi co innego, to co mówi Leszek Cichy, czy Artur Hajzer. Tak to niestety jest. I jasna cholera, nie umiem się z tym pogodzić.

Dzięki Piotrkowi, i to bardzo mocno, za słowa o nich, o Macieju Berbecie zwłaszcza. Tym bardziej, że znałam człowieka. Jasna cholera, tylko, dlaczego to sięga takich ludzi? Pasja, ukochanie gór? Ja to rozumiem, choć do oni właśnie płacę najwyższą z możliwych cen. Panie Maćku, bo tak do niego mówiłam, niech Pan z tych Gór Najwyższych do nas wróci. Czekamy, jak inni w tym kraju.

Aha, i słowo jeszcze, piszą o nim media, ratownikiem TOPR był. Był. Prawda. Takim który w najgorsza kurianiwę szedł …

P.S. 2 A skoro o górach i ludziach gór. To my tu w Gorzowie mamy całkiem sporą wiązankę takich, co super osiągnięcia mają. O nich to przy okazji.

P.S. 3 A w niedzielę w Lamusie spotykają się wszyscy, którym Wolny Tybet jest na myśli, o 18.00 lub 18.30. Bądźcie. Proszę, bądźcie.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x