Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Marii, Marzeny, Ryszarda , 26 kwietnia 2024

Nasi tam byli!

2013-08-16, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Mam na myśli mecz na szczycie. Poza tym Stal pojechała taki mecz, że dziś będzie głównie o sporcie.

Na początek będzie o meczu polskiej reprezentacji z Danią. I piszę o nim nie dlatego, że ostatecznie reprezentacja wymęczyła zwycięstwo 3 do 2. Piszę o tym, że na olbrzymim stadionie w zalewie różnych transparentów, bannerów i innego reklamowego diabelstwa moje niekoniecznie bystre oko (wada wrodzona wzroku się kłania) dostrzegło niewielki biało-czerwony bannerek z napisem Gorzów. Piszę o tym dlatego, bo śledzę gorzowskie ślady i obecności naszych na wielkich imprezach. I dlatego spieszę poinformować o tym fakcie tych, którzy podobnie jak i ja, śledzą różne gorzowskie tropy. Mam na myśli zarówno te wysokie, w wysokiej kulturze, jak i te sportowe, dla mnie równo ważne, jak i te inne. Fajnie się czułam, siedząc przed domowym telewizorem, z myślą, że gorzowianom się chciało i pojechali oglądać występy, pożal się Boże, kadry narodowej. A kiedy jakiś czas potem przeczytałam, że Robert Lewandowski płakał w rękaw dziennikarzom, że kibice gwizdali na niego, kiedy schodził z boiska po tym meczu, to czegoś nie zrozumiałam. Za byle jaka grę, byle jaki aplauz. Nie kocha się zawodnika tylko za nazwisko, ale za to, co robi. Niestety Lewandowski - moim zdaniem, ale ja się nie znam - to zastrzeżenie dla mego przemiłego znajomego Roberta - w kadrze nie zrobił nic. Wiem, wiem, wsparcie, taktyka i takie tam różne dyrdymały.

No a teraz z innej mańki, Chodzę na żużel bardzo, bardzo długo. Mam karnet, od kilku sezonów siedzę w dobrym miejscu. Zimą oglądam powtórki, wiele pojedynków. Pamiętam ciekawe wydarzenia, jak choćby ubiegłoroczny mecz z Unią Tarnów, kiedy to ulrasi - zwykle organizujący oprawę meczowa zastrajkowali i nie było bębnów ani zaśpiewów. Stal przegrywała, wtedy my, zwykli kibice zaczęliśmy skandować, krzyczeć, śpiewać i poniosło. Stal po początkowej fazie przegrywania nagle nabrała wiatru w żagle i wgrała, głównie dzięki heroicznej postawie Bartka Zmarzlika, który potem w szczególny sposób dziękował kibicom (ultrasom było totalnie głupio, bo myśleli, że bez nich to potop i żadnego wsparcia nie będzie). A dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że jak w chyba poprzednim felietonie pisałam, że sport to coś takiego, co trudno przewidzieć. No i tak właśnie było w czwartek - święto kościelne i państwowe zarazem. Ludzi na Jancarzu, tfu, stadionie im. Edwarda Jancarza przy ul. Śląskiej, było full, ale nawet najstarsi kibice, a mam zaszczyt wśród takich siedzieć, nie przypuszczali, że tak się to wszystko potoczy. Mówiliśmy, powinno być dobrze, ale aż takiego nokautu nie spodziewał się nikt, aż takiego wyniku - 32 punkty przewagi. W gruncie rzeczy żal mi było Sparty Wrocław, bo to dobra drużyna, zespół, który grał fair zawsze. I dlatego starych kibiców, ale i mnie również, zniesmaczyła wielka stadionówka Sparty z napisem "Sparta Zgasła" i wymachiwanie czarnymi flagami oraz bardzo niestosowna śpiewka (nie przytoczę, bo zbyt nieobyczajna była). To było nie na miejscu. Natomiast bardzo na miejscu było zachowanie kibiców Stali, kiedy zawodnicy Sparty wyszli do swoich kibiców i musieli przejść obok nas. My wszyscy stanęliśmy na równe nogi i nagrodziliśmy ich za walkę, przegraną, ale jednak walkę, oklaskami. Oni nas zresztą też. Znaczy się oklaskami. Ale szaleństwo uwielbienia sięgnęło szczytu, kiedy z parkingu wyszli NASI. Stalowcy zebrali oklaski nie tylko od nas, ale od wrocławskich kibiców, potem obie drużyny podziękowały sobie nawzajem. Było super. Bo taki jest żużel. Na tym to polega.

A potem wydarzyło się coś, czego ja nie pamiętam, aby wcześniej się wydarzyło. Otóż zawodnicy Stali wraz ze swoim kierownikiem drużyny i trenerem zamiast wejść do parkingu, poszli w strefę bezpieczeństwa i pod trybuną ultrasów po prostu przesadzili barierki i weszli do kibiców. I zaczęła się fiesta. Były gratulacje, śpiewy, piąteczki, no coś niebywałego, jedyny taki moment, kiedy cieszyli się razem - ci co jeżdżą, i ci, co ich dopingują. Doprawdy wzruszające chwile, warte chodzenia na stadion, warte zdartego gardła i opuchniętych dłoni od oklasków. Było nader bezpiecznie, a wcale tak nie musiało, bo kibic, zwłaszcza ultras, to jednak nieodgadniona materia jest. Tym razem było super. I za to się jednak ten klub i tych zawodników się kocha, im się kibicuje, i ich się chwali, nawet jak przegrywają. Bo kibic wie jedno. Raz na wozie, raz pod wozem, ale z nadzieją, że zawsze może być tylko lepiej. Bo taki jest sport.

No a teraz trzeba trzymać kciuki, aby ta rozpędzona machina, jaką jest Staleczka, zachowała odpowiednio dużo szwungu i na Smoku w Lesznie (znaczy stadionie im Alfreda Smoczyka)  też dała radę. I wcale nie będę miała pretensji, jeśli się nie uda i Staleczka ostatecznie nie znajdzie się w pierwszej czwórce i nie będzie fazy play off. Nie zatrybiła pierwsza część sezonu i teraz płacimy rachunek, no cóż trudno. Bywa, taki jest sport. Ale kiedy już w końcu wychodziłam ze stadionu, od starych kibiców, no wiecie, takich co zęby na tym sporcie zjedli, słyszałam, no to do zobaczenia, może jeszcze w tym roku, a jak nie, to w przyszłym. I to jest taki prognostyk - że będziemy, jakaś tam całkiem spora ekipa, i będziemy dopingować. Bo jakoś wiosna i lato bez żużla, no nie, nie uda się i nie ma sensu. No i przedostatnie słówko o żużlu. Trzymajcie kciuki za naszych na Grand Prix Łotwy. Bo jedzie tam Niels Christian Iversen i Krzysztof Kasprzak - znaczy nasi. Ten pierwszy - podpora Stali, pod duńską banderą, ten drugi - wiadomo - nasz kapitan. Trzymajcie. Za nich obu.

I ostatnie słowo o żużlu. Kolejny raz zawody obserwował komendant główny Policji, generał Marek Działoszyński, ze zwykłej trybuny, bez honorów, dozoru i innych takich. I chyba mu się podobało, bo na stojąco miejscami dopingował. No i co się dziwić, wszak z miasteczka nad Obrą i Wartą ci on jest (i nie pierwszy sezon na żużlu).

A teraz prywatny smutek Renaty Ochwat. Myślę, że nie tylko mój, bo wszystkich, którzy lubią dobrą literaturę, ironię i groteskę. Wczoraj zmarł Sławomir Mrożek. Wielu wielkich już powiedziało, kim dla polskiej literatury był Sławomir Mrożek. Ja chcę wspomnieć parę wydarzeń, które mnie się z Nim wiążą. Otóż jeszcze na studiach oglądałam w poznańskiej Scenie na Piętrze Jego "Policję" z wybitnymi aktorami, jak choćby z Janem Świderskim czy Marianem Kociniakiem, jego bratem Janem, jeszcze paroma innymi aktorami i byłam mocarnie zachwycona. Potem było jeszcze trochę niezwykłych teatralnych realizacji, które otwierały mi oczy na absurdy tego świata. To wielki dramaturg, który nie znosił słowa wielki. Uciekał przed polską wielkością i patosem - tym okropnym nieznośnym lukrowanym sosem - do Francji, Meksyku i gdzie indziej. Tu w rodzinnym kraju traktowany z mieszanką zachwytu, dumy, ale z dużą dozą nieufności - no bo jakżesz można się śmiać z polskich przywar i polskich kompleksów? Ano nie można (znów ten przeklęty romantyzm się kłania). Sławomir Mrożek to robił i to z jakim wdziękiem.

Będzie mi Go brakowało, wiem, że nie tylko mnie.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x