Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Marka, Wiktoryny, Zenona , 29 marca 2024

Lada moment płyta

2013-07-12, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Tak, tak. Już w poniedziałek w dobrych sklepach można szukać płyty Michała Wróblewskiego, gorzowskiego pianisty jazzowego. Światło dzienne ujrzy bowiem utrwalony na krążku projekt „Jazz i orkiestra”.

- No tak, od poniedziałku powinna już być – potwierdza artysta, który w wiadomej piwnicy przy Jagiełły przygotowuje się do sobotniego koncertu swego tria na Scenie Letniej w Teatrze Osterwy. I tu wielkie słowa podzięki dla dyrektora Jana Tomaszewicza, dyrygenta i reżysera Sceny, że zauważa takie projekty i też promuje naszych, bo słowo lokalne w odniesieniu do Michała, jakoś mi nie pasuje.

A płytę Michał i jazzowa spółka nagrał z Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia w Katowicach, więc nobilitacja tym bardziej większa. Na krążku są tylko kompozycje gorzowskiego muzyka, co więcej, całą partyturę na orkiestrę, czyli rzecz trudną i pracochłonną, wykonał ona sam. Każdy, kto widział partyturę dyrygencką, wie, o czym piszę. A jak kto nie wie, to niech w przeglądarce którejkolwiek wpisze słowo partytura i przez opcję grafika sobie poogląda. Dla zwykłych śmiertelników, którzy niewiele mają wspólnego z tym tematem, plątanina nutek, znaków, kluczy i innych tajemnych piktogramów układa się w piękną abstrakcję. No cóż, języki trzeba znać. A muzyka ma swój uniwersalny język, który potrafią przeczytać i zinterpretować muzycy całego świata. I co mnie zawsze zachwyca i zatajemnicza (prawda, jakie ładne słówko – licentia poetica – Renata Ochwat), czynią to w niemalże taki sam sposób. No bo też trzeba pamiętać, że każdy artysta ma swój własny język wypowiedzi artystycznej, własny temperament, w końcu myślenie o efekcie finalnym. I dlatego za każdym razem słuchanie muzyki na żywo jest tym kolejnym egzaminem, który muzyk musi zdać.

A piszę też i o tym, bo bywa odwrotnie. Ukazuje się fantastyczna płyta, ma absolutnie rewelacyjne recenzje, a na koncercie na żywo bywa, że jest zwyczajna kicha. Tak było w przypadku głośnej i niezmiernie dobrze ocenionej płyty „Tribute to Miles Davis” z Wojciechem Konikiewiczem, Piotrem Iwickim, Januszem Yaniną Iwańskim i jeszcze paroma innym.

Było tak. Po kilku miesiącach mego mędzenie – Prezes, zagraj „Tribute”, Dziekański zadzwonił z wieścią, że jest, chłopaki zagrają. No to dawaj, telefony do jazzfanów, informacja w gazecie, w której wówczas pracowałam i oczekiwanie. I potem co, potem to już było rozczarowanie. Kiepskością tego, czego mi było dane doświadczyć. I nawet prezes, który ma olbrzymi margines tolerancji dla tego, co w piwnicy się gra, chodził i kręcił głową. Przeżyliśmy, daliśmy radę. A niektórym muzykom do dziś z tego powodu jest wstyd. Mam na myśli Wojciecha Konikiewicza, który nawet po latach tematu nie podejmuje. Kilka dni po prezes skomentował – Bywa, wystarczy, że muzycy mają zły dzień, każdemu się zdarza. Tak jest po prostu, zły dzień. Każdy z nas tego doświadcza.

Ale w przypadku Michała Wróblewskiego będzie dobrze, więc sobie tę sobotę mocno zaznaczcie w kalendarzu i jak będziecie mieli wolny wieczór, to dawaj do Osterwy, na Scenę Lenią. Nota bene w niedzielę też trochę jazzu będzie. Na scenie Irek Budny na bębnach, a na afiszu wielkie standardy. Ale o tym więcej możecie sobie poczytać w zakładce kultura.

A teraz z innego, ale też muzycznego kątka. Otóż Miejskie Centrum Kultury zrobiło promocję Reggae nad Wartą, dwudniowego festiwalu, który już za dwa tygodnie w amfiteatrze. DJ Relax muzykę dawał, przemiłe znajome z MOS ubrane w czapki i szaliki w charakterystycznych barwach kociej muzyki prosto z Jamajki tłumaczyły zaciekawionym przechodniom, o co to chodzi i dawały nalepki w kształcie serduszek z tekstem o festiwalu. Nad wszystkim pieczę trzymał Kiero, dla niewtajemniczonych Rafał Stećków – wicedyrektor MCK, modus vivendi i modus operandi całości. A ja sobie siedziałam na murku i się kiwałam, bo reggae to takie coś, co lubię, no kocia muzyka po prostu. I całe szczęście, że Relax nie wybrał kawałków klasycznego reggae, gdzie muzycy z nabożną czcią śpiewają – Hajle Selasie Bogiem jest. Ale o tym napiszę osobno, bliżej festiwalu. Bo to fenomen prawdziwy jest.

Ale sumując, fajnie, że MCK tak zaczął promować tę imprezę, przez wyjście do miasta, do ludzi. I nie myśli tylko przez pryzmat Internetu. Wiem, sieć ma olbrzymią moc, ale tak na żywo, kociej posłuchać w mieście… No super sprawa, i prawdziwa odskocznia od rytmów, jakie słychać za sprawą Letniej, no wiecie, tego dziwacznego dancingu w środku miasta. Ale to też inny temat.

No i jeszcze z jednego muzycznego kątka. Otóż pewien poeta, moim zdaniem bardzo dobry, z miasta na siedmiu wzgórzach, przypomniał sobie, że kiedyś tam, przed laty grywał, z dobrym zresztą skutkiem, bluesa. No i skrzyknął kumpli i zaczęła się bluesowa jazda. Lada chwila ich kawałki ujrzą światło dzienne, na razie w portalu youtube, ale i płytka będzie, koncert owszem też. Ale o szczegółach wkrótce.

No i teraz z innej mańki. A dlaczego z mańki? Bo o corso będzie. Naszym gorzowskim corso, czyli kwiaciarkach, grzybiarkach i działkowiczkach z mostku nad Kłodawką, tego mostku, co jest przy ul. Łokietka. Tam właśnie te panie, z reguły trochę starsze, sprzedają kwiatki, grzyby, jagody, porzeczki, agrest, a w zimę jedlinę. I mnie to za każdym razem zachwyca. To taki lokalny miejski folklor. Na szczęście straż miejska ich nie przepędza, ani nie karze mandatami. Fakt, nasze lokalne kwiaciarko-różne nie handlują ubraniem, bielizną, tanią biżuterią. Sprzedają to, co wyhodowały w ogródku albo znalazły i zebrały w lesie. I nikomu nie przeszkadzają, sprzątają po sobie – FAKT – tak robią. A ja lubię sobie tam przejść i pogapić się na śliczne gladiolusy, kiedy jest na nie sezon, albo astry – przepiękne kwiaty jesieni, tudzież wrzos, bo też można kupić. No i bardzo dobrze.

A skoro już przy mostku i kwiaciarko-różnych jestem, to właśnie w lokalu po dawnej kawiarni Marago, potem Warka Pub zaczął się remont. Dobrze by było, żeby i fasada się w końcu odnowienia doczekała, bo jeden z dwóch budynków w tym kawałku miasta, który nie był odnowiony. Ten drugi to własność prywatna jest i miasto na to wpływu nie ma.

P.S. Być może nie zauważyliście, ale woda na Warcie zaczyna opadać. Jaskółki się cieszą, bo już po pławach i bojach chybotliwych nie będą się musiały przeprawiać do barki Ana, jedynego gorzowskiego lokalu na wodzie. Cieszą się też właściciele Any, że w końcu zrobi się normalnie i nawet sami oczyszczą fragment dolnego tarasu bulwaru, aby było super. No fakt, taka wysoka woda w lipcu na największej rzece w mieście, to ewenement.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x