Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Bony, Horacji, Jerzego , 24 kwietnia 2024

Będzie nowe coś

2013-07-23, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Coś, czyli połączony wydział kultury z wydziałem promocji. Magistrat mówi, że to dobry pomysł. No i będzie oszczędniej. Super, lubimy oszczędzać. Ale oczywiście słów parę będzie też i o innych rzeczach.

Wydział czy też biuro promocji miasta umarło trochę śmiercią naturalną. Szefowa poszła szefować Filharmonii Gorzowskiej. Ola Górecka poszła promować i ukulturalniać Lubniewice. Już nawet spotkała się z księciem Czartoryskim, który być może reanimuje do życia jeden z zamków tamtejszych. A tak swoją drogą to się przez chwilę zastanowiłam, czy Ola zwracała się do księcia słowami – książę, czy też proszę księcia, ale jedna z najbliższych jej osób oświeciła mnie, że nie, naturalnie była formuła – proszę pana. Ja tak sobie myślę, że chyba użyłabym formuły - wasza książęca mość (choć raz),  jak w przypadku lat temu stu, kiedy poznałam Jacka Sapiehę, też księcia. No i on się wówczas mocno irytował na taką etykietkę. Ale swoją drogą to fajne, albo raczej bardzo dobre, że znów przypominamy sobie Tradycję, bo ważna ona jest, też w przypadku magnackich rodów. Ja tam jestem potomkinią zamojskich chłopów i bardzo, ale to bardzo, bardzo, bardzo zubożałej szlachty zagonowej spod Białegostoku, więc robi na mnie wrażenie spotkanie z polską magnaterią. Tym bardziej, że Czaroryscy byli fundatorami Klewania, który po II wojnie światowej z księdzem i całym innym anturażem do Skwierzyny zajechał i do dziś tam mieszka. Ale o tym to gdzie indziej i przy innej okazji. Przepraszam za dygresję.

Wracając do Biura Promocji miasta, pan Tomek Chwalisz będzie szefem administracyjnym Miejskiego Centrum Kultury, reszta pracowników też się gdzieś rozpierzchła. Tak więc magistrat tworzy nowy twór.

No cóż, poprzedni wydział czy też biuro zbyt wielu sukcesów na koncie nie miał/miało (przez szacunek dla gramatyki i logiki języka ojczystego podwójna forma). Że przypomnę – kampania o miejscu obiecanym w nawiązaniu do słynnej powieści. No pamiętacie, billboardy ze skrzydlatymi postaciami, ustawione zresztą wokół miasta na siedmiu wzgórzach, potem palmy na bulwarze, które miały uczynić miasto nad Wartą, Kłodawką i Srebrną lokalnym Saint Tropes – no i jak wszyscy wiemy, nie uczyniły. Tylko co roku jest problem z właściwym zimowaniem egzotycznych drzew. No a teraz ta nieszczęsna Przystań. Co to jedni się śmieją, że kiczowate kolorki, inni dodają, że owszem, hasło trafione. Bo mówi – przystań na chwilę, nawet wypij kawę na bulwarze, bo jest gdzie, ale potem czym prędzej jedź dalej, bo zobaczysz dziurawe jak rzeszoto lub na Ukrainie drogi, połamane i nierówne chodniki, na których przemiła znajoma zrobiła sobie dość dotkliwą krzywdę, zachwaszczone do maksa parki i popaćkane do imentu budynki, bo miasto pełne jest debili ze spreyami. No dla sprawiedliwości, zawsze można zerknąć na katedrę, FG, Amfiteatr lub Muzeum Lubuskie z pięknym parkiem i czakramem, o którym muszę wkrótce napisać. Ale to tylko tyle.

Jestem jak najbardziej za oszczędnościami i skutecznymi działaniami, ale jakoś w tę fuzję nie wierzę. A to czemu? Ano dlatego, że o co, ale jak, o co, o promocję w dzisiejszych czasach należy dbać – zatrudniać najlepszych, dawać im wolną rękę, kreatywnych nagradzać. A tu wydział/biuro został sprowadzony/sprowadzone do jakiegoś referatu. Spiętrzy się drabina zależności służbowych, wydłuży droga od pomysłu do realizacji, będzie jak zawsze, czyli po gorzowsku.

A chyba nie chodzi o to, aby było po gorzowsku, tylko bardziej europejsko, bardziej kreatywnie, bardziej przemyślanie i bardziej skutecznie.

Weźmy przykład takich Strzelec Krajeńskich. Tam małymi kroczkami, ze wsparciem Unii Europejskiej udało się wiele fantastycznych rzeczy. Wyremontowano rynek, uratowano kilka zabytków, wydano folderki, miasto ma się czym pochwalić i to robi. Jak choćby już w przywołanych Lubniewicach czy w Kostrzynie nad Odrą, które to miasto samo w sobie jest magią i miejscem, gdzie się chce wracać. No i na dokładkę ma twierdzę, stare miasto Jana I Kostrzyńskiego. Miejsce, gdzie za karę siedział Fryderyk II Wielki, jeszcze wówczas następca tronu Prus i gdzie głowę położył jego wielki przyjaciel, porucznik Hans Herman von Katte. Osłaniał Fryderyka II Wielkiego w jego wielkiej ucieczce. Nie udało się. Dał głowę. A my świętowaliśmy w ubiegłym roku 300-lecie urodzin Władcy, znaczy Fryderyka II Wielkiego. W każdym razie świętowałam ja i moi przemili znajomi ze stowarzyszenia regionalistów, z którym któryś już rok z rzędu plątam się po całym lubuskim, dolnośląskim i zachodniopomorskim w poszukiwaniu cudów i cudeńków tych krain i doprawdy nam się to udaje (tu kolejny raz słowa podzięki dla Zbigniewa Milera za Sowno). Twierdza dziś, co prawda z małym wyjątkami to miejsce, gdzie są uliczki i domy do wysokości piwnic i kawałeczków parteru, ale jest. A Muzeum Twierdzy małymi kroczkami – prawda, jaki dobry sposób – reanimuje ten fragmencik rzeczywistości. I dzięki temu trafiła tam telewizja, a po mieście i okolicach oprowadzał sam Maciej Orłoś. A za nim pojawił się całkiem spory sznureczek zaciekawionych. Bo w drodze gdzieś tam dalej się zatrzymali, bo w drodze gdzieś tam dalej uwzględnili to miejsce, do którego naprawdę warto zajechać.

Inna rzecz, że znacznie więcej tam zagląda turystów z Niemiec niż z Polski. Być może za sprawą świetnej strony muzeum, także po niemiecku.

I wracając do miasta na siedmiu wzgórzach – jakoś nie wierzę, że fuzja cokolwiek zmieni. Ale jak szczebioczą jaskółki odpakowane z ogonów, bo gorąc straszny na dworze – przestań czarnowidzić, przestań – przestaję marudzić i czarnowidzić. OK., dajmy sobie czas na „zafungowanie”, jak mówi moja przemiła i jedna z najbardziej ulubionych znajomych (owo zafungowanie na ludzkie narzecze tłumaczy się – zadziałanie. Ale jako że ja mam kreatywne podejście do rodzimego narzecza, to też transponuję takie prywatne i gwarowe słówka do mojego osobniczego języka; idiolektu, jakby powiedzieli uczeni w piśmie językoznawcy). Jak zafunguje, będziemy chwalić i na rękach nosić, jak nie, no cóż, pomarudzimy sobie w stylu – a nie mówiłam.

A teraz z innej mańki. Otóż za ostatni czas tak się złożyło, że dość często przemieszczam się szynobusami do miasteczka nad Wartą i Obrą oraz do miasta nad Obrą i Paklicą. I powiem jedno – PKP generalnie nie lubię, bo brudne pociągi, bo spóźnienia, bo dziwne towarzystwo można spotkać, bo niebezpiecznie jest, zwłaszcza na długich trasach. Ale Przewozy Regionalne z szynobusami lubię, bo lekki pojazd, bardziej tramwaj na szynach niż ciężki typowy pociąg, zapewnia komfort jazdy. Ot choćby w minioną sobotę. Szynobus – długi, chyba dlatego, że Stilon grał mecz i z Międzyrzecza jechała całkiem spora ekipa ultrasów w stosownych biało-niebieskich koszulkach z nadrukiem „Międzyrzeccy Stilonowcy” – towarzystwo zresztą będące zaprzeczeniem typowych ultras – bo mili byli i zabawni całkiem oraz i grzeczni – był klimatyzowany, przewietrzony i czysty. A jak dodać do tego przemiłego pana kierowniko-konduktora i także pana, co to całe ustrojstwo prowadził, to komfort jazdy był OK., nawet bardzo OK. No i już zaczęłam sobie kombinować, jak ja w tym wrześniu do Zakopanego właśnie szynobusami mogę dojechać. I wyszło mi, że dojadę, ale zabierze mi to dwa dni, a przeszkodą dodatkową będzie milion przesiadek. Więc nie, pojadę dalekobieżną linią autokarową, która cały czas przez miasto nad trzema rzekami funkcjonuje. Ale do miasteczka nad Wartą i Obrą i dalej, do miasta nad Obrą i Paklicą, to niczym innym, tylko szynobusem. Bo szybko, wygodnie, bez problemów i tanio. A przy okazji w tym miejscu wielkie dzięki paniom w kasach na gorzowskim dworcu PKP za cenne podpowiedzi, bo w dzisiejszych wilczych czasach, zwykła życzliwość rzadko się zdarza. Tak więc raz jeszcze bardzo dziękuję.

P.S. A na dworze tropikalny upał i całe szczęście, że po dworze latać nie muszę. Ale za chwilę weekend i trzeba będzie z domu wyjść. No i chyba wzorem koleżanek z Naszej Chaty w wędrówkę wezmę parasol, który tym razem nie od deszczu, ale od słońca osłaniał mnie będzie.

P.S 2. I w tym miejscu kolejny raz chcę podziękować gorzowskim kierowcom, którzy miłosiernie zatrzymują się na przejściach i przepuszczają zmaltretowanych upałem pieszych. I robią to z wielką gracją i rewerencją. Dzięki. I nawet jeśli wymuszają to na nich przepisy, to też dziękuję. Bo jak do tej pory nikt z nich się przechodniami nie przejmował. A tak mamy troszeczkę Europy w mieście na siedmiu wzgórzach. A piszę o tym nie bez kozery, bo naprawdę często mnie to miłe zachowanie ze strony zmotoryzowanych spotyka.

P.S 3. Przepraszam was i redaktora za takiego długiego złośliwca. Poprawię się i będzie krótszy na przyszłość.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x